Capítulo veintitrés

450 34 0
                                    

VÍCTIMA

Jestem idiotką.

Jestem idiotką.

Jestem idiotką.

Zdecydowanie jesteś idiotką, Laila.

Zdecydowanie się na odwiedzenie Santforda to był błąd. Pieprzony błąd. Pieprzony błąd, którego już nigdy więcej nie popełnię. Gdy Ace zapytał się mnie, czy chciałabym z nim pojechać i zobaczyć, jak czuje się Kyle, po kilku minutach namysłu, zgodziłam się.

Boże, jaka ja byłam głupia.

Skąd miałam niby wiedzieć, że niewinna wizyta skończy się jego palcami we mnie, a ja przez następny tydzień będę nosić na szyi ślady jego ust? Mało tego...

Całowaliśmy się.

Kurwa.

Choć nie powinnam, oddałam pocałunek. Boże, nigdy bym nie pomyślała, że za tą kominiarką ze wzorem czaszki kryją się tak cholernie miękkie i subtelne usta, którym nie potrafiłam się oprzeć. Mimo że na początku całował mnie brutalnie, zachłannie, jak wygłodniałe zwierzę...

Podobało mi się to. Bardzo.

Co więcej, gdy zaczął zjeżdżać niżej, zaczął ssać, lizać i podgryzać skórę mojej szyi... Przepadłam. Nie mam pieprzonego pojęcia, co we mnie wtedy wstąpiło, ale pozwoliłam mu na to bez żadnych sprzeciwień. Ba! Sprawiło mi to taką przyjemność, że chciałam, żeby ten moment trwał jak najdłużej.

Co było cholernym błędem.

Nie powinnam była do tego dopuścić. Nie, kiedy znajdujemy się w takiej sytuacji. Racjonalne myślenie zawsze opuszcza mnie wtedy, kiedy Santford pojawia się w pobliżu. Ten chory facet ma w sobie coś, co mnie cholernie przeraża, a zarazem... fascynuje. On jest żołnierzem. Maszyną do zabijania, która nie cofnie się przed niczym, a ja? Dwudziesto jedno letnią studentką medycyny, której ojciec okazał się być przestępcą. Powinnam była to zakończyć, zanim wsadził mi dłoń w majtki. A ja głupia mu uległam.

Ale, na Boga, robił to tak dobrze.

Cholernie dobrze.

                                               ***

Kilka dni później

Bar, Waszyngton, Stany Zjednoczone, 6:17 pm

Poprawiam się na siedzeniu, naciągając rękawy bluzy na nadgarstki. Minęły równe dwa tygodnie, od kiedy ostatni raz widziałam ojca i z nim rozmawiałam. Dzisiaj jest niedziela. Trzydziesty pierwszy marca. Koniec tego przeklętego miesiąca. Nawet się nie zorientowałam, a minęło pięć miesięcy, odkąd to wszystko się zaczęło. Wzdycham, wbijając nieobecny wzrok w pełną szklankę przede mną. Jedno pytanie nurtuje mnie codziennie, każdego ranka, kiedy wstaję i każdej nocy, kiedy kładę się spać.

Ile to jeszcze potrwa?

– Tak jak wspominałem, udało się dotrzeć do pewnych informacji. – Głos siedzącego obok mnie Jasona McCallahana wyrywa mnie z transu. Zerkam na niego, a on podaje mi kopertę. – Tylko spójrz.

Otwieram kopertę, a następnie wyciągam spięty spinaczem plik ponad dziesięciu zdjęć. Przedstawiają one tego samego mercedesa Cristiano, który jest w trochę innym stanie, niż był. Na zdjęciu zrobionym z bliska widać krew pokrywającą całą lewą stronę karoserii, któremu towarzyszy spore wgniecenie w drzwiach od strony kierowcy. O cholera. Gorzko przełykam ślinę na myśl, że krew należy do tamtego kierowcy furgonetki. Przenoszę wzrok na drugie zdjęcie, tym razem ukazujące przebitą przednią prawą oponę. Kolejne trzy pokazują wnętrze samochodu, w tym zakrwawione siedzenie Cristiano i pasażera, zakrwawioną kierownicę, stłuczoną szybę i następnym, jeszcze większym wgnieceniem w masce auta. Dołącza do tego szóste zdjęcie pustego bagażnika. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jaką trasę musiał pokonać i co zrobić, żeby doprowadzić pojazd do takiego stanu.

SicarioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz