Rozdział 17 - Portrety

26 1 11
                                    

Gilbert przetarł oczy dłońmi, kiedy obudził się koło godziny czternastej. Nie pamiętał, żeby w ostatnim czasie spał tak długo. Ale od bólu głowy i mdłości po nocnych ekscesach jego uwagę odwróciła Ania, która siedziała w fotelu i płakała rzewnymi łzami, czytając jakąś książkę. To i fakt, że nie miał na sobie koszulki. Zupełnie nie pamiętał, dlaczego jej nie założył.

– Ekhm, dzień dobry? – odezwał się, marszcząc brwi i podnosząc się do pozycji siedzącej. Dziewczyna mu nie odpowiedziała. – Co tam czytasz?

– Jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie nakreśliła ludzka ręka – westchnęła, wciąż płacząc.

To zaintrygowało go na tyle, że podszedł, by sprawdzić, co trzymała w rękach, ale wtedy pospiesznie zamknęła lekturę i schowała ją do torby, jeszcze bardziej go dezorientując.

– Tobie się nie spodoba – wyjaśniła, ocierając łzy. – Typowe, dziewczęce romansidło. Ale kochanek na końcu umiera w wieku dwudziestu kilku lat, dlatego się tak rozkleiłam.

Ale to nie była prawda. Od kilkunastu minut w kółko czytała ostatni wpis w pamiętniku jego matki i teraz była już całkowicie pewna, że to nie był dobry czas, by mu to pokazywać. To zdecydowanie nie było coś, czego się spodziewała, a wspomnienie o umierającym młodo kochanku nie było przypadkowe. Zamierzała się opanować, ale kiedy tak na niego spojrzała i dalej miała w głowie słowa Anabelle, ponownie się rozpłakała i wtuliła w jego nagą klatkę piersiową. Wciąż zmieszany, także lekko ją objął.

– Nie wiem, na ile cię to pocieszy, ale twój kochanek żyje i nie planuje się stąd zwijać w najbliższym czasie – odezwał się. – W dodatku nie czuję się tak źle, jak myślałem, że będę się czuł po wczorajszym pijaństwie. I żeby było jasne, nie zamierzam tego powtarzać.

– Dobrze – odparła, lekko się odsuwając, ale wciąż obejmowała go w pasie. Uśmiechnęła się do niego. – Dobrze, że jesteś.

W odpowiedzi na to czule pocałował ją w czoło.

– Co pamiętasz z wczoraj? – spytała z ciekawości.

Głośno wypuścił powietrze z ust i oddalił się w stronę szafy, żeby wyjąć z niej koszulę.

– Od północy prawie nic. To znaczy, coś pamiętam, ale ogóły. Nie tak, że zupełnie wyczyściło mi pamięć. Siedzieliśmy przy stole z George'em i wujem, to na pewno. A jak zaczęliśmy trzeźwieć, to zebraliśmy się do domu.

– A pamiętasz, co mówiłeś do mnie zanim zasnąłeś?

– Pamiętam, że coś mówiłem, ale nie pamiętam, co. A powinienem?

Ania uniosła brwi i pokręciła głową rozbawiona.

– Śmierdzisz tytoniem – stwierdziła dla zmiany tematu. – Ty i twoje wczorajsze ubrania.

– To akurat pamiętam. Wypaliłem chyba tonę papierosów.

– Cóż… to… nie jest coś, co mogę pochwalić. Papierosy kojarzą mi się z gangsterami i łobuzami. Palą je z reguły źli ludzie. Czy Billy czasem tego nie robi?

– Zdaje się, że tak. Ale nie tylko źli ludzie palą. Nawet doktor Ward to robi.

– Mam rozumieć, że zamierzasz zacząć?

– Nie mam konkretnych zamiarów, ale być może tak się stanie.

Ania skwitowała to milczeniem, nie chcąc się z nim kłócić. Po tym postanowili zejść na obiad, gdzie, ku zdziwieniu wszystkich, dziadek bardzo kulturalnie poprosił Gilberta o rozmowę. Dlatego, gdy obaj zjedli i chwilę podyskutowali z resztą, Ambrose zabrał swojego wnuka do ogrodu, co ucieszyło Anię, ponieważ mogła mieć na nich oko z zachodnich pomieszczeń rezydencji.

Till death us do part - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz