Rozdział 15
Z wspaniałym humorem wyszłam ze szkoły. Pogoda była idealna, więc pomysł aby zerwać się z ostatnich lekcji i pójść na plażę, był zdecydowanie trafiony. Nie byłam złą uczennicą, wręcz przeciwnie. Należałam do grona najlepszych uczniów, co bardzo mnie dziwiło. Wagary, to trochę coś nowego, ale raz się żyje, zwłaszcza, że nie ma co robić, bo moja jedyna przyjaciółka akurat dzisiaj nie przyszła.
Pewnym krokiem szłam przed siebie, aby wreszcie móc położyć się na ciepłym piasku i odpocząć od tego całego chaosu, jaki ostatnimi czasy nie opuszczał mnie nawet na krótką chwilę. Poprawiłam plecak, gdy poczułam, jak ześlizguje się z moich ramion, odgarnęłam włosy, które przez lekki wiaterek opadły na moją twarz. Przyspieszyłam troszkę kroku, a już po chwili stanęłam przy budce z lodami obok plaży. Kupiłam moje ulubione cytrynowe lody, zapłaciłam i dziękując uśmiechem, odebrałam od starszej pani mój smakołyk. Będąc już na piasku, zdjęłam buty i zaczęłam rozglądać się za choć trochę zacienionym miejscem, gdzie mogłabym usiąść. Wreszcie moje oczy zarejestrowały niedaleko drzewo, do którego od razu się udałam. Lizałam mojego loda podśpiewując jakąś piosenkę, która leciała przez moje słuchawki. Wpatrywałam się w fale uderzające o brzeg, w niebo, na którym nie widniała nawet najmniejsza chmura, tylko wielkie słońce, które swoim blaskiem raziło w oczy.
Już po chwili siedziałam pod dość dużym drzewem. Cisza, spokój, samotność... Teraz tego było mi trzeba. Musiałam odpocząć od ciągłego stresu, od szkoły, od domu, od mamy, od wszystkiego...
Przymknęłam oczy wsłuchując się w nuty jakieś spokojnej piosenki i próbując zrozumieć, co autor ma na myśli śpiewając "Chodźmy stąd, tu już nie ma nas. Odejdźmy, jak zrobili to inni. Niech na tej marnej ziemi, zostanie po nas marny kurz i pył, który możesz sprzątnąć tylko ty swoimi uczuciami. Bo to już nie wróci, odeszło, razem z marzeniami."
Nagle muzyka się wyłączyła, a telefon zaczął wibrować. Spojrzałam na wyświetlacz. Nowe połączenie od nieznanego numeru. Zdziwiłam się, ale będąc ciekawą, kto to dzwoni, odebrałam.- Tak?-spytałam przesuwając zieloną słuchawkę.
- Dzień dobry. Z tej strony Elizabeth Grahil, pani sąsiadka.- przedstawiała się kobieta, która z nieznanych jeszcze powodów, zadzwoniła do mnie.
- Aaa. Dzień dobry. Ym, w czym mogę pomóc?- spytałam, jakbym była jakąś natrętną sprzedawczynią w butiku, czy coś.
- Przepraszam, że przeszkadzam, bo pewnie jesteś w szkole, ale eh... Chodzi o to, że... Em, jakby to powiedzieć...- jąkała się, na co ja ją ponagliłam.
- O co chodzi Pani Grahil?
- Z pańskiego domu dochodzą jakieś krzyki, wrzaski. Głównie słychać Pani matkę, a obie doskonale wiemy, że to nie wróży nic dobrego. No w każdym razie, proszę, abyś przyszła, no i zobaczyła co tam się dzieje, bo Marie jakoś nieszczególnie za mną przepada...- Nie dokończyła, bo jej przerwałam.
- Ona to za nikim nie przepada...- mruknęłam.
- Tak czy siak, proszę, abyś przyszła i zobaczyła o co chodzi. Mam jakieś dziwne przeczucia...
- Ym, dobrze. Dziękuję za telefon. Do zobaczenia Pani Grahil!- Elizabeth powiedziała coś jeszcze, a ja się rozłączyłam. Nie powiem, że nie, bo zdziwił mnie jej telefon. Nigdy ze sobą jakoś szczególnie nie rozmawiałyśmy. Zwykle dzień dobry, nic więcej. Nawet nie wiem skąd ma mój numer...
Podniosłam się i z dość wielką niechęcią ruszyłam w stronę domu. Pewnie gdyby nie dziwny głos Pani Eliz'y, nie przejęłabym się i dalej rozkoszowała widokiem oceanu. Wrzaski nie były niczym nowym, przeciwnie. Była to pewnego sensu rutyna. Dzień w dzień to samo. Krzyki, alkohol, sen, krzyki, alkohol, sen... Od czasu do czasu jakiś facet, któremu sprzedawała swoje ciało, aby miała za co kupić sobie kolejną butelkę wódki. Czy to bolało? Czy widok alkoholiczki i kurwy, jako twojej matki boli? Może kiedyś... Teraz... Teraz brzydze się, że ktoś taki jak ona wydał mnie na świat, wychował mnie... Brzydze się na nią spojrzeć. Czy jest mi jej żal? Nie. Zasłużyła sobie na to. Nie obchodziła mnie ona, ale jej słowa bolały. Bolały bardziej niż rany, które teraz przez nią szpecą moje ciało. Zwykła dziwka, nic więcej... Matka? Nie, ona już od dawna nie jest moją matką. Nie zasługuje na moją miłość, na żadną miłość, na żadną łzę, którą przez nią wypłakałam, na nic... Dziwię się, że ktoś jeszcze ma ochotę ją pieprzyć. Jak już mówiłam, nic nie warta suka.
Poprawiłam plecak i przyspieszyłam kroku, gdy poczułam jak słona łzy spływa po moim policzku, tworząc jakiś ślaczek. Nie chciałam być słaba, ale wszystkie wspomnienia, które przelatywały przez moją głowę, doprowadzały mnie do płaczu. Przetarłam dłońmi mokre policzki, gdy stałam przed drzwiami mojego domu. Panna Grahil miała rację. Wrzaski było słychać na całej ulicy. Westchnęłam i cicho wlazłam do środka. Zaciekawiona kłótnią, cicho podeszłam w stronę salonu, skąd dochodziły nijakie krzyki i schowałam się za ścianą, aby nie było mnie widać. Zdziwiło mnie gdy usłyszałam głos Will'a. Od dawna nie rozmawiał z matką, unikał ją.
CZYTASZ
**** you! // L. Hemmings ✔
Fanfiction- Hej kochanie! Czemu płaczesz koteczku? - Kochanie? Koteczku? Znamy się chłopie!? - Nie, ale możemy sie poznać... - Zapomnij. - Ja nie zapomnę i ty też nie.