ROZDZIAŁ 5: KROPLA I PŁOMIEŃ.

26 6 0
                                    

Realizacja samotności sprawiła, że Mòrag mało nie upadła ze strachu. Przez ułamek chwili nawet jej się zapomniało, jak oddech brać. Gdy w końcu znalazła w sobie na powrót spokój, wydała z siebie przerażone i piskliwe:

— Panie profesorze?!

Odpowiedziała jej cisza.

— Procesorze Fig?! — powtórzyła, a strach na powrót począł przejmować nad nią kontrolę. Tym razem- przez niewiedzę o stanie zdrowia swojego nauczyciela. — Panie profesorze, gdzie pan jest?! — powtórzyła, płaczliwie, a następnie zaczęła sama sobie mówić w myślach:

Na Merlina, kiepsko. I gdzie ja mam... jakże to tak..? Gdzie mój profesor?

Aż podskoczyła, gdy niespodziewanie dotknęły ją tajemnicze ogniki. Trwało to tylko chwilę, a zaraz po tym- znów poczęły prowadzić ją trasą między kolumnami.

— Chyba nie mam wyjścia... — westchnęła na głos —Tylko zaprowadźcie mnie w jakieś spokojniejsze miejsce, proszę. Albo znajdźcie profesora. Znajdziecie, profesora?

Ogniki zatańczyły w powietrzu, potem poleciały kilka razy dookoła dziewczyny, a następnie wróciły na trasę. Mòrag pobiegła za nimi, zaklinając w duchu wszystkich, wielkich czarodziejów i błagając, żeby to był dobry ruch.

Kolejna spirala ukazała się jej oczom, jakąś minutę później. Zadecydowała się zaryzykować, z tymże tym razem- kucnęła zanim jej dotknęła i uczyniła to płaszczem.

Ujęła rąbek materiału w dłoń i tak przyłożyła go do spirali.

Rychło zmaterializowały się w podłodze trzy kolejne odbicia posągów.

— O nie — szepnęło dziewczę, wiedząc, że musi znów uczynić to, co wcześniej zrobiła w towarzystwie profesora.

I, iż to się skończy walką.

Rozpłakało się.

O'Keeffe tak bardzo nie chciała walczyć. Nie umiała tego przecież robić, ledwie dawała radę rzucać zaklęciami…

I była sama.

Istotnie. Sama.

Należało zrobić cokolwiek, aby znaleźć profesora.

I to szybko.

Tym razem to on liczył na jej pomoc.

Otarła łzy wierzchami dłoni, a chwilę później pewnie ujęła nimi różdżkę. Za pomocą zaklęć, ustawiła wszystkie odbicia i posągi na miejscu. Nie zdążyła choćby mrugnąć, kiedy rzeźby ożyły, a wkrotce- tak, jak ich poprzednicy- podniosły się.

Mòrag napięła wszystkie mięśnie.

Wiedziała, że nie ma wyboru ani odwrotu.

Musiała walczyć, aby mogli się z nauczycielem odnaleźć i wydostać. Żeby on mógł dowiedzieć się o co z tym wszystkim chodziło i, jak Miriam powiązana była z całą sprawą.

Jeden z posągów ruszył na nią tak szybko, że zdążyła jedynie rzucić Protego. Kamienni rycerze poruszali się szybciej niż ich poprzednicy. O wiele szybciej. Ledwie powstrzymała tego, musiała przestać korzystać z tarczy, odskoczyć od upadającego miecza, a potem posłać zaklęcie w kierunku kolejnego.

Padło na Drętwotę, o ironio, bo co zdrętwieć miało, czemuś co nie miało ni knuta mięśni. Trafiony cofnął się o kilka stóp, a wtedy na dziewczynę ruszył ostatni z posągów.

Mòrag uderzyła w niego Depulso, ale stał na tyle blisko, że jedyne co to, fala uderzeniowa przewaliła jego miecz za grzbiet. Przez to oręż wbił się w podłoże. O'Keeffe nie chciała się przekonać, co by mogło mieć miejsce, jakby go wyjął.

Waltz of Destinies ||Hogwarts Legacy FF||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz