Ania właśnie wracała na Zielone Wzgórza z grobową miną, rozpamiętując minioną noc, a jeszcze bardziej trwający właśnie poranek, w którym zachowała się co najmniej nieodpowiednio i coraz lepiej to rozumiała.
Po pierwsze, gdy Gilbert powiedział jej o podejrzeniu choroby, ze strachu zemdlała.
Po drugie, gdy tylko oprzytomniała, pierwszym, co zrobiła, było stwierdzenie, że musi już wracać. Drugim było faktyczne wyjście z domu swojego narzeczonego bez powiedzenia choćby słowa więcej.
Gdy analizowała to wszystko w głowie, pojęła, jak bardzo egoistycznie postąpiła. To nie ona była chora. To nie nad nią wisiało ryzyko przedwczesnej śmierci, a jednak zachowała się tak, jakby to ona usłyszała złe wieści na swój temat. Strach na samą myśl, że mogłaby stracić Gilberta, odebrał jej resztki racjonalności. Dlatego po wejściu do domu, nie zważając na Marylę i Mateusza, którzy czekali na nią całą noc, usiadła przy stole w kuchni, schowała twarz w dłonie i zaczęła głośno płakać. Nie odpowiadała na żadne z pytań, które padły w jej stronę. Najpierw musiała uwolnić wszystkie zduszone emocje.
– Dlaczego ja taka jestem? – wykrzyknęła nagle przez łzy. – To nie ja prawie dzisiaj umarłam, to nie ja usłyszałam, że mogę być śmiertelnie chora, dlaczego musiałam znów zachować się tak, jakbym to ja najbardziej cierpiała i wyjść, zostawiając go samego w tym cierpieniu, tylko je pogłębiając i nie dając mu wsparcia?
– Powoli – odparła Maryla, siadając z wrażenia. – Opowiedz wszystko od początku.
– Gilbert prawie umarł na moich oczach. Poprawiło mu się dopiero, kiedy doktor Ward dał mu jakiś zastrzyk. Okazało się, że może być chory na to samo, co jego tata. Nie wiem nawet, co to może znaczyć. Nie wiem, na co chorował jego tata. Jedyne, co wiem, to że w wyniku tej choroby zmarł. Kiedy o tym usłyszałam, zemdlałam, a potem uciekłam, jak zawsze, gdy nie umiem znaleźć odpowiedniej reakcji. Zostawiłam go tam samego po tej koszmarnej nocy i ze wstydu nie zdobyłam się na to, żeby zawrócić i to naprawić.
Mateusz nie umiał tego skomentować, również siadając z wrażenia. Maryla poczuła w sercu ukłucie żalu. Nie tylko cierpiała na widok złamanej Ani, ale i myśl o tym, co musiał wówczas przeżywać Gilbert, niezwykle ją zabolała.
– Gilbert ma dwadzieścia lat– odezwała się, gładząc dziewczynę po ramieniu. – Na cokolwiek chorował John, nie był już pierwszej młodości. To nie musi oznaczać wyroku. Jest silnym chłopakiem i ma po co żyć.
– Jeśli zechce jeszcze na mnie spojrzeć. Och, Marylo, jest mi tak wstyd!
Kobieta nie umiała zdobyć się na żadne słowa pocieszenia, więc jedynie klepała ją po plecach ze współczuciem. Nie mogła też jej usprawiedliwiać. Ania musiała się wreszcie nauczyć, choćby na własnych błędach, że takie nieodpowiednie reakcje ciągnęły za sobą konsekwencje.
Dopiero, gdy zbliżała się godzina „babskiej herbaty”, humor Ani nieco się poprawił, ponieważ odciągnęła myśli od tego, co się wydarzyło. Weszła w fazę wyparcia. Zaczęła wmawiać sobie, że miała tylko zły sen, a wszystko wyglądało dokładnie tak, jak jeszcze dzień wcześniej. Nikt nie był chory, a przynajmniej o tym nie wiedział, a ona nie wybiegła z domu ledwo żywego narzeczonego, kiedy potrzebował jej najbardziej. Obiecał opić jej sukces szklanką whisky i zapewne właśnie to teraz robił.
Kiedy przyszli zaproszeni goście, nie pokazywała po sobie ani krztyny negatywnych emocji. Muriel była od niej dużo bardziej przybita i nie rozumiała jej zachowania. Chciała delikatnie poruszyć temat Gilberta, ale nie wiedziała, jak to zrobić, bez zdradzenia wszystkim wydarzeń minionej nocy. W końcu i tak musiał wejść im na języki. Gdy pierwszy raz w rozmowie padło jego imię, ekspresja Ani wyraźnie się zmieniła. Z nadmiernie podekscytowanej nagle zgasła, powoli przestając być zdolna do dalszego wyparcia prawdy.
CZYTASZ
Till death us do part - Shirbert
FanfictionProwadząca idealne życie Ania, zbliżająca się do zenitu swojego życiowego szczęścia, musi zmierzyć się z prawdopodobną wizją przejścia swej ziemskiej wędrówki bez osoby, która miała stać się częścią jej codzienności. Gilbert, powoli godzący się ze s...