ROZDZIAŁ 2: SZMARAGD I OBSYDIAN.

63 8 10
                                    

Mòrag nie miała pojęcia, gdzie się z profesorem Figiem aportowali. Lecz na pewno wiedziała, że trafili jak kula w krykiecie w płotek, gdy w ułamku sekundy z nieba zostali rzuceni na twarze podłoże. Uderzyli z taką siłą, że aż dziewczę zamroczyło. Widząc przed sobą rozmazany czerwony obraz, skłonna była przyznać, iż to jej własna krew.

Jednakże, kiedy wzroku ostrość odzyskała, spostrzegła jedynie wiewiórkę, buszującą w odmętach czaszki jakiegoś, Bogu ducha winnego, rogatego istnienia.

Panna już miała się zerwać na nogi, bowiem umysł nagle, jak natrętną chmarę komarów, ukazał jej wszelkie wydarzenia ostatnich kilku chwil, jednakże nie dała rady. Z jękiem opadła na ziemię tak nagle, jak się z niej usiłowała zerwać.

— Wszystko w porządku? — zapytał zaniepokojony nauczyciel, który o wiele lepiej zniósł całą tę sytuację.

Niestety nastolatka nie dała rady mu odpowiedzieć, tak bardzo ją wszystko bolało. Skulona na boku, na podłożu, spróbowała się jakimś cudem dźwignąć do siadu i udało jej się to.

— Jesteś ranna — stwierdził jeszcze bardziej przejęty Eleazar i zaczął grzebać w kieszeniach, szukając czegoś.

— Może odrobinę — odparła dziewczyna, czując, że ból zaczyna powoli z niej uchodzić. Jej opiekun podał jej buteleczkę z zielonym płynem, zatkaną białym korkiem.

— Wypij to, proszę — powiedział z troską — to Eliksir Wiggenowy. Pomoże ci dojść do siebie.

O'Keeffe otworzyła naczynie po czym- obawiając się wątpliwie dobrego smaku tegoż tworu- wstrzymała oddech i wypiła całość duszkiem. Gdy już to uczyniła, zakorkowała przedmiot, a następnie ukryła go w swojej kieszeni.

Przecież nie będzie śmiecić, gdziekolwiek są. Nie wypada.

Poza tym ktoś ich właśnie usiłował zabić. Przede wszystkim to. Nie można było zostawiać śladów obecności. Taka buteleczka mogła drogo kosztować. Wtedy poczuła się lepiej. I na umyśle i na ciele. W końcu, pod czujnym okiem Figa, dała radę usiąść, a następnie mogła się rozejrzeć.

— Co się stało? — spytała nieco otępiale.

— Och, George... — rzekł profesor z niemałym smutkiem — Nie mogę uwierzyć, że on... — To dodając, zaczął w nerwach chodzić dookoła, a jego towarzyszka wpierw podążyła za nim wzrokiem, a później zaczęła przyglądać się otoczeniu.

Znaleźli się w jakiejś jaskini. Widać było tylko zielonkawe skały i jasnożółtą plamą u wejścia, skąd pewnie wpadało ostre, słoneczne światło poranka. Tak na górze się sytuacja rysowała. A na dole? Mòrag zerknęła pod siebie. Trochę roślinności, trawy wraz z uciekającą w pośpiechu wiewiórką. Zatem to była bardziej grota skalna niźli jaskinia. Rzeźby krasowej nie szło dostrzec nigdzie.

— Co też wstąpiło w tę piekielną bestię? Atakować powóz w trakcie lotu? Zwykły smok nigdy by... — Fig już praktycznie drżał z przejęcia, wciąż chodząc w kółko, gdy O'Keeffe mu nieśmiało przerwała.

— Profesorze... bo to raczej nie był zwykły smok... On... On przecież nie tylko zaatakował powóz. Jeszcze go spalił, wleciał w niego, a potem gonił i nas w powietrzu. Chciał... jakby chciał... Chciał się upewnić, że nas wykończy.

Profesor zatrzymał się przeto i spojrzał na nią smutno, kiwnął głową

— Gdzie my jesteśmy, proszę pana? — Mòrag zmieniła temat, ale niestety i w tym nie mieli żadnej informacji, która by im to rozjaśniła.

— Nie jestem pewien — wyznał Fig — lecz ten klucz, który odkryłaś, to zdecydowanie świstoklik.

O'Keeffe słyszała już kiedyś o czymś takim, jak właśnie świstoklik. Byle jakie, niepozorny przedmiot, jak stary but, zamieniano w narzędzie podróży, niewidoczne dla mugolskiego oka i nie wzbudzające jego podejrzeń.

Waltz of Destinies ||Hogwarts Legacy FF||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz