Capítulo nueve

397 37 6
                                    

SOLDADO

Londyn, Wielka Brytania, 10:46 pm.

Podjeżdżam na kawałek chodnika, nie mając za bardzo gdzie zaparkować. Mieszkanie córki Reyésa znajduje się jakieś trzysta metrów dalej, jednak podjechanie pod sam budynek może być zbyt ryzykowne.

Dziewczyna wysiada w ciszy, mamrocząc pod nosem niewyraźne „dzięki". Półgodziny temu swoim bezsensownym gadaniem zdążyła mnie wkurwić, o czym poinformowałem ją w najlepszy dla mnie sposób. Zerkam w lewe lusterko, dokładnie obserwując jej oddalającą się sylwetkę. Trochę żałuję, że zgodziłem się ją odwieźć, ponieważ nie jestem pierdolonym szoferem. Zrobiłem to tylko dla dobra misji i przyspieszenia tępa pracy nad złapaniem celu.

Opuszczam automatycznym przyciskiem szybę, po czym wyjmuję paczkę papierosów i wyciągam jednego. W ciągu tych kilkudziesięciu minut przestało padać, jednak mżawka i chłód pozostał. Wyciągam zapalniczkę z kieszeni kurtki i odpalam papierosa. Odkrywam kawałek maski i wsadzam go do ust. Po zaciągnięciu się wypuszczam dym, zastanawiając się, co przyniesie kolejny dzień. Z każdą sekundą z dnia na dzień wkurwia mnie to, że do tego czasu wciąż nie namierzyliśmy Reyésa.

Do czego musimy się posunąć, żeby sam do nas przyszedł?

       ***

Strzelnica, Londyn, Wielka Brytania, 10:07 am.

Nakładam słuchawki na uszy oraz poprawiam ochronne okulary na nosie. Przeładowuję broń i przyjmuję pozycję, nakierowując celownik na trzy manekiny.

Oddaję kilka strzałów w stronę pierwszego, tego znajdującego się najbliżej, jakiś metr ode mnie. Kiedy manekin się ugina, powtarzam czynność z dwoma pozostałymi, znajdującymi się już dalej, około pięć i dziesięć metrów. Po pewnym czasie manekiny zaczynają się przemieszczać, co zwiększa poziom trudności trafienia. Ale lubię to i jak najbardziej mi to odpowiada.

Strzelam tak długo, dopóki nie wyczerpuje mi się cały magazynek. Gdy go wymieniam, słyszę, jak tylne drzwi za mną się otwierają.

– Cześć, poruczniku.

Przewracam oczami, nie kryjąc uśmiechu. Ace zawsze wie, gdzie spędzam niedzielne poranki, kiedy nie odpowiadam na wiadomości.

– Przyszedłeś truć mi dupę? – Unoszę brew, odwracając się w jego stronę.

Swoje jasne brązowe włosy jak zwykle ma ukryte pod czapką z daszkiem w kolorze camo.

– Zgadłeś. – Posyła mi błyszczące spojrzenie. – Co powiesz na wieczorne wyjście do baru?

Marszczę brwi, patrząc na niego krzywo. Jutro z samego rana powinniśmy wstawić się na rozmowę co do dalszych planów w sprawie Reyésa, którego ostatni raz widziano pierdolone dwa miesiące temu w stolicy Meksyku.

– Nie – odpowiadam krótko, uzupełniając nowy magazynek.

Niezadowolony jęk Walkera wypełnia pomieszczenie.

– Jesteś fiutem, Santford.

Kącik moich ust unosi się ku górze, słysząc tą małą zaczepkę. Ace Walker kurewsko szczery aż do bólu.

– Wiem.

Powracam do przerwanej czynności, chociaż wiercący mi dziurę w głowie wzrok Ace'a wcale mi przy tym nie pomaga, a tylko dekoncentruje. Wiem, do czego dąży, dlatego ignoruję jego osobę. Nie mam zamiaru ulegać. To nie w moim stylu.

Dźwięk karabinu maszynowego HK21 zagłusza panującą ciszę, pozwalając mi się zrelaksować. Po jakiejś pół godzinie zabawiania się na strzelnicy, decyduję się na przerwę. Odkładam karabin na swoje miejsce i ściągam okulary, zakładając je na głowę. To samo robię z rękawicami, które kładę na pobliską półkę. Chwytam stojącą obok wodę i upijam spory łyk, czując, jak bardzo chciało mi się pić.

Oblizuję spływającą kropelkę wzdłuż kącika ust, gdy Ace znowu zaczyna:

– Santford, no weź!

Kręcę głową, wciąż pozostając nieugięty. Jego próby są na marne, ponieważ zdania nie zmienię. Poza tym może iść z Tylerem, który takie wypady stawia na drugim miejscu obok służby.

– A co z Kellerem?

– Nie wiem, nie mogę się do niego dodzwonić.

To akurat mnie nie dziwi. Ty zapewne jest zajęty tym, czym jest, kiedy wie, że w stu procentach ma wolny weekend.

Cień przebiegłego uśmiechu przenika przez kącik jego ust.

– To jak będzie?

Posyłam mu przelotne, pełne pustki spojrzenie, po czym wracam do przerwanej czynności.

– Nie.

Kątem oka dostrzegam, jak ręce Ace'a opadają bezwładnie wzdłuż jego ciała. Wzdycha, nie wiedząc, jak mnie namówić.

– Kawał skurwysyna z ciebie. – Odwraca się w stronę drzwi z zamiarem odejścia, kiedy rzuca przez ramię: – Będę o szóstej.

SicarioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz