20. Przepraszam...

148 17 10
                                    

Chuuya, gdy tylko skończył rozmawiać z Osamu przez telefon, poczuł pewien rodzaj niepokoju... a bardziej troski. Jego chłopak naprawdę ostatnio ciężko pracował, choć starał się nie dawać tego po sobie poznać. Jednakże rudzielec wiedział, jak było. Znał go nie od wczoraj, aby wiedzieć, że gdy ten skupia się na pracy, potrafi zarywać nocki, byle jak najszybciej rozwiązać powstały problem. Mafiozo sam nie wiedział, czy był to raczej przejaw lenistwa ze strony młodszego, czy najprostszego zaangażowania, do którego szatyn zwyczajnie się nie przyznawał. Często mówi się, że osoby leniwe z natury, zazwyczaj wykonują powierzone im zadania jak najszybciej, by tylko mieć spokój... ale czy Dazai na pewno był taką osobą? Może się do tego nie przyznawał, lecz odkąd pamiętał, czekoladowooki zajmował się sprawami zbiegów mafii z ogromną starannością. Nigdy, nikt mu nie zdołał uciec. O ironio, ścigał zbiegów po czym sam nim został... Chuuya może i wcześniej miał tego świadomość, ale dopiero teraz ten fakt w niego uderzył. Jednakże wracając... Szatyn mimo tego co mówił i czasem też robił, naprawdę potrafił się angażować w swoje zadania. Nakahara był ciekawy, czy tak też było w sprawach związkowych. Osamu mógł wykazywać zainteresowanie, a właściwie robił to niemal cały czas, ale czy na pewno, tak stuprocentowo będzie on w stanie się prawdziwie zaangażować w coś tak zobowiązującego? Niewiadomo. Chuuya chciał go o to zapytać, ale szczerze uważał, że byłoby to okazanie nieufności względem szatyna, co mogło bardziej zaszkodzić ich relacji niż ją jakkolwiek wzmocnić. Z drugiej strony, szczerość powinna być podstawą...

Nie miał pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Nie był pewien czy w ogóle powinien zajmować sobie tym myśli, lecz było to silniejsze od niego. Musiał się czymś zająć, aby się nie zadręczać czymś najprawdopodobniej głupim i bezpodstawnym. Osamu przecież dał mu deklarację, że może mu ufać... jednakże nie mógł też winić rudzielca za to, że może mieć wątpliwości po tym wszystkim co go spotkało. Nakahara wstał ze swojego szpitalnego łóżka nieco chwiejnie. Leżał dość długo podkulając nogi, przez co mu zdrętwiały. Wbrew pozorom w jego sali było dość chłodno, o czym się przekonał, gdy jedna z pielęgniarek zabrała mu kołdrę do prania i zostawiając go w piżamie składającej się z spodni przed kolana i koszulki z krótkim rękawem. Otwarcie okna mogła sobie odpuścić... ale nie od dziś było wiadomo, że jest ona jedną z licznych sadystek, które zajmowały się rudzielcem podczas jego rekonwalescencji. Zrobiła to najpewniej głównie dlatego, aby zmusić mężczyznę do ruszenia tyłka, przebrania się i spakowania swoich rzeczy, nim przekażą mu wypis. Co z tego, że miał on go odebrać dopiero wieczorem, siostry sadystki ewidentnie już mu dobitnie sugerowały, że czas, aby wrócił do obowiązków. Doprawdy... przecież miał wrócić do pracy dopiero jutro, dlaczego akurat już dziś rano miał zostać stąd wyrzucony? A no tak... najpewniej tak zadecydował szef. Rudzielec nie mógł zbyt długo odpoczywać, inaczej by się rozleniwił... A przynajmniej tak myślał, że uważa Mori. Lecz te jakże interesujące przemyślenia przerwał mu dźwięk pukania do drzwi jego sali.

- Wejść. - Wydał szybki rozkaz, przerywając pakowanie swojej bielizny do torby, którą wcześniej przyniósł mu podwładny, wysłany przez Kouyou. Ta kobieta zadbała o to, aby miał osobne torby do brudnej bielizny, do czystej bielizny, do ubrań czystych oraz taką do tych nadających się już do prania. Gdyby nie ona, nawet by nie wpadł na pomysł, aby tak wszystko posegregować. Raczej wrzuciłby wszystko do jednej reklamówki i później przetransportował prosto do pralki.

- Dzień dobry, panie Nakahara. - Do sali wkroczył Akio, jeszcze w przejściu skłaniając się nisko przełożonemu, nawet nie podnosząc na niego spojrzenia, mając na uwadze fakt, że ten nadal był w piżamie. Chłopak najpewniej nie spodziewał się, że zastanie rudzielca w takim... surowym stanie.

- Możesz się wyprostować i na mnie spojrzeć. Przecież cię nie ukażę za to, że to ja mam nieodpowiedni strój. Już pomijając mój stołek, jestem... ludzki. Przecież nic nie zrobię własnemu podwładnemu, dopóki ten mnie nie wkurwi. - Chciał nazwać się człowiekiem. Naprawdę chciał, ale wiedział, że przecież nim nie jest. Nie ważne jak bardzo by przypominał człowieka, nie ma prawa się nim nazwać. Jest tylko stworzonym sztucznie naczyniem dla boga chaosu. Nikim więcej, choć nie ma odwagi powiedzieć tego głośno.

Gdy śnieg przykrywa ulice (Bungou Stray Dogs - Sokukoku) //FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz