Rozdział 28 - Prezent od doktora Warda

9 2 7
                                    

Mimo nacisku swoich rozmówczyń, Ania nie odważyła się powiedzieć Gilbertowi o swoim nowoodkrytym stanie podczas przejażdżki konnej. Mało tego, nie zdobyła się na tę odwagę przez kolejne kilka dni. Bała się, że ta informacja na powrót go przygnębi lub sprawi, iż się od niej odsunie. Nie wiedziała, czego mogłaby się spodziewać, więc chwilowo wolała skupić się na tym, co czuła sama, żeby oswoić się z sytuacją.

W głębi duszy była uradowana. Cokolwiek robił Gilbert, nie było wystarczająco skuteczne. Przeznaczenie chciało, żeby pozostawił po sobie potomka. Błąd – żeby OBOJE go po sobie pozostawili. Ania nie potrafiła już myśleć o niczym innym. Była przekonana, że nosi pod sercem dziewczynkę, więc robiła listę imion i wyobrażała sobie, jak będzie wyglądać. Podekscytowana planowała im już całe życie. Chciała być najlepszą przyjaciółką swojej córki i jej powiernicą. Zamierzała dać jej rodzicielską miłość, której ona nie miała okazji otrzymać od Berthy i Waltera, przysięgając sobie w duszy, że będzie dla niej najlepszą matką i nigdy jej nie zostawi. W wolnych chwilach, gdy akurat nie było w pobliżu Gilberta, stała nawet przed lustrem, gładziła wciąż niemal całkowicie płaski brzuch i do niego mówiła. Blythe nieszczególnie rozumiał jej wyśmienity humor, ale na niego nie narzekał. Jeśli ciągle się uśmiechała, to znaczyło, że miała jakiś powód do szczęścia i jeśli zechce, to się nim podzieli. Nie zamierzał na nią naciskać.

Ale dokonanie odkrycia w obecności Małgorzaty Lynde było jej ogromnym błędem, ponieważ niemal całe Avonlea wiedziało o radosnej nowinie już nazajutrz. Niestety, sam ojciec dziecka wciąż pozostawał nieuświadomiony jeszcze przez dłuższy czas. Przez ciągłą pracę w gospodarstwie nie widywał się z nikim oprócz Basha, który, chociaż już o wszystkim usłyszał, ani razu do tego nie nawiązał, myśląc, że Gilbert o niczym mu nie mówi, by się odegrać.

Chwila uświadomienia biednego Blythe'a nadeszła dopiero tydzień po wizycie w operze, gdy wybrali się na niedzielne nabożeństwo do kościoła. Po wyjściu na zewnątrz, jak to zwykle bywa, parafianie zaczęli zbierać się w grupki i ze sobą rozmawiać. Ania została porwana przez koleżanki ze szkoły, a Gilbert stał na uboczu z Bashem i Muriel, gdy podszedł do nich Charlie Sloan. Podał Gilbertowi rękę na przywitanie i tajemniczo się uśmiechał.

– A jednak wam się udało – powiedział. – Nikt nie wierzył, że tak się stanie, ale gratulacje.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparł Gilbert.

– Nie zgrywaj się, Blythe, możesz już przestać udawać – wtrącił Bash. – Wiem, że chciałeś się zemścić, ale powinieneś był się domyślić, że to się nie uda. Ania nie umie trzymać języka za zębami.

– Nie, Bash, ja naprawdę nie wiem, o co chodzi. Ale wy dwaj najwyraźniej wiecie, więc możecie mnie oświecić.

– Nie wierzę, że ty nie wiesz.

– Charlie? – zwrócił się ponownie do kolegi z klasy. – Czego ty mi gratulujesz?

– No… przecież ty i Ania… – urwał, patrząc na niego znacząco. Najwyraźniej niewystarczająco znacząco, ponieważ Gilbert wciąż nie rozumiał.

– Ślub mieliśmy w lipcu i już mi gratulowałeś, a nie kojarzę, żeby między nami cokolwiek się od tamtej pory zmieniło.

– O, stary… Czyli ty chyba naprawdę o niczym nie wiesz…

– Nie wiem o czym?

Bash też już zrozumiał, że jego przyjaciel nie udawał. Podrapał się po głowie.

– Blythe, może lepiej… porozmawiaj z Anią – zasugerował Lacroix. – Na osobności.

– Tak, totalnie powinieneś to zrobić – zgodził się Charlie. – Tak tylko mówię.

Till death us do part - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz