Capítulo veintiuno

395 39 6
                                    

SOLDADO

Centrum Medyczne, Miami, Floryda, Stany Zjednoczone

Powoli otwieram oczy, wpuszczając do nich pierwsze promienie światła. Krzywię się z tępego bólu karku, który towarzyszy mi od czasu popełnienia tego błędu. Poprawiam się na szpitalnym łóżku, z każdą sekundą mając dość tego zjebanego miejsca. Stłuczone żebra i kilka innych błahych skaleczeń to nie powód, aby odrazu wsadzić mnie do szpitala czy tam centrum medycznego. Chuj wie, ale wiem, że za jakiś czas z mojego konta znikną niemałe pieniądze. Wspomnienia z tamtej misji uderzają we mnie nagle, automatycznie podnosząc mi ciśnienie. Obraz stalowych drzwi i huk wybuchu nawiedza mój umysł, ciągle przypominając mi, że zjebałem. W tamtym momencie buzująca we mnie agresja przyćmiła racjonalne myślenie, a ja, zamiast podążać za, kurwa, zdrowym rozsądkiem, postanowiłem zadziałać pod wpływem jebanych gwałtownych emocji.

Spierdoliłem powierzoną mi misję i będę sobie to wypominał do końca zasranego życia.

Przełykam ciężko ślinę, odczuwając silną potrzebę wypicia czegokolwiek. Najbardziej zadowoliłaby mnie moja ukochana whisky, po której wypaliłbym całą paczkę fajek. Tak, to zdecydowanie idealny duet, tym bardziej, że umieścili mnie w prywatnej, przestronnej ekskluzywnej sali, której wygoda zadowala mnie nad wyraz. Balkon, mała lodówka, telewizor i znajdująca się czysta łazienka to wszystko, co mógłbym sobie wymarzyć.

Lustruję półprzytomnym wzrokiem pomieszczenie, zauważając, że Ace już nie siedzi na białym fotelu w prawym rogu ściany obok drzwi balkonowych. Zerkam na zegar nad drzwiami, który pokazuje równo siódmą wieczorem. Pewnie musiał wyjść po tym, jak przypadkiem zasnąłem.

Ale tylko na jebaną godzinę, która okazała się być gównem, bo i tak się nie wyspałem.

Z lekkim trudem podnoszę się, opierając się na łokciach. Pomimo upływu ponad siedmiu dni, żebra wciąż mnie napierdalają i nie zapowiada się, żeby przestały. Miałem zajebiste szczęście, że oprócz kilku siniaków na plecach, mój kręgosłup jest cały, jak i reszta kończyn. No, nie licząc stłuczonego prawego ramienia, przez które wszystkie pielęgniarki zachowują się tak, jakbym miał conajmniej złamanie otwarte. Nawet informacja o podejrzeniu wstrząsu mózgu nie wkurwiła mnie tak bardzo, jak wieści o tym, że przez jakiś czas drobne pielęgniarki będą skakać wokół mnie i pomagać mi wykonać najprostszą czynność, jakbym był jebaną kaleką.

Nie jestem pizdą i świetnie dam sobie radę.

Nie wspomnę już o tym, jak drugiego dnia, jedna z nich z wielką przyjemnością musiała smarować mi żebra specjalną maścią, a uśmiech nie znikał jej z zarumienionej buzi, gdy dotykała twarde mięśnie mojego brzucha. Zbyłem ją jednym spojrzeniem, oschle dodając, że potrzebuję spokoju, który ona mi zakłóca.

Szybko uciekła.

Przecieram twarz dłonią i rozglądam się wokół siebie w poszukiwaniu butelki wody. Na małej nocnej szafce po lewej obok łóżka dostrzegam tabletki, ładowarkę, telefon, portfel i moją maskę. Zatrzymuję na niej wzrok przez dłuższą chwilę, a mój umysł ponownie nawiedza ta pyskata buźka Reyés, której pojedyncze kosmyki wiecznie zasłaniają twarz. Kurwa. Ta cholerna dziewczyna w ciągu naszej krótkiej znajomości już tyle razy doprowadziła mnie do szału, że widzę ją nawet w najsłodszych koszmarach.

I ciągle mi, kurwa, mało.

Jej denerwujące odzywki. Sposób, w jaki jej ciało próbuje stawiać mi opór, kiedy czuje na sobie mój dotyk. Jej cholernie niewyparzony język. Te duże brązowe oczy, które aż błyszczą ze strachu, kiedy zaciskam palce na jej gardle. Jej tragiczne umiejętności aktorskie starające się pokazać, że sam nie budzę w niej żadnych emocji. Moja koszulka na jej smukłym ciele. Ja pierdolę. Całkowicie zwariowałem, ale chcę więcej. Pierdolone słodkie uzależnienie. W jej obecności czuję się, jakby podawano mi heroinę garściami. Nie mam pieprzonego pojęcia, kiedy i dlaczego zaczęła tak na mnie działać.

SicarioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz