Rozdział 23 - Koncert

9 2 3
                                    

Gilbert momentalnie podniósł się do pozycji siedzącej, jak gdyby ktoś oblał go kubłem zimnej wody. Przetarł twarz dłońmi, zauważywszy, że w jednej z nich znajdował się wenflon. Nie wiadomo kiedy, ale ktoś przeniósł go do szpitala.

W sali przebywała z nim Ania, Laoghaire, Mat i doktor MacKenzie. Wszyscy odetchnęli z ulgą. O dziwo, nawet członkowie rodziny Ani.

– Byłby pan ładnym trupem, ale, na litość boską, czemuż na mojej warcie – odezwał się Mat. – Ostatni raz biegałem tak szybko jak upiłem się z Patem w lesie i myślałem, że krzak jest postacią, która chce mnie zabić.

– Proszę się położyć, panie Blythe – wtrącił MacKenzie. – Jak się pan czuje?

– Stabilnie, tak właściwie – odparł, sam nieco zdezorientowany, nie kładąc się, mimo nakazu lekarza.

– Dobrze. To znaczy, że to było efektem odwodnienia i anemii, a nie poważnego zawału. Pana serce zdaje się pracować lepiej, niż pięć dni temu.

– Tak, wiem – odparł Gilbert, na co to MacKenzie zmarszczył brwi. – Czuję to. Serce pracuje lepiej, ale ciężko mi się oddycha.

– Dlatego teraz podajemy panu morfinę. Niedługo może pan znowu zasnąć, więc nalegam, żeby się pan położył. Planujemy w dwa dni postawić pana na nogi, ale to będzie wymagało kilku kroplówek wzmacniających i nawadniających. Czy miewał pan halucynacje?

Gilbert krępował się odpowiadaniem na to pytanie w obecności Mata i Laoghaire.

– Ja nie… nie pamiętam, co się dzisiaj wydarzyło naprawdę, a co nie – oznajmił wreszcie. – Ale skoro pan tu jest – zwrócił się do Mata – to zakładam, że naprawdę rozmawialiśmy.

– Owszem, rozmawialiśmy naprawdę – przyznał mu rację.

– Na czym się skończyło?

– Szukał pan księdza katolickiego, ale zaczął się pan czuć coraz gorzej, więc zaprowadziłem pana tutaj. Już w szpitalu pan zemdlał, leżąc na łóżku, a doktor MacKenzie kazał mi pójść po pańską żonę, tak na wszelki wypadek.

Ta odpowiedź sprawiła, że mu ulżyło. To oznaczało, że nie stracił przytomności w miejscu publicznym i oszczędził sobie wstydu. Z drugiej strony, cała rozmowa z księdzem odbyła się we śnie i to go przeraziło. Miał odtąd wrażenie, że nawiązał przedziwny kontakt ze światem metafizycznym, a to koniec końców stanowiło cienką granicę między życiem, a śmiercią. Ale jeśli wierzyć temu, co tam usłyszał, być może nie miał przed sobą jeszcze dekady, a rok. Zgodnie z tym, co sam mówił, miał wobec tego mieszane uczucia, które próbował stłumić, postanawiając robić dobrą minę do złej gry.

– Miałem w życiu przynajmniej pięć sytuacji, w których mogłem umrzeć, a moje ciało podjęło pierwszą próbę samobójczą już przy porodzie. Niech wam się wszystkim nie wydaje, że tak łatwo jest mnie stąd zmieść – stwierdził, tracąc panowanie nad tym, co mówi, w wyniku działania morfiny.

– Ten twój czarny humor czasami naprawdę mnie przeraża – przyznała Ania, odzywając się po raz pierwszy. – Ale trzymam cię za słowo. Skoro zostajesz tu na dwa dni, przyniosę ci rzeczy. Potrzebujesz czegoś konkretnego?

– Przynieś mi książkę.

– Przeżyjesz romansidło?

– Oczywiście, że nie. Chcę moją romantyczną książkę o grzybach.

– Którą?

– Jeszcze nie skończyłem tej, którą mi brutalnie wyrwałaś tuż po ślubie.

– Zrobi się.

Till death us do part - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz