6

902 57 9
                                    

– Muszę kończyć – wyszeptałam do przyjaciółki, przerywając połączenie. Komórka wypadła mi z ręki na kołdrę.

Wiedziałam, że ten moment nastąpi, ale po rozmowie z Abby byłam tak roztrzęsiona, że ciężko mi było wykrzesać w sobie siły na starcie z najbliższymi.

Zniszczą mnie...

Jak nic.

Nie myliłam się.

– No proszę! – wykrzyknęła mama podbiegając do mojego łóżka i zgarniając z pościeli mój telefon. – Adam przedstawił nam wersję dogorywającej córki, tymczasem ona ucina sobie pogawędki ze znajomymi.

– Lepiej sprawdźmy z kim gadała. To może być diler, który sprzedaje jej to gówno – syknął ojciec.

– Abby... Rozmawiałam z Abby – wydukałam, ale oni nie słuchali.

– Odblokuj telefon! – władczym tonem rozkazała mama, wciskając mi z powrotem komórkę do ręki.

Gdy się gniewała, jej idealna twarz, kojarzyła mi się z maską. Ta maska, choć była piękna, skrywała brzydotę. Paskudną osobowość i wredny charakter. Pozory myliły. Ktoś tak piękny mógł jednocześnie być potworem. Zamiast wsparcia w chorobie i stresie, który stał się moim udziałem, czekała mnie z jej strony afera i walka z zarzutami, na które nie miałam wytłumaczenia. Najbliższa mi osoba była najdalszą. W życiu nie pokusiłabym się o zwierzenia przed nią. Gdy byłam mała, tak robiłam. Dzieciństwo nauczyło mnie, by nigdy więcej nie popełniać jego błędów. Nauczyło mnie też posłuszeństwa. Jeśli nie chciałam oberwać, musiałam robić to, co kazała mi ta dwójka, dlatego bez słowa sprzeciwu przyłożyłam opuszek palca do ekranu, odblokowując za pomocą moich linii papilarnych swoją komórkę.

– Dawaj mi to! – huknął ojciec zabierając mi telefon. Mama stanęła obok niego i zaczęli przeglądać zawartość mojego telefonu. Jakie szczęście, że nie zadzwoniłam do ginekologa i nie umówiłam się jeszcze na wizytę, bo na pewno nieznany numer wygenerowałby niepotrzebne pytania i pasmo dalszych problemów dla mnie.

– Abby... Ciągle gadasz z tą dziewuchą. Ona ma zdecydowanie zły wpływ na ciebie – zawyrokowała mama, gdy zorientowała się, że wszystkie moje ostatnie rozmowy telefoniczne prowadziłam ze swoją przyjaciółką.

Nie skomentowałam tego, bo wiedziałam, że stawianie oporu nie ma sensu i tylko podsyci gniew bestii.

– Dlatego właśnie zabieramy ci telefon, pannico! – oświadczył tata.

Spodziewałam się tego. Dobrze, że przezornie, nauczona niemiłym doświadczeniem w relacjach z rodzicami, miałam ukryty stary telefon. Oczywiście pod materacem.

– I zapomnij o wakacyjnym wyjeździe! Nici z Dominikany!

Jakoś przeżyję. Znów nie skomentowałam tej kary. Wyjazdy z tą dwójką nigdy nie należały do przyjemnych. Pozostanie w domu było znacznie bardziej przyjemne i w sumie stanowiło dla mnie nagrodę w postaci świętego spokoju.

Z trudem pohamowałam uśmiech cisnący się na wargi. Sama. Bez nich. Jakie to piękne. Niestety mina szybko mi zrzedła, gdy mama dodała:

– Pojedziesz do babci. Lepszej opiekunki nie moglibyśmy sobie wymarzyć dla kogoś takiego jak ty, rozwydrzona pannico! Codzienne msze, post, modlitwy i klęczenie na grochu przywrócą cię do ładu!

Babcia Helen była matką mojej mamy i była jeszcze gorsza w obyciu niż moi rodzice razem wzięci. Jej głęboka wiara graniczyła z ortodoksją. W swoim miasteczku w Pensylwanii była poważaną matroną, guru lokalnej społeczności, a ja od zawsze się jej bałam. Wizyty u niej były koszmarem. Jeśli mnie do niej wyślą, umrę. Musiałam coś wymyślić. Coś. Cokolwiek. Byleby nie opuszczać domu. Nawet jeśli miałaby mnie pilnować, niech robi to tutaj, w Nowym Jorku, gdzie miałam znajomych, ale i lekarzy, którzy teraz mogli odegrać bardzo ważną rolę w moim życiu.

Poczułam, jak znów kręci mi się w głowie.

– Źle się czuję – jęknęłam.

– Nie udawaj! – krzyknęła mama. – Usłyszałaś o karze i już uciekasz w chorobę spryciaro.

– Mamo, kiedy ja naprawdę...

– Milcz! I nie pyskuj! – ryknęła, policzkując mnie siarczyście. Poczułam łzy napływające do oczu.

– Saro, odpuść! – powiedział tata, chwytając ją za dłoń. Zdumiała mnie jego reakcja. Bronił mnie? Przecież to nie w jego stylu...

– Nie zamierzam! Ta mała intrygantka zapłaci za to, że...

– Uspokój się! – przerwał jej, nie puszczając jej nadgarstka, choć szarpała nim, starając się uwolnić, by kontynuować wymierzanie mi razów, na które jej zdaniem zasłużyłam. – Adam powiedział, że Dove musi dojść do siebie. Potem się z nią policzymy. Jak zawsze. Na razie, póki jej ojciec chrzestny tu przychodzi, wolę, by jej skóra nie nosiła na sobie śladów uderzeń. W końcu Adam też zna Jonathana. Nie chcę, by naopowiadał mu o czymś, co może nam zaszkodzić!

Te słowa zadziałały na matkę niczym kubeł zimnej wody. Przestała się rzucać.

Jonathan. Ciągle i odwiecznie on. I choć nie znałam osobiście kandydata na prezydenta, którego szefem sztabu wyborczego był mój ojciec, miałam wrażenie, że jest on dodatkowym domownikiem i członkiem naszej rodziny.

Irytujący typ!

– Masz rację. Reputacja Carterów musi pozostać nienaganna. W końcu masz być kolejnym gubernatorem stanu Nowy Jork...

– No właśnie, skarbie. Gdy już Jonathan zostanie prezydentem, nadejdzie era naszych rządów w Nowym Jorku. Dlatego musisz się powstrzymać. Gniew nigdy nie był dobrym doradcą. Rozliczymy Dove z jej wyskoku, gdy poczuje się na tyle dobrze, by jak kiedyś zamknąć ją w piwnicy na czas leczenia ran.

Skuliłam się na posłaniu.

Piwnica...

Koszmar mojego dzieciństwa miał powrócić do mojego życia.

Boże.

Matka obrzuciła mnie gorączkowym spojrzeniem. Jej oczy płonęły nienawistnie.

– Uważaj. Jeszcze z tobą nie skończyłam, krnąbrna dziewucho!– zasyczała, zadzierając dumnie głowę i trzymana pod ramię przez mojego ojca opuściła mój pokój.

Rozpłakałam się jak dziecko.

Czy to się kiedyś skończy? Czy nadejdzie moment, gdy będę szczęśliwa i wolna? Ta rodzina była moim przekleństwem, ale bez niej byłam nikim. Nie miałam innego domu, nie dysponowałam pieniędzmi. Chciałabym mieć pilota i przyspieszyć czas. Niech już będę w pełni samowystarczalna i w pełni dorosła, by żyć z dala od tych toksycznych ludzi. Nawet jeśli oznaczało to bycie samotną matką...

Forbidden romanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz