Rozdział 10 - The Times

37 1 18
                                    

– Nie chcę tu widzieć tego dzieciaka! – krzyczał starzec i rzucił szklanką, która rozbiła się w drobny mak. – Jego ojca też!

– Gdybyś miał trochę oleju w głowie, to byś rozumiał, że to nie jego wina – odparł drugi mężczyzna.

– Zabił moją córkę! Wciąż by żyła, gdyby nie on!

– Nie wybrał sobie tego!

– Teraz całą ich rodzinę dopada moja klątwa. Przekląłem ich wszystkich w dniu, w którym umarła. Padają jak muchy. Nie minie dziesięć lat, a dzieciak też będzie martwy. Jak nie, to sam go zabiję. Własnoręcznie go uduszę. Blythe tu z nim przyjechał myśląc, że ich pożałuję? – prychnął. – Że zobaczę smarkacza i zmienię zdanie? Ja otworzę za ich nieszczęście butelkę najlepszej whisky.

Czternastoletni chłopiec wyjrzał zza ściany, ze złości zaciskając zęby. Nie mógł dłużej tego słuchać. Zamierzał coś powiedzieć, ale nie zdążył.

– To… to on? – starzec wskazał nań palcem, w przypływie chwili całkowicie łagodniejąc. Owszem, wbrew własnym oczekiwaniom, jego widok go dotknął.

– Wiedziałem, że to zauważysz – stwierdził z satysfakcją drugi mężczyzna i wziął chłopaka za ramiona, stawiając go przed starcem. – Tak samo marszczy nos, kiedy się złości. Uśmiech też ma taki sam. Jak ty możesz go nienawidzić?

Starzec niczego nie odpowiedział. Chwiejnym krokiem cofnął się na korytarz i odszedł.

***

Gilbert obudził się zlany potem około godziny szóstej. Koszmar, który był nie tyle wytworem wyobraźni, co jego wspomnieniem, odcisnął na nim ogromne piętno. Podniósł się z łóżka, delikatnie zdejmując ze swojej klatki piersiowej ramię Ani i zarzucił na siebie strój do spania, by pójść do kuchni po szklankę wody. Dziewczyna delikatnie się przebudziła.

– Która jest godzina? Gdzie idziesz?

– Za piętnaście szósta. Idę tylko do kuchni, zaraz wrócę. Śpij dalej.

Ania była tak zaspana, że tylko z uśmiechem skinęła głową i ponownie zamknęła powieki.

Brunet, przekonany, że wszyscy już spali, nie krępował się niczym. Ciężko usiadł na krześle w kuchni, chowając twarz w dłonie i wzdychając. Przez felerny sen zapomniał nawet o wszystkim, co działo się przez minioną dobę. Po chwili nabrał wody z wiadra i oblał sobie twarz, wracając na poprzednie miejsce.

– Aż tak źle było? – odezwał się Sebastian, który też nie mógł tej nocy zasnąć i właśnie wszedł do pomieszczenia. Usiadł naprzeciwko Gilberta.

– Co?

– Chyba wiesz, o czym mówię.

Po chwili kalkulacji, chłopak wreszcie sobie przypomniał, że dzień wcześniej brał ślub i wszystkie tego następstwa.

– Nie, to nie o to chodzi – mruknął.

– To o co?

– To głupota.

– Najwidoczniej nie, skoro doprowadziła cię do takiego stanu.

– Miałem zły sen. To wszystko. Przypomniałem sobie w nim coś z przeszłości. Zawsze ci się wydawało, że cały świat mnie kocha, ale nie mógłbyś się bardziej mylić. Jest w tym kraju jedna osoba, która nienawidzi mnie z całego serca i to ona mi się przyśniła. I nie mam na myśli Moody'ego.

– Za co cię nienawidzi?

– Za to, że się urodziłem. To długa historia. Ale to było siedem lat temu, powinienem już dawno się tym nie przejmować, dlatego mówię, że to głupie. Mniejsza z tym. Skoro już się tu spotkaliśmy, chciałbym ci podziękować. Za wszystko. Za twoje wsparcie wczoraj i to przemówienie. Gdyby nie wystąpienie Billy'ego, uznałbym, że wszystko poszło idealnie.

Till death us do part - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz