ROZDZIAŁ 24: ZADANIA PROFESORA SHARPA.

11 2 0
                                    

Parry za to co znaleźli uczniowie zapłacił pół tysiąca galeonów.

Młodzieży szczęki opadły.

Nawet wtedy kiedy okazało się, że w gotówce dostaną dwieście, a za pozostałe napakował O'Keeffe ile wlezie eliksirów i ich składników. Tym samym pozwolił jej całkowicie wykonać zadania profesora Sharpa.

Wtedy już jej nie straszne były potencjalne konsekwencje tej całej ucieczki ze szkoły. Wiedziała, że będzie musiała je ponieść, kara byłaby sprawiedliwa aczkolwiek zamierzała to zrobić z podniesioną głową.

Choć przyjaciele nie chcieli się na to zgodzić, Mòrag podzieliła się z nimi pozostałymi pieniędzmi. Każdy dostał po trzydzieści trzy galeony a pozostałe drobne przekazali Thomasin, która to miała je odłożyć na ich późniejsze wyjścia.

Po wszystkim jeszcze raz podziękowali Parry'emu i wrócili do zamku. Musieli wemknąć się wejściem dla nauczycieli od strony nieużywanego boiska do Quidditcha, korzystając z tego, że Madam Kogawa miała akurat zajęcia z latania na dziedzińcu. Główne wejście zostało kompletnie odcięte, a dozorca- pan Moon- ciągle się tam jeszcze mocował ze sztucznym bagnem. Poza tym na parterze i  jednej z klatek schodowych prowadzących na pierwsze piętro dalej niesamowicie śmierdziało. Uczennice Ravenclaw plotkowały o tym, jak to ktoś nawet na to zwrócił i dlatego dozorca miał tyle roboty.

Aby się nie rzucać w oczy, Mòrag dopiero na następny dzień udała się do biura profesora Sharpa. Miała tam blisko. Bądź co bądź eliksirów nauczano w lochach, a w lochach znajdowało się też dormitorium Slytherinu.

Ta część zamku była zwykle niedoceniana przez uczniów, jak i nauczycieli. Fakt, niegdyś trzymano tu przestępców albo niesłusznie skazanych, stąd pewnie w zamku tyle duchów. Nadal też wymierzano tutaj kary, z tymże nie tylko tutaj. O'Keeffe tymczasem jakoś do tego miejsca się przyzwyczaiła i poczęła traktować je jak dom.

Nawet jeśli lochy Hogwartu znajdowały się kilka poziomów pod ziemią i było tam zdecydowanie chłodniej niż w reszcie zamku. 

Nawet jeśli w jednym z pomieszczeń, oznaczonym numerem pięć, ktoś raz po raz brudził sufit żabimi mózgami.

Nawet jeśli znajdował się tam schowek na kotły, wypchany po brzegi i przy każdym przejściu obok drgania podłoża powodowały wypadania tychże kociołków na biednego przechodnia.

Nawet jeśli było tam laboratorium alchemiczne, w którym co jakiś czas coś wybuchło.

Nawet jeśli klasa eliksirów nie wyglądała przychylnie.

A była jednym z większych lochów w zamku, w którym odbywały się lekcje.

Pomieszczeniem na tyle dużym, że mieściło co najmniej dwudziestu uczniów, którzy mieli zapewnione miejsce pracy. Tak dużym, że na regałach przy ścianach klasy, w wypełnionych formaliną szklanych słoikach, mieściły się dziesiątki odzwierzęcych składników eliksirów.

Znajdowała się tam również tablica i umywalka, a nad jednym z niby-okien wyryty był napis Potassium Carbonate.

Przewodnik pokazał jej informację, że to węglan potasu używany w przemyśle piekarniczym- do spulchniania ciasta- ale także stosowano go w szklarstwie.

Ironicznie zatem umiejscowiono cały ten tekst.

W klasie znajdowała się też klapa prowadząca do małej piwniczki, w której przetrzymywane były rzeczy potrzebne na lekcje. W pomieszczeniu było bardzo zimno, a wedle tego co mówili uczniowie, w zimę można było zobaczyć swój własny oddech.

Mòrag przeszła przez klasę do kolejnych drzwi, a później do gabinetu profesora. Ten z kolei był ponurym i słabo oświetlonym pomieszczeniem. Przy ścianach stały regały, na których znajdowały się duże, szklane słoiki wypełnione nieprzyjemnymi dla oka odczynnikami, takimi jak części zwierząt i roślin, umieszczone w miksturach o różnych kolorach. W sumie na półkach znajdowało się pewnie kilkaset różnych słoików. Przy lewej ścianie upchano jeszcze dwa regały, a nieco dalej stała prywatna szafka profesora, stolik z parą krzeseł z czego jedno zajmował Sharp, dwa manekiny ćwiczeniowe oraz kominek. Paliło się w nim na zielono, a odblask światła sprawiał, że odznaka leżąca na obudowie rzeczonego kominka wyglądała nienaturalnie złowieszczo.

Mòrag ruszyła lekko różdżką i szepnęła zaklęcie. Kartka z przewodnika poszybowała do niej, a treść jej głosiła:

Odznaka Aurora Profesora Sharpa
Aurerzy to strażnicy prawa magicznego Ministerstwa. chroniący świat czarodziejów przed wszelki zagrożeniami. szczególnie ze strony czarnej magii. Ta odznaka aurora należy do profesora Sharpa.

– Dzień dobry – powiedziała O'Keeffe, przyciskając do siebie torbę z eliksirami. Fiolki i buteleczki uderzyły lekko o siebie w środku. Rozległ się cichy brzdęk. – Ukończyłam pana zadania.

– Tak szybko? – Mężczyzna zmarszczył brwi i ciężko wstał od stolika by następnie podejść do nastolatki przejąć od niej torbę. – Mam nadzieję, że się należycie przyłożyłaś. Droga na skróty prowadzi do niedociągnięć.

– Musiałam iść między innymi do Keenbridge żeby mi się to udało wykonać.

– Wiesz zazwyczaj powiedziałbym, że to nie moja sprawa. Nie uczycie się dla mnie. Ale z tobą... z tobą muszę się upewnić – Obejrzał buteleczkę z naparem gazowym pod światło z różdżki. W granatowej cieczy pojawiły się miniaturowe pioruny. Nauczyciel włożył naczynie z powrotem do torby po czym wyjął kolejne. Jadowicie pomarańczowa. Eliksir Maxima. Kolejna niebieska- głęboko niebieska- i błyszcząca nieco. Eliksir Skupienia.

Przegląd trwał jeszcze chwilę nim profesor nie schował w końcu wszystkich fiolek do torby i nie oddał całości Mòrag.

– Dobrze. Więc jesteś gotowa, aby nauczyć się paru zaklęć w nagrodę – powiedział ku zaskoczeniu dziewczęcia. Nie wiedziało, skąd nauka zaklęć w po ukończeniu zadań będzie regułą. Sądziła raczej, że był to jedynie gest profesora Ronena. A tu takie zaskoczenie.

– Zacznijmy od Depulso – Głos Ezopa wyrwał ją z zamyślenia. – Skup się. Nie błądź myślami. – Uniósł różdżkę i wykonał gest nieco spłaszczonej litery U. Potem zrobił to samo, wskazując różdżką na manekina. Tyle, że najwyraźniej rzucił na przedmiot zaklęcie niewerbalne, bo ten wpadł na ścianę niesiony siłą magii. Później Sharp przeciągnął czarem przedmiot na właściwe miejsce i wykonał gest, zachęcający Mòrag do działania.

Dziewczyna spróbowała rzucić Depulso trzy razy i dopiero za tym ostatnim manekin przesunął się z pięć cali do tyłu.

– Musisz poćwiczyć. Tylko na litość, do tego masz manekina. Nie miotaj przypadkiem w kolegów i koleżanki na korytarzach. Profesor Hecat też ma takie, możesz z nich skorzystać. – Mężczyzna poruszył się jakby mu było bardzo niewygodnie. W sumie pewnie bolała go ta noga co na nią kulał. – Dobrze, a teraz Diffindo. Tego na pewno nie wolno ci używać na kolegach. Wiesz dlaczego?

– Bo to zaklęcie tnące? – zapytała Mòrag.

– Skąd wiesz?

– Od profesora Figa.

– Profesor Fig cię tego nauczył? – Sharp bardzo się zdziwił.

O'Keeffe powoli kiwnęła głową.

– Będę musiał z nim o tym porozmawiać – Westchnął mężczyzna. – A teraz wyceluj różdżką w manekina.

Mòrag to uczyniła.

– Determinacja i talent to potężna kombinacja. Lepiej żebyś tego nie zmarnowała. A teraz wykonaj taki ruch... – Profesor nakreślił różdżką w powietrzu odchyloną literę Z po czym złożył ręce na krzyż. –  i wypowiedz inkantację. Diffindo.

Dziewczę skupiło się mocno i zrobiło to.

Rozległ się taki dźwięk jakby ktoś machnął nożem w powietrzu.

A chwilę później manekin się po prostu... rozjechał.

I dwie jego części spadły na ziemię po odwrotnym ukosie niż powinny.

Mòrag przełknęła nerwowo ślinę i spojrzała na swojego nauczyciela.

– Niepokojące – przyznał Sharp, zadziwiająco spokojnie. – Imponujące ale jednak niepokojące. Tylko niech ci woda sodowa do głowy nie uderzy. A teraz idź już. A jak spotkasz profesora Figa powiedz mu, żeby się mnie spodziewał.

Waltz of Destinies ||Hogwarts Legacy FF||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz