Rozdział XXXVII

0 0 0
                                    

- Chyba żartujesz. Mieszkasz w barze? - Dzieciak spojrzał na Arthura z niedowierzaniem, unosząc wysoko brwi. Jego oczy wyrażały najszczerszą krytykę, jaką starszy chłopak kiedykolwiek widział.
- Nie do końca. Po prostu wziąłem sobie ten budynek - Widząc pełne zwątpienia spojrzenie chłopca, wyjaśnił - Nikt go nie używał. Jest opuszczony od lat, sprawdziłem.
Białowłosy spojrzał z powrotem na bar przed nimi.
- Nie wiem, co o tym myśleć.
Arthur uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Zamiast myśleć, po prostu wejdź.
Chłopak rzucił mu nierozbawione spojrzenie i nim Arthur zdążył choćby powstrzymać parsknięcie śmiechem, pozostawił go w tyle, wchodząc do baru. Blondyn wywrócił z lekkim uśmiechem oczami, podążając za chłopakiem.
Białowłosy już rozglądał się po pomieszczeniu z podziwem.
- Chyba rozumiem, czemu go sobie przywłaszczyłeś.
Arthur niemal wbrew sobie poczuł rosnącą dumę w piersi. Kiedy znalazł bar, był w opłakanym stanie. Nie był nawet pewien, czy dobrze postępuje, wybierając go jako swoją prawdopodobną siedzibę.
Poświęcił temu miejscu dużo uwagi i czułości. W końcu opłaciło się.
Nie odpowiadając chłopcu, usiadł przy ladzie.
- Możesz tu zostać, jeśli chcesz - powiedział do młodszego, który usiadł obok niego.
- Mam dom - odparł szybko chłopak. Arthur przekrzywił głowę.
- To tylko propozycja - Zmierzył chłopaka krytycznym spojrzeniem - Ale skoro już tu jesteś, idź się umyć. Szczególnie twarz. Ledwie można na ciebie patrzeć.
Białowłosy wywrócił oczami, ale zaraz potem wstał i poszedł schodami na górę, gdzie była łazienka.
Zadzwonił telefon. Arthur wyciągnął go, zauważając jednocześnie ze zdziwieniem, że to dzwoniła jego mama.
Jego serce zabiło mocniej z niepokoju. Rodzicielka Arthura cierpiała od kilku lat na chorobę, której jeszcze nie udało się zdiagnozować. A ostatnie kilka tygodni było wyjątkowo ciężkie.
Odebrał, modląc się, by ten telefon nie oznaczał nic złego.
- Arthur! - Usłyszał głos młodszej siostry. Płakała.
- Lin - Silił się na spokój - Co się stało?
- Mama nie oddycha! - Dziewczynka zaniosła się jeszcze silniejszym płaczem.
Świat jakby stanął w miejscu. Arthur nie słyszał nawet bicia własnego serca, gdy powoli docierał do niego sens słów dziewczynki.
Kiedy zrozumiał, co to mogło oznaczać, poczuł się, jakby spadł z hukiem prosto na beton.
Wstał, biegnąc przez drzwi na zewnątrz.
- Zostań tam. Lin, wszystko będzie dobrze. Zaraz będę.
Jego głos drżał, gdy ledwie udało mu się sklecić te krótkie trzy zdania. Słyszał jej szloch przy uchu.
- Lin, będzie dobrze.
Młodsza wzięła głęboki oddech i nieco ucichła, ale wiedział, że ciągle płacze.
Skręcił w uliczkę, pragnąc, by nie było za późno.
Kiedy w końcu ujrzał dom, zniszczony wśród innych budynków, będących w stanie niewiele lepszym, nie zwolnił.
Wpadł do środka, nie zatrzymując się nawet, by zamknąć drzwi, które jedynie cisnął do tyłu. Słyszał ich trzask, gdy zatrzasnęły się za nim.
Biegł, omijając schodki, aż dotarł na górne piętro z dwoma pokojami - sypialnia mamy, którą dzieliła z Lin i łazienka.
Otworzył drzwi na oścież, dysząc.
Lin obróciła się, patrząc na niego z zapłakaną twarzą.
Arthur rzucił się do łóżka, w którym leżała kobieta. Ciemne włosy były porozrzucane na materacu, podkreślając jej bladość i ciemne worki pod oczami.
- Mamo! - Arthur drżącymi rękoma chwycił jej twarz. Nie oddychała. Chwycił dłoń kobiety, przyciskając palec do pulsu.
Nic.
- Mamo...! - wyszeptał przez łzy. Zakrył usta dłonią, gdy uderzyło go, że ona nie żyje.
Lin znowu zaczęła płakać. Ledwie to zarejestrował, gdy chwycił trzęsącymi się rękoma dłoń kobiety.
Zrozumiał, że nie żyła.

Minęło kilka godzin. Lin zasnęła, być może zmęczona napadem niepohamowanego płaczu. Gdyby Arthur byłby w stanie czuć cokolwiek innego niż ból, poczułby prawdopodobnie ulgę.
Ogarnął go żal, tęsknota i ból.
Jego matka była młoda. Mogła jeszcze wiele przeżyć.
Zawsze robiła dla nich wszystko, co mogła, dopóki nie zachorowała.
Straciła wtedy pracę, ponieważ nikt nie chciał chorej kobiety.
Tak samo jak inne firmy, chociaż mogła pracować zdalnie.
Nawet kiedy źle się czuła, starała się szyć i sprzedawać zrobione ubrania, za które może dostawała grosze, ale robiła wszystko, co tylko mogła.
Lin miała dziesięć lat. Nie zasługiwała na to, by dorastać bez mamy.
Arthur poczuł kolejne łzy napływające do oczu. Spojrzał na nieruchome ciało w łóżku.
Za późno. Ona już nie wróci.
Zamknął oczy. Od jakiegoś czasu ignorował wiadomości przychodzące na jego telefon.
Pewnie coś z Grupy albo Inga.
Jakby w transie otworzył telefon. To jego dziewczyna odpisała.

Inga
U mnie wszystko w porządku
Chcesz się spotkać? W następnej dni będę raczej niedostępna.

Ja
Nie
Mogę zadzwonić?

Inga odczytała praktycznie od razu. Na jego ekranie pojawiło się przychodzące od niej połączenie.
- Hej - powiedział po odebraniu. Jego głos był zachrypnięty od płaczu.
Zastanawiał się, czy to słyszała.
- Coś się stało? - zapytała po chwili milczenia. Arthur odchylił głowę do tyłu, zamykając oczy.
- Nie - odparł z cichym westchnieniem - Tylko trochę zmęczony...
- Musimy się kiedyś stąd urwać - powiedziała Inga. Niemal widział jej melancholijny, zmęczony uśmiech.
Arthur zamyślił się, na chwilę zapominając, że po drugiej stronie dziewczyna czeka na odpowiedź. "Być może ona ma rację" pomyślał.
- Arthur? - Głos Ingi przywrócił go do rzeczywistości. Potrząsnął głową, mimo że nie mogła tego zobaczyć.
- Zawiesiłem się. Jednak ta przerwa by się przydała, masz rację. Chyba pójdę się położyć. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
- Okej. - Inga powiedziała cicho, najwyraźniej zamyślona. Arthur otworzył usta, uśmiechając się smutno.
- Kocham cię.
Inga milczała przez chwilę. Przez słuchawkę słyszał jedynie jej oddech, który zaciął się na chwilę po wyznaniu.
- Ja ciebie też kocham.
Odchylił głowę ze smutnym uśmiechem. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.
– Śpij dobrze – powiedział cicho, pozwalając, by czułość wkradła się w jego głos.
Rozłączył się, czując przypływ żalu. Spojrzał na łóżko, gdzie leżała jego mama.
Nie zasnął. Kilka godzin później podjął decyzję.

The Beginnig of Beatiful WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz