Rozdział 9. Linia do Nieba

382 46 5
                                    

Trawiła ją tak wysoka gorączka, że był tym przerażony. Z ludzkiej anatomii znał przede wszystkim punkty przyjemności, ale szczerze wątpił, czy ciepło ciała równe jakiemuś czterdziestu dziewięciu stopniom Celcjusza było właściwe. Desi patrzyła na niego oddychając ciężko. Wcześniej prosiła go, by potrzymał ją za rękę i nie był wstanie odmówić kobiecie. Poczekał, aż zaśnie i zaczął na nowo przygotowywać ołtarz dla Rafaela.

Do Desdemony podchodził za każdym razem, gdy budziła się ze zbolałym jękiem. Gładził ją po włosach, czule obcałowywał twarz oraz dłonie, starał się jakoś schłodzić ciało. Jednak w jego krwi płynął ogień, nie mógł tak po prostu się tego pozbyć. Dotyk demona koił ją tak samo, jak wzbudzał dreszcz w górę ramienia.

Ołtarz po jakiejś godzinie był gotowy. Bass spocił się ze stresu bardziej, niż od noszenia drewna z lasu. Prowizorycznie ułożony pentagram trzymał się wyłącznie dzięki sile jego woli. Domek wypełniła woń żywicy, sosny i ciętego drzewa. Desi patrzyła na jego ruchy, chyba zapach działał na nią dość kojąco.

Gotów był stracić rękę, żeby tylko została uratowana. Oczywiście ucieszy się, jeśli Rafael będzie miał miłosierny nastrój i co najwyżej pęsetą powyrywa mu włoski z nosa.

Domek, do którego zaniósł Desi, był czymś, co przypominało chatkę myśliwską. Nie było tutaj dużo wyposażenia, ledwo stara kanapa, kuchnia z żeliwnym piecem oraz kran, z którego leciała lodowata woda. Na tyłach obok toalety znajdowała się także pusta spiżarnia. Przeszukał wszystkie szafki dla pewności, ale nigdzie nie było żadnych świec.

– Hej, gorąca lasko – kucnął przy kanapie i lekko szturchnął Desi w biceps. Prychnęła cichutko, ale ściągnęła zimny okład z oczu. – Musisz mi rozkazać, bym przyniósł ci świętą świecę.

– Aromatyczne podgrzewacze ci nie starczą?

Mimowolnie parsknął.

– Już bardziej, niż samym przyzwaniem, nie chciałbym urągać Archaniołowi – odparł lekko. Przesunął palcem po policzku kobiety, gdzie zebrało się kilka zimnych kropel z okładu. – Sam nie mogę takiej świecy przyzwać, ale ty masz potrzebną moc. Zamknij oczy, pomyśl o takiej, która należy do osoby o dobrym sercu, bogobojnej.

Skinęła głową robiąc to, co jej podpowiadał. Świeca znalazła się w jego dłoniach z łatwością i była przepełniona tak pozytywną, kojącą serce wiarą, że mógłby uronić łzę czy dwie. Zamiast tego pocałował policzek Desdemony przed wejściem do pentagramu. Myślą zapalił knot i ułożył świecę na czubku skierowanym ku Desi.

– Czy mam coś robić? – zapytała słabo.

– Nie, po prostu leż i... miej nadzieję.

Mruknęła coś cicho i, chyba nie zdając sobie z tego sprawy, położywszy głowę na ramieniu, zaczęła dotykać punktu, który wcześniej cmoknął. Napełniony nieznaną mu siłą padł na kolana. Przed nią, przed świecą. Czuł na sobie spojrzenie Desdemony, gdy zmieniał swoją postać na demoniczną.

Przychodził po prośbie szczery, cały on. Liczył, że Rafael po wysłuchaniu jego petycji przybędzie bez chwili zawahania. Lilin i Lilu mogli przemieszczać się swobodnie między sferami. Jako energia błyskawic oraz grzmotów pasowali wszędzie, lecz upodobali sobie Piekło – a mimo to nie zabroniono im dostępu do Nieba. Wiele by oddał, żeby móc uczynić teraz coś takiego.

Rafaelu no dalej, poganiał go w myślach bardziej niż składał modły. Sięgał ku Niebiosom, wyżej i wyżej aż do archanielskich palatiów ale...

Natrafiał na pustkę

Nic.

Nieba nie było.

Drgnął zaskoczony, rzucając się jeszcze raz na tę przedziwną barierę. Wiedział, że Niebo jest ale dla niego go nie było.

Incubi Amore. Na jej wezwanie [+18]✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz