Rozdział 17. Plan działania

332 33 1
                                    

Krzyż Zagłady zwany Pańskim to najokrutniejsza broń na demony degeneracji. Nim piekło wykuło kształt tego, czym aktualnie jest – podobnie jak Niebiosa – musiało minąć trochę czasu, a także okrutnych wydarzeń. Krzyż był pierwszą rzeczą, jaką stworzono na krnąbrne anioły i demony, które nie były sobie w stanie poradzić z otrzymanymi darami ani otaczającą je rzeczywistością. Zwłaszcza demony degeneracji jeszcze nie wiedziały, gdzie leżała linia graniczna. Wszystko to sięga samych Początków.

Od tamtych wydarzeń jednak minęły eony. Wieczność przepłynęła w rytmie, który podobał się Jemu. Krzyżowy Miecz zdawał się odchodzić w zapomnienie. Arcydemony oraz Archaniołowie praktycznie nigdy w ostatnich tysiącleciach nie musztrowały tak poddanych. Oni wiedzieli, gdzie leżała granica – a ci, którzy ją przekroczyli w lwiej części przypadków kończyli na sprzeniewierzeniu, rozpływając się w niebycie za występek przeciwko Bogu.

Krzyż Pański, który trafił w ręce Zakonu jako relikwijny oręż to kolejna zbrodnia przeciwko znanemu wszechświatowi, równie potworna, co same zabójstwa ich pobratymców oraz Kotwic.

Orobas wiedział, że wpatrywał się niczym fanatycznie oddany pies, ale nie mógł oderwać wzroku od Desdemony, gdy Lucyfer wyjaśniał genezę pochodzenia Krzyża. Prawie nie słyszał swego Króla, w uszach szumiało mu z szoku.

– No dobrze, ale ja nie jestem demonem, ani aniołem – powiedziała łamiącym się głosem. – Może mam w sobie tę iskierkę piekła, o której wspominałeś, ale... Przecież mnie nie trzeba temperować! Nie tak!

Bass przymknął powieki.

– To racja, nie tak – wymamrotał. Odchrząknął pijąc chyba szósty kielich wina tego popołudnia. – Krzyż Pański działa wyłącznie na istotę wyższą, która go nosi. Ty zaś... Gdzie jest ta cholerna karafka?

Bass rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie mógł jej zauważyć. Lucyfer z niemałym ociąganiem nalał mu jeszcze.

– Straszysz mnie – powiedziała na granicy łez. Była zwinięta w kłębek na tym szezlongu, ramionami obejmowała kolana. Patrzyła nich pragnąc zrozumieć, a oni tylko ją dołowali.

Odłożył pełen kielich na biurko Lucyfera i opuścił barki. Sekunda, tylko tyle smęcił pod nosem, nim podszedł do Desi. Usiadł tuż obok, ostrożnie wyciągając ku niej dłonie. Niekoniecznie ze strachu przed tym, co by zrobiła, lecz z obawy, że sam przypadkowo mógłby wyrządzić jej krzywdę.

– Pewnie nie ma łagodnego sposobu, by ci to powiedzieć, prawda? – mruknął pod nosem, a ona potrząsnęła głową. Sama złapała jego rękę, siadając bliżej niego. – Będziesz bronią masowego rażenia, katalizatorem zagłady demonów i aniołów.

– Co? – wykrztusiła i gwałtownie potrząsnęła głową z szoku, gdy ich miny się nie zmieniły – Wkręcacie mnie! – Krzycząc wyrwała swoją rękę i poderwała się na równe nogi. Wycofywała się, aż Lucyfer musiał siłą woli zamknąć drzwi tarasowe, żeby nie wypadła na zewnątrz.

Król miał potwornie zbolały wyraz twarzy.

– Krzyż Pański w tobie jest potwierdzeniem, że Zakon nie działa na własny rachunek, tylko ktoś ich sponsoruje i zdecydowanie nie jest to Watykan, tylko my jesteśmy w posiadaniu Zagłady – powiedział powoli i przeklął pod nosem.

Krwawe cienie przemknęły przez jego twarz, ale bardzo szybko się opanował.

– To są mało istotne detale w zestawieniu z tym, że mam niby masowo zabijać! – zawołała wysokim, wkurzonym głosem.

Bass ruszył w kierunku kobiety powoli, ale prędko go wyminęła i sięgnęła po pozostawiony kielich. Lekki ruch dłonią Lucyfera sprawił, że w środku znalazła tylko zwykłe wino. Wyżłopała całość w kilka sekund.

Incubi Amore. Na jej wezwanie [+18]✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz