Capítulo veintisiete

556 40 15
                                    

VÍCTIMA

W milczeniu podążam za Ace'em, niechętnie przekraczając próg baru. Chłopak staje w rogu, przytrzymuje drzwi i posyła mi błyskotliwy uśmiech.

– Panie przodem. – Puszcza mi oczko, na co parskam śmiechem. Zatrzymuję się obok niego i uważnie lustruję pomieszczenie. – I co? Mówiłem, że to dobry bar, a nie jebana melina, której główną atrakcją są świecące cyckami na wierzchu dziwki.

O dziwo... ma rację. Bar jest zadbany i czysty, a pierwsze co rzuca się w oczy, to jego militarny wystrój oraz to, jakich rozmiarów jest. Ludzi jest trochę sporo, jednak nie ma takiego tłoku, jakby się mogło wydawać. Większość z nich zajęta jest graniem w karty, piłkarzyki, kręgle lub w bilard. Na ścianach z szarego kamienia wisi dużo zdjęć amerykańskich żołnierzy ze służby w Iraku i Afganistanie. Moją uwagę przykuwa również specjalna ściana z powieszonymi na niej najróżniejszymi brońmi; od najzwyklejszych rewolwerów po najlepsze karabiny snajperskie.

– Masz szczęście – rzuca Santford, a następnie kieruje się do stolika, który znajduje się w rogu, na samym końcu baru.

Przewracam oczami, słysząc jego zgryźliwą odpowiedź. Ten facet najwidoczniej już taki jest, ale z drugiej strony wolę nie wiedzieć, w jakie miejsca zabierał go jego przyjaciel.

Walker i ja ruszamy jego śladem. Zajmuję miejsce na miękkiej kanapie obok Ace'a, dosłownie czując na sobie przeszywający wzrok pewnej osoby. Gdy sierżant przegląda kartę z alkoholami, postanawiam zerknąć na niego kątem oka. Ubrany jest w czarną bluzę z narzuconym na głowę kapturem, a jego oparta prawa ręka luźno zwisa z brzegu kanapy. Zjeżdżam wzrokiem niżej, czego zaczynam natychmiast żałować.

Ma na sobie te cholerne jeansy, które zbyt dobrze na nim leżą. To, jak opinają jego umięśnione nogi oraz przylegają do bioder, tym samym podkreślając...

Kurwa.

Przełykam ślinę, starając się odgonić brudne myśli.

– Idę zamawiać – oznajmia nagle Walker, wyrywając mnie z chwilowego zamyślenia. Automatycznie przekierowuję na niego spojrzenie. – Co chcecie?

– Whisky. Wiesz jaką – odpowiada.

– Laila?

– Nic. Nie wiem. Wybierz coś, mi obojętnie – wypalam szybko, bez żadnego namysłu.

Prawda jest taka, że nie chcę nic pić.. No, może oprócz jednego drinka, ale musiałby być dobry, słodki i trochę kwaskowaty, że zapragnęłabym więcej.

– Kobiety. – Kręci głową, na co kącik moich ust się unosi. Przesuwam się trochę, żeby chłopak mógł spokojnie przejść. – Zaraz wracam. Tylko bądźcie grzeczni.

Ace grozi palcem i odchodzi, ja nie mogę się nie uśmiechnąć. Walker to taka osoba, z którą można porozmawiać o wszystkim i o niczym. Przez umysł przewija mi się myśl, że z Biancą na pewno by się polubili.

Opieram się wygodniej i wypuszczam ciche westchnienie, ciesząc się tymczasowym spokojem.

– Reyés.

Spokojem, którego nie było mi dane cieszyć się za długo.

Odwracam głowę w jego stronę, posyłając mu pytające spojrzenie. Tlący się mrok w jego czarnych oczach wyraźnie odzwierciedla jego duszę, a ja zaczynam wątpić, że ten facet ma co do mnie dobre zamiary. Im dłużej wpatruję się w jego tęczówki, tym bardziej dostrzegam, jak bardzo są puste. Nie ma w nich ani jednej emocji, za wyjątkiem tych negatywnych.

SicarioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz