Capítulo trece

369 34 2
                                    

SOLDADO

Nie mam pierdolonego pojęcia, ile jeszcze wytrzymam z tą dziewczyną. Wyszczekana córeczka Reyésa coraz bardziej działa mi na nerwy, a to dopiero początek naszej współpracy. Za chuja nie wiem, co myślał sobie Jason, wydając mi ten rozkaz.

Zdaję sobie sprawę, jak ważną kartą przetargową jest dla generała Laila Reyés, jak i dla samego Rocco Reyésa, dlatego wiedząc, że dzięki niej szybciej dostaniemy się do pieprzonego Salwadorczyka, to prawdopodobnie Wolff zlecił McCallahanowi wydać mi ten rozkaz. Plus jest taki, że przynajmniej nie robię za niańkę za darmo. No i mam idealną okazję pokazać jej, jak wielki błąd popełniła tamtej, dla niej kurewsko pamiętnej nocy. Nigdy nie odpuszczam, a teraz córeczka Reyésa przekona się, jak prawdziwe są moje słowa.

Wyjmuję z kieszeni klucz do mojego drugiego mieszkania i wkładam do zamka, przekręcając go. Otwieram drzwi, przepuszczając w nich dziewczynę. Ta najwidoczniej czeka, aż ja wejdę pierwszy, ponieważ patrzy na mnie z zdziwieniem wymalowanym na twarzy i lekko rozdziawionymi ustami.

– Na co czekasz? – Widzę, jak przełyka ślinę, słysząc mój zimny ton. Bardzo dobrze. Niech ma świadomość, że ze mną nie będzie tak fajnie, jakby jej się wydawało. – Wchodź.

Dziewczyna robi niepewny krok do przodu, po czym wchodzi, a ja odrazu za nią. Zamykam drzwi na klucz, tym samym powodując jej nagły obrót głowy w moją stronę. Brązowe oczy ma skupione na mojej dłoni, wciąż spoczywającej na kluczach. Mogę sobie tylko wyobrazić, że w tym momencie przez jej umysł przechodzi milion czarnych, a zarazem absurdalnych scenariuszy, co do obecnej chwili.

– Nie myśl sobie, że zaraz zrobię ci krzywdę czy coś – oznajmiam spokojnie, widząc jej przestraszone spojrzenie, w którym właśnie pojawia się cień nadzieji. – Prawda jest taka, że nawet bym na ciebie nie spojrzał. Po prostu wykonuję rozkaz.

Wymijam ją, ruszając wolnym krokiem w stronę schodów prowadzących do sypialni, która znajduje się piętro wyżej. W ogóle nie umknęło mi to, że cień bólu i strachu przemknął przez jej twarz. Moje słowa najwidoczniej w jakiś sposób ją ruszyły, dzięki czemu odczuwam satysfakcję. To dopiero początek, a wszystko zależy od niej, chociaż pewnie zdaje sobie z tego sprawę.

Będąc w połowie drogi po schodach, rzucam przez ramię:

– Kanapa jest wolna. Chyba, że wolisz spać w łóżku. – Opieram się o balustradę, łapiąc z nią chwilowy kontakt wzrokowy. Zaraz po tym dodaję nieco niżej: – Jeśli chcesz.

Złośliwy, choć niewidoczny uśmiech gości na mojej twarzy, gdy dostrzegam jej zmieszanie.

Kurwa, uwielbiam pogrywać z ludźmi.

                                     ***

Wypalam papierosa, zaciągając się nieprzyjemnym dymem, od którego już dawno zdążyłem się uzależnić. Jest dobrze po trzeciej w nocy, a zaraz dojdzie czwarta nad ranem. Opieram łokcie o chłodną barierkę balkonu zastanawiając się, jakim gównem powinienem się teraz szprycować, żeby zasnąć jak normalny człowiek. Problemy ze snem przejawiam od jedenastego roku życia, jednak od ponad dwóch lat – po jednym z gorszych zleceń, jakie było mi dane wykonać – stały się one naprawdę uciążliwe i wkurwiające. Nie ma dnia, żebym zasnął w przeciągu godziny od położenia się, no chyba, że wleję w siebie niezliczoną ilość alkoholu.

Tak jest i tym razem.

Wyrzucam wypalonego peta do popielniczki na parapecie, która kolekcjonuje już sporą ilość za każdym razem, gdy przebywam w tym mieszkaniu. To przydzielone przez wojsko mieszkanie goszczę wtedy, kiedy dzieje się coś poważniejszego i muszę zostać dłuższy czas w Londynie, jeśli Agencja tego wymaga.

Zimny powiew nocnego wiatru daje znak, by wracać do środka. Ciężkie kroki moich butów rozbrzmiewają w salonie, kiedy opuszczam balkon. Ostrożnie zamykam za sobą drzwi, a panujące ciepło uderza we mnie, przyjemnie muskając niezakrytą część twarzy. Błądzę zmęczonym wzrokiem po pomieszczeniu, zatrzymując je na spokojnie śpiącej Reyés.

Wybrała kanapę. Tak jak myślałem.

Okryta znalezionym przez nią szarym kocem i zwinięta w kłębek śpi, niczego nieświadoma, że stoję w rogu pokoju i się jej przyglądam.
Wstrzymuję oddech, kiedy jej ciało podnosi się do siadu. Obudziła się. Jedną dłonią przeciera zaspane oczy, a drugą odgarnia kosmyki włosów z twarzy. Wpadający przez okno blask księżyca wystarczająco dokładnie oświetla pokój, a w tym niestety mnie.

Brunetka bierze gwałtowny wdech i wciska się w oparcie kanapy, zamierzając krzyknąć, o czym świadczą jej otwarte usta.

– Śpij – nakazuję cicho, ale wyraźnie stanowczo, tym samym przerywając jej nieudolną próbę.

Dziewczyna z małą ulgą wypuszcza powietrze, kiedy dochodzi do niej, że to tylko ja, a nie jakiś włamywacz lub inny wysłany przez jej starego psychopata. Obawiam się, że prędzej czy później natkniemy się na kolejnego człowieka Reyésa.

– Co ty tu robisz? – pyta, kładąc nacisk na drugie i trzecie słowo. Po jej głosie wnioskuję, że jest zestresowana. Skłamałbym, gdybym powiedział, że dziwi mnie jej reakcja i nie bawi.

Przewracam oczami, nie mając zamariu się jej tłumaczyć. Zbywam ją, rzucając krótko:

– Po prostu znowu się połóż i nie zadawaj pytań.

– Co? – Czuję na sobie jej zdezorientowane spojrzenie. – Obudziłeś mnie, w dodatku stoisz zamaskowany i mi się przyglądasz, a teraz każesz mi jak nigdy nic zasnąć?

Unoszę kącik ust, słysząc jej bezsensowny wywód. Najwidoczniej moja kominiarka powoduje w niej pewnego rodzaju... Strach? W każdym razie pretensjonalny ton Reyés zaczyna powoli działać mi na nerwy a rozum podpowiada, żebym skończył rozmowę i poszedł na górę, jednak – chociaż nie przyznam tego przed sobą – bawi mnie to, że postanawiam kontynuować.

– Słyszałaś, co powiedziałem – dodaję ostrzej, robiąc krok do przodu. – Nie będę się więcej powtarzać.

Reyés milknie, a ja jestem pewien, że w myślach zdążyła mnie zwyzywać od miliona niecenzuralnych przezwisk. Niezmiernie odliczam do dnia, w którym jej ojciec trafi do więzienia, a nasza uciążliwa „współpraca" dobiegnie końca.

– Jesteś chory.

Och, ktoś chyba chce kontynuować rozmowę.

Mam ochotę się zaśmiać, słysząc jej słowa, jednak zamiast tego pozostaję kurewsko poważny. Spokojnie ruszam w stronę przedpokoju, a stawiane przez ciężkie buty kroki wypełniają ciszę.

– Po prostu się, kurwa, połóż.

Wygadana Reyés ma cholerne szczęście, że póki co muszę mieć na nią oko i tymczasowo zadbać, aby żaden z ludzi jej troskliwego starego się do niej nie dobrał oraz nie znał jej tymczasowego miejsca pobytu. Po ostatniej akcji z Asadem, gdzie McCallahan przejrzał jego telefon, zobaczyliśmy masę nieodebranych połączeń od prywatnego numeru. Na bank wiedzą, że Asad już nie wróci, a ja czuję, że będzie coraz gorzej. Głównym celem Salwadorczyka na ten czas jest odzyskanie swojej córki, a później najpewniej ponownie powróci do swoich mrocznych interesów, czemu musimy zapobiec.

Wciąż zastanawia mnie, jakim cudem jeszcze go nie namierzyliśmy. Lancaster oraz Agencja robią wszystko co w ich mocy, żeby z każdym dniem zdobyć coraz to więcej wiarygodnych informacji o jego lokalizacji oraz ewentualnych planach, do których mamy przypuszczenia. Skoro tak trudno go namierzyć, to nie zdziwi mnie, jeśli skurwiel lata po świecie swoim prywatnym samolotem, o ile takowy posiada. Pewnie w stu procentach zabezpieczony i bez obaw o swoje bezpieczeństwo zaszyty jest w Salwadorze, gdzie Garcia na czele z innymi kryją mu dupę, a co noc w dojebanych klubach ze swoim dobrym koleżką – prezydentem, innymi przekupionymi politykami lub szefem CDS, bo jakby inaczej – wciągają ile się da, chodzą na dziwki i balują za brudne pieniądze zarobione za odwalenie jeszcze brudniejszego gówna.

Teraz, po trafieniu do więzienia Manuela Diaza – prawej ręki bossa kartelu z Sinaloi, znanego jako „El Sin Nombre" – muszą się pilnować, ponieważ wieści tam rozchodzą się bardzo szybko. Jestem bez zwątpienia przekonany, że Reyés zdążył się dowiedzieć o wszystkim jak i również o tym, że jego córka już dawno współpracuje z odpowiednimi służbami, aby go namierzyć.

Wie, że nadchodzimy.

SicarioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz