Rozdział 21. Wszystkie moje pragnienia

379 31 4
                                    

Żyć tak, jak tylko zapragnie, ale z demonem na smyczy?

Cholera, teraz dopiero potrafiła to docenić!

Zdecydowanie mogła być to wina Orobasa, który z uśmiechem wykonywał każdy rozkaz. Od czasu do czasu musiał napominać ją, że prosiła bardziej niż żądała, ale kiedy był taki milusi ciężko było na niego warczeć. Strasznie go to bawiło, co zaś wkurzało Desdemonę i łatwiej już przychodziło jej rozstawiać swojego demona po kątach.

Nie myślała już za dużo o Zakonie, Kotwiczeniu, czy jakimkolwiek innym mitycznym wydarzeniu, które bezczelnie mogło zmienić życie bez chęci do faktycznych zmian.

Codziennie jadali posiłki z kompletnie innej restauracji. Gotowanie było seksowne, więc zostawiała to tylko na moment, w którym faktycznie miała nastrój. Wiedziała, że wkrótce równie dobrze może umrzeć, więc dlaczego nie spróbować prawdziwych croissantów z wypływającym nadzieniem wprost z restauracyjki na Rue Montmartre w Paryżu? Czemu odmówić sobie zestawu tapas z Malagi, albo najlepszego lunchowego połączenia z 7Eleven w Japonii?

W przypadku Desdemony życie mogło być dosłownie za krótkie.

Nauka strzelania z łuku? Cóż, bawiło to Orobasa póki prawie przypadkowo nie przedziurawiła jego skrzydła. Akurat to nie do końca była wina kobiety, bo mógł przecież nie latać na górze, sprawdzając jak sprawnie latają jej strzały! Po tym nie dostała już do rąk glocka ani nawet śrutówki.

Zapisała się na sześciogodzinny kurs makijażu, który odbywał się w małym studiu w miasteczku. Bo czemu nie? Nigdy nie miała możliwości się malować, a zawsze bardzo jej się to podobało. Z mieszkania u cioci Felicity pamiętała zapach pudru do twarzy i blask błyszczyka, który ta namiętnie nakładała na swoje usta. W którymś momencie nawet Orobas stwierdził, że chciał spróbować – z rozsmużoną, czarną kredką wokół tych niezapominajkowych oczu wyglądał zbyt dobrze, żeby nie zaciągnęła go do łazienki na tyłach.

Mieli przecież dbać o przyrost mocy Krzyża, prawda?

Z kretesem przegrała w kręgielni.

– Przecież powiedziałaś, że chcesz zagrać, a nie wygrać – wytknął z niewinną miną.

Orobas oczywiście musiał się popisywać, jaki nie jest uzdolniony w zbijaniu stojących obiektów. Pół nocy wmawiał Desdemionie, że nie umiała przegrywać.

Umiała, oczywiście, tak jak potrafiła się powstrzymać od uduszenia go poduszką we śnie. Taka była opanowana!

Piątego dnia pobytu w Grangeville mieli zaplanowane lekcje garncarstwa. Nic ciekawego nie działo się w miasteczku na dzień przed świętem niepodległości, oprócz koncertu, więc grzecznie poprosiła swojego demona o coś nietypowego, co pierwsze przyszło mu do głowy.

Właśnie przywołał im śniadanie z nowojorskiej kawiarni – cztery rodzaje bajgli, ogromne kawy i kilka ptysiów nadziewanych kremami niespodziankami. Pocałowała Orobasa w policzek, ten odruch wyrobiła w sobie jakiś czas temu, i wskoczyła na swoje miejsce z kawą. Smakowała karmelowym cukrem i kapką mleka kokosowego, coś wspaniałego.

Nad ich śniadaniem pojawiła się znikąd kartka, która płonęła. Desdemona zakrztusiła się i z przestrachem podskoczyła w miejscu, gdy Orobas po prostu złapał ogień w rękę.

– Poparzysz się! – krzyknęła ochrypłym głosem.

Na jej oczach ogień wyparował, zniknął jakby nigdy nie istniał.

– Nic mi nie jest, widzisz? – Bass uśmiechnął się łagodnie i pokazał swoją dłoń bez bąblów. – To wiadomość.

Serce Desi zwolniło bicie, zbyt alergicznie reagowała na ogień, żeby nie panikować, ale Orobas nie powiedział, że przesadzała. Za to go właśnie uwielbiała.

Incubi Amore. Na jej wezwanie [+18]✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz