Rozdział 4. Ich więzienie

516 57 13
                                    

Czas bez Desdemony to tortura gorsza niż długi prysznic ze święconej wody. Bass nie liczył ile razy wstawał, rzucał się na kraty i znów kończył cały mokry. Podłoga pod jego stopami ślizgała się, nie mógł utrzymać już równowagi. Był tak cholernie bezsilny. Ze swojej pryczy zrzucił na podłogę materac, który i tak był mokry. Za to stelaż, choć niewygodny, pozwolił mu na chwilę odetchnąć.

Nie był w stanie przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek w czasie swojej egzystencji czuł się tak... źle. Teraz, gdy Metatron oddało wszystkie zabrane wspomnienia Bass mógł w pełni w nie wejrzeć. Wtedy, podczas głoszenia Słowa, nie miał czasu, żeby przywyknąć do tej nowej-starej rzeczywistości. Nagle po prostu pamiętał o tym, kogo stracił. Do tego momentu nie miał chwili, by się nad tym zastanowić – Desi od razu wciągnęła go do swego kręgu. Teraz jednak nie mógł skupić się na żałobie, ponieważ myślał o jej bezpieczeństwie i swoim bólu.

Nie, Orobas nigdy nie czuł się w ten sposób.

Spojrzał na swoje skandalicznie drżące ręce i wtedy dojrzał coś interesującego. Oczywiście, rany na ciele podniecające nie były, ale prawie podskoczył na miejscu. Zmusił się do nieruchomego leżenia, gdy badał swoje poranione od prętów dłonie.

Wypaliły mu Anielskie Znaki na śródręczu. Wciąż były gorejące i spuchnięte, jego demoniczna esencja wchodziła w konflikt z niebiańską. To były właśnie one, znaki nie do podrobienia.

Kolejny wrzask wściekłości ugrzązł w gardle Orobasa. Podejrzewali Mazaziela o spiskowanie z Zakonem, ale co jeśli ktoś jeszcze kolaborował z wrogiem? Nie była to rzecz nieprawdopodobna, lecz ledwo przechodziła mu przez myśli. Samo to, że ktoś tak dobry jak Zaz należał do antykotwicznej zmowy i przykładał rękę do krzywdy ogromu osób, dogłębnie go brzydził.

Orobas patrzył to na swoje dłonie, to na podłogę, oprócz mokrego materaca, woda z posadzki praktycznie zniknęła. Gdzieś musiał być odpływ, lecz był dobrze ukryty. Sycząc z bólu, odciągnął materac pod ścianę, żeby nie zawadzał. Ostrożnie podszedł do prętów i zaczął się im uważniej przyglądać. Pod odpowiednim kątem widział – światło padało na sprytnie ukryty, anielski znak ochrony. Bass badał pręt po pręcie, każdy z nich miał szereg tych samych znaków.

Tajemnicą było, w jaki sposób tego dokonali, ale wtopiono je z kunsztem. Zapewne to samo widniało pod posadzką, w ścianach i na suficie. Bass zastanawiał się, czy były one wyłącznie w obrębie klatek, czy może na całym pomieszczeniu. W końcu gdy Desi znalazła się poza swoją od razu poczuł przyciąganie jej smyczy.

Kurwa, musiał istnieć sposób, by krzyknęła rozkaz bez agonii ich obojga.

Orobas czekał i czekał godzinami. A może były to tylko minuty? Wściekłość oraz sfrustrowanie sprawiały, że w tym zamkniętym miejscu bez okien nie mógł śledzić upływu dnia. W ogóle nie śledził niczego, oprócz pulsowania napiętej linii przyzwania. Stawał się głodny Desdemony – potrzebował jej obecności oraz najlepiej irytacji kobiety i kłótni z nią, tak dla równowagi. Tylko naprężająca się smycz między nimi dawała mu znać, że mija więcej czasu niż powinno. Bass nie był w stanie wyczuć, czy cierpiała, ani co się z nią działo, ale jednak była za daleko.

Nie czuł, że zaczyna popadać w obłęd, ale ponure domysły też jakoś specjalnie mu nie pomagały.

Praktycznie rzucił się na drzwi swojego więzienia w sekundzie, w której do sali tortur ktoś wszedł. Odbił się od nich bez dodatkowego bólu, wyłączyli w prętach elektryczność. Złapał więc za nie i napiął wszystkie mięśnie, przez co Akolici musieli przyśpieszyć swoje ruchy.

– Desdemono! – zawołał ją, ale leżała bezwładnie w ramionach niosącego ją mężczyzny nie reagując na nic. Spotkał się wzrokiem z jednym z skurwieli. – To, co z wami zrobię nawet piekło nie będzie pochwalać.

Incubi Amore. Na jej wezwanie [+18]✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz