Rozdział 27 - Urodzinowa niespodzianka

12 2 11
                                    

Następne trzy tygodnie miały bardzo dobry wpływ zarówno na Anię, jak i Gilberta. Ponowna bliskość Lacroixów i Cuthbertów sprawiła, że zaczęli coraz lepiej odnajdywać się w zastanej rzeczywistości, a fizyczny stan Blythe'a był tak dobry dzięki lekom doktora MacKenziego, iż często zapominali o tym, że w ogóle był chory. Większość czasu spędzał z Bashem, pracując z nim w gospodarstwie, podczas gdy Ania zajmowała się domem – choć nie miała tam za wiele do roboty, ponieważ dzień po przyjeździe Gilbert wpadł w szał sprzątania, porządkując każdy jeden kąt i co zabawne, za każdym razem, gdy jego żona kładła coś nie tam, gdzie był przyzwyczajony, błyskawicznie to rejestrował i przestawiał tak, jak być powinno. Każda książka na półce musiała stać w porządku alfabetycznym, chochle wisieć od największej do najmniejszej, a igły spod choinki były zamiatane za każdym razem, gdy pojawiał się w salonie. Do tego momentu Ania prawdziwie nie zdawała sobie sprawy, że miał na tym punkcie AŻ TAKIEGO bzika. Zawsze wiedziała, że generalnie go miał, ale poziom tego dziwnego zaburzenia i tak zdołał ją zadziwić. Kiedy jednego dnia poszła odwiedzić Muriel, Delphine i małego Jerzyka, pani Lacroix wyznała, że choć kocha Gilberta niemalże jak drugiego syna, to był najgorszy aspekt mieszkania z nim w jednym domu. Wprawdzie nigdy nie gonił nikogo do sprzątania, bo był na to zbyt kulturalny, ale jego fiksacja wciąż męczyła współlokatorów.

Na szczęście Patowi i Matowi udało się znaleźć dom na sprzedaż, więc wyprowadzili się już tydzień po przyjeździe. Budynek był mały i utrzymany w nie najlepszym stanie, ponieważ od lat mieszkał w nim samotny starzec, który pół roku wcześniej zmarł, a jego dzieci postanowiły sprzedać posiadłość wraz z przynależnymi do niej polami. Bliźniacy nie mieli jeszcze bladego pojęcia, na czym polegało życie na farmie, ale powoli zaczynali się przekonywać. Ponieważ Pat unikał Gilberta, a Gilbert unikał Mata, po pomoc zwrócili się do Mateusza Cuthberta, który znosił ich z anielską cierpliwością.

Wzbudzili w Avonlea niemałe zainteresowanie. Szczególnie, gdy pojawili się w kościele na niedzielnym nabożeństwie, wielebny męczył ich milionem pytań jeszcze przynajmniej przez godzinę. Był bardzo zadowolony z faktu, że jego prezbiteriańska społeczność się rozrastała, nieświadomy, że jedna osoba była bardzo blisko odstąpienia od tego zgromadzenia. Bowiem Gilbert co tydzień w soboty jeździł do Charlottetown na spotkania dla katolików, o których wspomniał mu w rozmowie Jerry i nie wiedział o tym nikt oprócz Ani i Basha. Z każdym kolejnym był coraz poważniej zainteresowany konwersją, ale wciąż nie chciał podejmować konkretnej decyzji.

Z kolei Ania zaskakująco dobrze sprawdzała się w roli gospodyni, a raczej czerpała z tego jak najwięcej korzyści, aż nie przyjdzie jej wreszcie pójść do pracy, co zaplanowała na wrzesień i wstępnie umówiła się z Radą Miejską, że jeśli otworzą nową klasę, to ona weźmie ją pod opiekę. Dopóki wciąż tkwiła w domu czytała wszystkie książki, które wpadły jej w ręce, nie licząc biologiczno-chemicznych pozycji Gilberta, a także gotowała co raz to nowe potrawy i piekła ciasta, więc ich żołądki nigdy nie były puste. W wolnych chwilach chadzała też do Diany, a kiedy pewnego dnia spotkała tam Josie, całą trójką wpadły na pewien pomysł. Otóż postanowiły poradzić się swojej koleżanki w pewnej sprawie, która przerażała je wszystkie. Wybrały się więc z wizytą do Tillie.

Dziewczyna wpuściła ich do domu z radością, kończąc właśnie jeść ciastko. Pachniało tam gorącą czekoladą, którą od razu im zaproponowała. Kiedy zasiadły u niej w salonie z kubkami, nieśmiało odezwała się Diana.

– To… jak układa ci się w małżeństwie?

– Bezustannie między nami iskrzy. Wiecie, James i ja bardzo się kochamy.

– Tillie! – dobiegł je krzyk wspomnianego właśnie mężczyzny, pochodzący z góry. – Zrób mi herbatę!

– SAM SOBIE ZRÓB LENIU, NIE JESTEM TWOJĄ MATKĄ – ryknęła Tillie na cały głos z pełnią furii, po czym, jak gdyby nigdy nic, znów uroczo się uśmiechnęła, popijając czekoladę. – Jak mówiłam, dogadujemy się świetnie. Ja szczerze kocham takie życie. Od sprzątania i gotowania mamy służbę, nie muszę już się uczyć, a po całych dniach mogę odpoczywać i jeść. Szczególnie teraz, w tym stanie. Wszyscy koło mnie skaczą, a ja żyję jak w raju.

Till death us do part - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz