20. Dzisiaj nikt nie zginął...

76 14 0
                                    


Florence często się wyłączała. Zamykała głowę na podświadomość, działa jak robot, wstać, zjeść śniadanie, trenować, praca, obiad, sen. Nie dopuszczała do głowy zbyt wielu myśli, żeby uchronić się przed tym, czego zmienić nie mogła.

A teraz jej głowa szalała. Leżała już o pięć minut za długo w łóżku, nie potrafiła zmusić ciała do ruchu, jakby była plastikową lalką w plastikowym opakowaniu.

Myślała.

O ojcu, o matce, o Hellu, o Leopoldzie... jej głowa jak kołowrotek nawlekała nowe myśli, nowe spostrzeżenia, nowe problemu.

Westchnęła sparaliżowana, przyłączona uczuciami, które się w niej nagromadzały, dziwne było to uczucie, duszące od środka. Nawet po śmierci taty... żyła. A teraz uderzyło to w nią, spadło jak grom z jasnego nieba, zwaliło się i zawaliło na niczego winną głowę.

Musiała być silna dla mamy, jeśli ona też się załamie, nigdy jej rodzicielka nie powróci do normalności, ale dziś Florence nie potrafiła wyłączyć tego mechanizmu, który wciągał ją do czarnej dziury poczucia winy, smutku, goryczy, żalu i bólu.

Każda myśl jak mała szpilka wbijała się w skórę. Z letargu wyrwał ją dzwonek w telefonie. Spojrzała na ekran Hermes Victory.

— Słucham?

— Witaj, Florence. Przejrzałem dokumenty, które mi wysłałaś. Myślisz, że spotkanie z Hectorem byłoby możliwe?

Zmarszczyła brwi, wpatrując się w złote liście, które wirowały w powietrzu za oknem.

— Znam kogoś, kto robił z nim interesy. Niczego nie obiecuję.

Wstała z łóżka w końcu zmotywowana, gotowa do akcji, rzecz, która zawsze ja pobudzała, nawet gdyby świat walił się na jej głowę i barki, nigdy by nie porzuciła wyznaczonej misji. Włożyła buty i wybierała numer, gdy ktoś wpadł bez pukania (co ją lekko zirytowało) przez drzwi.

— Louis? — stał zaczerwieniony i lekko spocony w progu. — Wybacz, mam coś do załatwienia.

Chłopak uśmiechnął się szeroko, jak te małpki kapucynki w horrorach, które wydają dziwne dźwięki i machają automatycznie jedną ręką.

Dom wariatów, pomyślała.

— Jak tam małe Leorence? Chcę zostać wujkiem.

Opuściła ramiona załamana. Ten człowiek naprawdę zgubił mózg gdzieś w drodze ewolucji.

— Leo co? Dobrze się czujesz?

Oparł się ogromnym ramieniem o framugę.

— Leorence nazwa waszego fandomu, robię wam wirtualny album przedślubny, patrz.

Wyjął iPhone, poklikał, przystawił ekran telefonu do nosa dziewczyny, odsunęła się, by lepiej widzieć. Cały ekran był pokryty serduszkami i zdjęciami zrobionymi z ukrycia jego brata i jej. Pokręciła głową z lekkim rozbawieniem, nie powie, nawet poprawił jej humor. Zadowolony schował swoje bezcenne dzieło.

— Normalnie już to widzę, ty ubrana w czarną suknię ślubną, niczym Morticia Adams, on w różowy garnitur, wystrój gotycki, jedzenie od samego Gustawa...

— Pewnie nie zapomnij zaprosić wróżek chrzestnych i chochlików sypiących z dupy na wszystkich brokatem.

Louis się zaśmiał, szturchnął Florence, która właśnie przechodziła obok, zakluczyła pokój, a następnie razem udali się ku podjazdowi na zewnątrz.

— Zabawna jesteś. Szkoda, że to nie nas połączyła Disnejowska, magiczna miłość, wtedy byśmy zamieszkali w mrocznej wieży, pletli słomiane kosze, jedli smocze owoce, śpiewali piosenki miłosne.. Nie masz siostry bliźniaki?

— Jedyne co mam to ochotę, zakopać ciebie tutaj — wskazała dłonią na trawnik.

Na szczęście męczarnie kobiety skrócił Ares, który już z daleka uśmiecha się i pomachał im ręką.

— Cześć Flow. — przywitał się Ares.

Skinęła mu głową.

— Louis pojedziesz ze mną do hotelu? Musimy sprawdzić listę gości na bankiet.

Florence nie słuchała dalszej części rozmowy braci, udała się do auta, które miała jeszcze przez tydzień. Westchnęła.

Będzie tęsknić za tym brzmieniem silnika i zapachem skóry. Ruszyła na północ, jechała ponad dwie godziny, poza obrzeża miasta, gdy wylądowała pod budynkiem. Niskie zabudowania ciągnęły się prostym rządkiem, podeszła do baru, który mieścił się w piwnicy, zeszła po śliskich od zgniłych liści schodach, pchnęła skrzypiące, metalowe drzwi, w środku panował zaduch i smród potu, taniego alkoholu, moczu. Przy drewnianych stolikach, siedziało kilku mężczyzn, ale to nie na nich się skupiła. Przeszła przez lepiącą się, brudną podłogę do drzwi zaplecza, Barman popatrzył na nią, skinęła mu głowa, nie zatrzymywał jej. Pchnęła stopą zbyt obrzydzona, by dotykać kolejnych drzwi dłonią. Płyta rozwarła się, a ona uniosła brew na widok w środku: skąpo ubrane dziewczyny, mocno pomalowane, blade i spocone wbijały sobie w żyły strzykawki. Obłąkanym wzrokiem popatrzyły na Florence, która tylko pokręciła głową. Ze stołu zgarnęła resztę narkotyków, wrzuciła do metalowe misy, podpalając zapalniczką na oczach zdesperowanych dziewczyn. Westchnęła tylko i poszła dalej. Sufit nad jej głową był popękany, a ze ścian odchodziła wieloletnia warstwa farby, nienawidziła takich melin, od samego oddychania mógłby człowiek dostać mdłości i choroby zakaźnej.

Przechodząc przez labirynt ciasnych korytarzy oraz pokoi w końcu znalazła swój cel.

Rex siedział przy komputerku, klikał głośno palcem w myszkę, nawet nie zauważył swojego gościa. Jego pulchna, czerwona twarz nic się nie zmieniła.

Uśmiechnęła się kącikiem ust.

— Proszę Państwa, nasz szczur dalej nie opuścił swojego kanału — krzyknęła ostentacyjnie, bijąc głośne brawo.

Rex wzdrygnął się, a plastikowe krzesełko pod nim zaskrzypiało, dziwne, że nie pękło.

— Florence Dark! Przysięgam, ostatnio nie sprawiałem problemów. Trzymam się umowę.

Powstrzymała drwiący uśmiech, strach, to coś, co uwielbiała oglądać w słabych ludziach. Oparła się bokiem o kant biurka, popatrzyła z góry na mężczyznę.

— Hector Hell. Chcę znać wszystkie jego kryjówki i kontakty. Ludzi, z którymi się widuje, jada, albo chociażby przechodzi obok.

— Ja...nic nie wiem.

Sięgnęła po ołówek i automatyczną temperówkę. Ostrząc przedmiot, powiedziała:

— Więc masz minutę, żeby się dowiedzieć.

Rysik ołówka przyłożyła do jabłka Adama, robiąc wgłębienie w skórze. Rex wiedział, że tym marnym przedmiotem Florence mogłaby go zabić. Więcej nie dyskutował, skupił się na ekranie komputera, klikając tak szybko myszką, jakby brał udział w maratonie: w sumie brał, w maratonie o życie.

Pięć minut później kobieta wychodziła z listą nazwisk, numerów i miejsc. Siedziała jeszcze chwilę w aucie, przeglądając je i robiąc zdjęcia telefonem, wysłała je w pliku do Hermesa i swojego dawnego przyjaciela z pracy.

 ⭐ ⭐ ⭐

Problemy na drodze Florence zauważyła, gdy miała wjeżdżać na autostradę, zjechała z głównej trasy, w lusterkach obserwując podążające za nią auto czarny Range Rover i Yamahę motocykl. Zmarszczyła brwi, przyspieszyła, pojazdy jak ogon uczepiły się jej zderzaka, skręciła, również skręciły... Wybrała numer do Leopolda, ale nie odbierał, do Hermesa również nie odbierał, wydzwoniła całą rodzinę Victory i gdy usłyszała sygnał, odetchnęła z ulgą.

— Sorry gwiazda nie możemy teraz rozmawiać, oddzwonię — powiedział szybko Louis, rozłączając się.

Zacisnęła szczękę i ręce na kierownicy.

— Myśl, myśl, myśl — szepnęła do siebie.

Była 50 km od najbliższego miasta, skręciła znowu, przyspieszyła, czarna Yamaha wyprzedziła ją, sekundę później dotarł do niej dźwięk roztrzaskanej, tylnej szyby auta.

Nie dobrze, pomyślała.

Musiała improwizować, nie wiedziała z kim ma do czynienia. Zadzwoniła do znajomego, któremu godzinę temu przesłała pliki.

Odebrał po sekundzie.

— Wypadek śmiertelny na drodze s23 odcinek niedaleko miasta Wayne. Prześpij służby. Natychmiast.

— Florence? Co się dzieje...

Nie odpowiedziała, bo sto metrów przed nią motocykl zablokował całą drogę, mężczyzna, który z niego zszedł, trzymał karabin w jednej ręce, celując prosto w nią. Napięła się mocniej i przyspieszyła, widząc, jak auto za nią jest centymetry od jej zderzaka. Rozłączyła się, drżącą dłonią od adrenaliny poszukała dyktafonu. Telefon schowała, w głębokiej kieszeni ukrytej w kurtce.

Wykręciła mocno kierownicą, zjechała z drogi prosto na konar drzewa, zacisnęła powieki, modląc się o przeżycie, zdjęła stopy z gazu i hamulca. Niech się dzieje wola nieba, nic więcej nie mogła zrobić w tym kryzysie.

Kobiecym ciałem wstrząsnął, głowa została odrzucona na bok, czołem uderzyła w szybę, coś pękło, ale huk rozwalonego zderzaka był tak głośny, że nie słyszała nawet uderzenia jej serca, jeśli jeszcze biło.

Cała reszta działa się w zwolnionym tempie, czuła się, jakby ciało miała odłączone od głowy, jakby była obserwatorem tego wszystkiego. Mężczyzna, który wcześniej w nią celował, wyszarpał ją za włosy z auta, nie broniła się – mogła, nóż miała w kieszeni, wystarczyłby jeden cios pod żebra, by go unieruchomić. Pozwoliła mu jednak wyprowadzić się z auta, przycisnął ja do części karoserii tej, która przetrwała.

Mówił, ale słyszała tylko piski i szumienie w uszach, skierowała wzrok na obce auto, mężczyzna w masce wytoczył się z niego, barczysty i ogromny, jakby spokrewniony był z samym Hulkiem.

— Jak słodko kogo my tu mamy? Liczyliśmy na któregoś z Victorych, a tu proszę jego suka.

Poklepał Florence po posiniaczonym policzku, skrzywiła się, czując rdzę na języku.

— Nie wiem, o kim mówisz — splunęła śliną z krwią w bok.

Oprawcy zaśmiali się obrzydliwie.

— Myślisz, że dałby auto komuś obcemu? Robisz z siebie idiotkę.

Brnęła w to dalej.

— Auto wygrał mój kuzyn. Pozwolił mi się nim przejechać. Nie znam żadnych Victorych.

Zamaskowany uderzył ją pięścią w brzuch, skrzywiła się. Upadła na kolana, ból paraliżował, pozwala na to, musiała wytrzymać jeszcze odrobinę, jeszcze sekundę. Kolejne uderzenie odrzuciło ją, przeczołgała się po leśnej ściółce ku drzewom.

— Kociaku nie uciekaj. Może nam się przydasz.

Wsadziła dłoń do kieszeni, gdzie trzymała ukryty nóż myśliwski do patroszenia zwierząt. Zacisnęła dłoń na rękojeści.

No podejdź tylko skurwysynie, to przerobię twój świński ryj na kocią mordę — pomyślała.

Mężczyzna ukląkł, w grube palce chwycił jej podbródek. Drugi przeszukiwał auto, wziął teczkę, nawet nie zaglądając do środka, spalił jej zawartość.

Uśmiechnęła się mimo rozdzierającego duszę bólu.

W końcu odzyskała czucie i świadomość.

— Pozdrów ode mnie Hectora — rzuciła.

Widziała, jak twarz mężczyzny tężeje pod maską. Odetchnęła z ulgą, w tle usłyszała ryk syren policyjnych.

— Jeszcze się policzymy słodziutka — wychrypiał, a na odchodne poczęstował ja kolejnym kopem w brzuch.

Odjechali.

Dzisiaj nikt nie zginął.

 ✨ ✨ ✨

#odłamkiciemności

Odłamki Ciemności  ✭ ZAKOŃCZONA TOM 1  ✭Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz