Rozdział 5 - Zbłąkany pocisk

22 1 7
                                    

Gilbert nie był pewien, czy miał ochotę w ogóle pojawiać się na festynie. Jeśli wieść o tym, co się wydarzyło, zdążyła się już rozejść, zapewne nie będzie tam mile widziany. Mimo to, po dłuższym zastanowieniu doszedł do wniosku, że jeśli została mu mocno ograniczona ilość czasu, mógł nie mieć już za wielu okazji, by brać w czymś takim udział. Zawsze istniała szansa, że rodzina Gillisów zachowała wszystko dla siebie. A w tej sytuacji nie miałby powodów, by się obawiać.

Później uderzyła go zgoła inna refleksja. Dlaczego miałby chować się przed ludźmi, jakby był winny? Nie zrobił niczego nieodpowiedniego. Nie oddał pocałunku ani w żaden sposób jej do tego nie sprowokował. Przez dziewięć lat obsesji ani razu nie zasugerował Ruby, że jej uczucie mogło być odwzajemnione. Dziewczyna zachowywała się nieswojo pod wpływem choroby. On był niewinny. Nie miał się czego wstydzić.

Dlatego w godzinach wieczornych, dużo później, niż pierwotnie planował, ubrał się w garnitur i udał na miejsce festynu. Bash prawdopodobnie już tam był, ale tego Gilbert nie wiedział – od dłuższego czasu, a konkretnie od jego gorączki z połowy czerwca, praktycznie ze sobą nie rozmawiali, a kiedy już to robili, Sebastian nie silił się na uprzejmości, rozżalony jego chorobą. To bolało Gilberta bardziej, niż po sobie pokazywał. Lacroix, włączając swój mechanizm obronny, niechcący przyczyniał się do pogorszenia jego stanu. Melancholia i przygnębienie zdecydowanie mu nie pomagały. Sebastian potrzebował przełomu, który pozwoliłby mu to dojrzeć.

Gdy Blythe pojawił się na miejscu, w pierwszej kolejności zajął się szukaniem Ani. Już z daleka pomachała do niego pogodnie, stojąc w towarzystwie Diany i Tillie. Dopiero, kiedy podszedł bliżej, zauważył, że nie była tak radosna, jak początkowo się wydawało. Jej koleżanki, które spuściły głowy i się zaczerwieniły, potwierdziły jego tezę. Stało się coś, o czym nie wiedział.

– Nie powinieneś był tu przychodzić – oznajmiła na starcie Diana.

– Ciebie też miło widzieć – odparł, próbując obrócić to w żart.

– Mówię poważnie. Moody ciągle gdzieś się tu kręci. Dzisiaj nikt go nie poznaje. Zachowuje się jak zupełnie inny człowiek i ludzie zaczynają się bać, do czego jest zdolny. Wiemy już o sytuacji z Ruby, ale nie martw się. Zdecydowana większość ludzi jest po twojej stronie.

– Wielebny się wysypał – wyjaśniła Ania. – Ten człowiek słyszy chyba wszystko. Najpierw podsłuchał twoją rozmowę z panem Gillisem, a potem to, co mówiła Ruby. Twierdzi, że wyszedłeś stamtąd wściekły i zniesmaczony. Dzięki temu, że uprzedził Moody'ego, uratował ci skórę. Nigdy nie sądziłam, że będę się cieszyć z czyjegoś plotkarstwa…

– To dlaczego nie powinienem był przychodzić?

– No bo… właśnie… – zaczęła, biorąc głęboki wdech. – Tak, jak mówiła Diana, Moody jest problemem. Szuka cię. Zechce publicznie zrobić ci awanturę.

– Jeśli myślisz, że nie potrafię się obronić, to…

– Nie uważam, że nie potrafisz się obronić. Ale nie chcę, żebyś do ślubu szedł z posiniaczoną twarzą. To byłoby mało romantyczne, nie sądzisz?

– Jak to mówią? Do wesela się zagoi? – zaśmiał się, wyciągając w jej stronę ramię.

Słowa nie były w stanie opisać, jak bardzo to, co właśnie usłyszał, go pokrzepiło. Ludzie obrali jego stronę. Nie zrujnowali mu reputacji, więc mógł spokojnie pokazywać się publicznie, bez obaw, że zostanie niesprawiedliwie napiętnowany.

– A nie powiesz mu tej dalszej części? – odezwała się nagle Tillie. Ania i Diana spojrzały na nią karcąco, przez co ponownie spuściła głowę i się zarumieniła.

Till death us do part - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz