Rozdział 7 - O dwa słowa i czyn za dużo

35 1 16
                                    

Wizyta z Mateuszem w Charlottetown nie była tak niezręczna, jak Gilbert się obawiał. O dziwo całkiem dobrze i swobodnie im się rozmawiało. Wiadomość, że Ania przestała płakać bez powodu i krzyczeć dziwne frazesy do kur także była pocieszająca, ale musieli przerwać rozmowę, kiedy weszli do sklepu krawcowej. Tam chłopak miał przymierzyć swój garnitur ślubny i jeśli na niego pasował, zabrać go do Avonlea. W przymierzalni jednak ponownie skoczyło mu ciśnienie. Na ramieniu znów miał plamę krwi i nie nadążał już z zapieraniem koszuli.

– Czy ma pani może… – zaczął pytanie, wychodząc z przymierzalni, ale je urwał, ponieważ krawcowa aż krzyknęła z przerażenia. – …kawałek zbędnego materiału, albo jakiś bandaż, żebym nie zakrwawił marynarki? – dokończył, po chwili zawahania.

– Wielkie nieba! – wykrzyknęła.

– Czy po dwóch tygodniach to nie powinno się… zagoić? – wtrącił Mateusz. – Albo chociaż przestać krwawić?

– Powinno – przyznał w końcu, ponieważ zaczął wreszcie rozumieć, w czym rzecz, ale nie chciał się w to wówczas zagłębiać. – Ale to niczego w tej chwili nie zmienia. Mógłbym prosić o ten bandaż?

Po chwili osłupienia, kobieta przyniosła mu kawałek bawełnianej tkaniny. Mateusz, jak to Mateusz, milczał, bojąc się dopytywać. Dopiero, gdy krawcowa pomogła Gilbertowi obwiązać ramię, przymierzył cały strój. Z uśmiechem podszedł do lustra, poprawiając marynarkę.

– I jak? – spytał.

– Och, panie Blythe, pana narzeczona by tu zemdlała – zachichotała krawcowa.

– Tak, Ani na pewno się spodoba – potwierdził dyplomatycznie Mateusz. – Leży na tobie dobrze.

Gilbert miał na sobie plisowaną, białą koszulę, którą w większości zakrywała jasnoszara kamizelka i czarna marynarka z zapinkami na mankietach, które Mateusz się uparł, by mu podarować jako rodzinną pamiątkę. Pod szyją zawiązał subtelną muszkę pod kolor kamizelki, a całość dopełniały czarne spodnie i skórzane buty. Choć krawcowa nalegała, by do tego zestawu uszyć niski cylinder na wzór mody europejskiej oraz dołożyć laskę, Gilbert stanowczo odmawiał. Chodzenie o lasce, choćby na rzecz elegancji, wydało mu się zbyt ironiczne, zważywszy na okoliczności.

Gdy zapłacił za odzienie i wyszli ze sklepu, pan Cuthbert oznajmił mu, że musi go na jakiś czas opuścić, ponieważ miał coś do załatwienia. Gilbert od razu zrozumiał, że zapewne zamierzał kupić coś Ani, więc nie oponował. Do odjazdu pociągu powrotnego i tak zostały jeszcze cztery godziny.

Dlatego na ten czas udał się do doktora Warda, z którym nie widział się od felernej nocy, w której gorączkował. Mężczyzna przyjął go z radością, ale szybko okazało się, że ktoś inny nie był zbyt skory do serdecznego przywitania. Otóż okazało się, że do pracy w jego gabinecie wróciła Winifried. Na początku spojrzała na niego z wyrzutem, ale po chwili, z niewiadomej przyczyny, całkowicie złagodniała.

– Chodźmy, doktorze Blythe, napijemy się kawy – powiedział entuzjastycznie, z dumą podkreślając jego tytuł. – Przepraszam, doktorze honorowy – poprawił się, wskazując mu fotel z uśmiechem i zaczął nalewać im kawy. – Zawsze wiedziałem, że masz do tego głowę. Nawet, jeśli zemdlałeś, pierwszy raz widząc strzykawkę. Kiedy twoja praca dyplomowa pójdzie w świat, przejdziesz do historii. Mówię to całkowicie szczerze. Ślub, studia, ostatnia choroba… musisz być wymęczony.

– Domyślam się, skąd pan wie o dyplomie, ale o ślubie? Sebastian panu powiedział?

– Winifried mi powiedziała. I żadne „pan”, teraz jesteśmy już kolegami po fachu. Możesz mówić do mnie Joseph. – Podał mu filiżankę. – Ale nie wiem, kim jest ta młoda dama, dla której straciłeś głowę.

Till death us do part - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz