Hermes wpatrywał się w fusy kawy na dnie filiżanki. Ich matka zawsze powtarzała, by nie wierzyć w takie bzdury jak wróżenie, bo przeznaczenie to coś więcej niż układ gwiazd na niebie, przeznaczenie to droga, po której człowiek stąpa od urodzenia, bo każdemu coś jest przeznaczone.
Gdy był dzieckiem, zapytał się, jak odkryć to przeznaczenie, jeśli nie poprzez wróżby, mama się uśmiechnęła, odpierając, że poprzez własne serce.
Hermesowi wydawało się, że nie posiada serca.
Obojętność towarzyszyła mu bardzo często, jak teraz podczas spotkania biznesowego, słuchał tych ludzi bez większej uwagi, nikt nie miał nic mądrego do powiedzenia, nic czego on sam od dawna by nie wiedział. Podpisywał, wykreślał, skreślał, podkreślał dzień w dzień tyle umów, wniosków, pomysłów... firma miała się dobrze, czuł dumę, że nie zniszczył tego, co latami budowali jego przodkowie.
Był pewnym siebie prezesem, mieli zaufanych pracowników, wiedział, że jego imperium jest niezniszczalne, a im większe masz imperium, tym więcej masz wrogów.
Westchnął, złapał się za pulsującą głowę, łokieć opierając o kant biurka. Spojrzał na zegarek. Jeszcze piętnaście minut tej katorgi, a papierzysk nie ubywało. Brakowało mu rad ojca, krytycznego punktu widzenia, chociaż miał braci, to oni wciąż tak jak on stąpali czasem po tym świecie, zagubieni jak w labiryncie. Nikt ich w końcu nie przygotował na stratę i żałobę, myśleli, że zawsze będą żyć wiecznie, ale nie ważne jak technologia, leczenie i świat ruszył do przodu, nic nie przywróci martwej osobie życia.
Chociaż sam był żywy, czasem się czuł tak pusty, jakby był... odsunął od siebie tę myśl. Gdy tylko pozbędzie się problemu, jakim jest Hector, wszystko wróci na właściwy tor, może nie będzie pięknie i bajecznie, ale na pewno spokojniej. Tego dla siebie pragnął: spokoju, jednego pieprzonego dnia bez problemu i migreny.
— Idziemy? — od rozmyślań wyrwał go głos Aresa stojącego u progu biura.
Hermes przytaknął, spiął dokumenty tylko te, które zostały mu do przejrzenia, ruszył ku wyjściu z budynku ich siedziby razem z młodszym bratem.
— Leo z Florence wrócą dzisiaj w nocy. Podobno już z nią lepiej, lubię nawet tę dziewczynę — zaczął Ares, otwierając sobie drzwi pasażera.
— Najważniejsze, że Leo jest szczęśliwy, dawno go takim nie widziałem.
— Zgadza się. A widziałeś dziwne zachowanie Arii? Ostatnio zachowuje się podejrzanie, czai się jak mysz pod miotłą.
— Nie miałem czasu, ale na pewno z nią porozmawiam. Ostatnio wszyscy zachowują się dziwnie — westchnął zirytowany, patrząc na korek przed nimi. — Oprócz Louisa on ma swój świat i swoje kredki, mam wrażenie, że najbardziej go rusza moment, gdy obiad jest podawany później niż zazwyczaj.
Parsknęli śmiechem.
— Pamiętasz, jak jako dziesięciolatek gotował zupę warzywną w jacuzzi na dworze?
— A że nie miał mięsa, to wrzucił kota sąsiada do swojego wywaru — dodał Ares.
— Dobrze, że zwierzak uciekł.
— Leo nie był lepszy, potem razem chcieli rozdawać tę zupę pracownikom... Myślałem, że ojciec ich ukatrupi.
— To i tak nic z tym, jak wszystkie jego koszule prali w kiblu.
Ares zaśmiał się głośno, a Hermes kręcił z niedowierzaniem głową na głupotę własnych braci.
— Cala ich trójka na czele z Arią, to zabójcze combo. Upilnować ich to była pomsta do nieba.
— Aresie — zaczął, gdy rozbawienie opadło, a korek ruszył aż o dwa auta — chcę, żebyś wiedział, że zawsze jestem tu dla ciebie.
Popatrzył z powagą na brata, który opuścił głowę i zaczął bawić się palcami u rąk.
— Wiem, wiem, że mogę liczyć na was wszystkich, po prostu moje problemy wydają się czasem takie głupie... i czuję, że bez sensu się nimi dzielić.
— Lepiej głośno powiedzieć najgłupszy problem niż trzymać i dusić w sobie to wszystko.
Młodszy przygryzł wargę, ale przytaknął w końcu polubownie. Następnie wyciągnął dłoń, dotknął ramienia najstarszego, Hermes uniósł brew w geście zapytania.
— Myślisz, że na nowy rok będziemy mogli pojechać do domu lotniskowego w górach? Spędzić czas z dala od cywilizacji, pobyć tylko razem z rodzeństwem? Jak za dawnych czasów. Brakuję mi tego.
Ścisnął dłoń brata, wcześniej zdejmując ją z ramienia. Ta prośba wydawała się dziecinnie prosta i banalna, ale jego głos mówił co innego, nie chodziło o wakacje, chodziło o więź, o najzwyklejsze spędzenie czasu w gronie rodzinnego ogniska. Poczuł, jak coś go ściska w klatce piersiowej, jego rodzina potrzebowała po prostu siebie nawzajem, bez tych drogich aut, ciuchów szytych na miarę, bez tego cholernego nazwiska, potrzebowali tylko i aż siebie, więc czemu to czas było najciężej dać? Wysilił się uśmiech, który teraz z trudem mu przychodził i nie ufając swojemu głosu, przystanął na prośbę.
Mógł mu oddać swój czas, swoje serce, swoje życie. Mógł oddać mu wszystko, każdy mięsień, każdą krwinkę krwi, każdy oddech, bo bez niego, Leo, Louisa i Arii był niczym, pustym naczyniem bez dna.
⭐ ⭐ ⭐
Był w trakcie treningu, gdy kątem oka zauważył Louisa zmierzającego ku niemu. Wyjął słuchawki z uszu i czekał, aż ten coś powie, ale on tylko sfrustrowany przeklął pod nosem, westchnął, rzucił biednym ręcznikiem obok swoich stóp i znów przeklął.
Aha, pomyślał, ignorując dramatyzm brata, wrócił do ćwiczenia na brzuch, które wykonywał.
— Umrę w samotności.
Powiedział nagle i rzucił się w akcie rozpaczy na podłogę. Wyglądał śmiesznie, taki wielki, umięśniony niedźwiedź, rzucający się na podłodze jak pięcioletnie dziecko.
— Na razie nie umierasz, wstawaj i zrób coś ze swoim życiem, zamiast dramatyzować.
— Nie dramatyzuję — jęknął — po prostu tworzę sobie przedślubny album za pomocą AI dla Leorence, no wiesz Florence i Leo... Nie ważne. I tak nagle smutno mi się zrobiło. JA TEŻ CHCĘ TAKI ALBUM!
Wzniósł oczy do nieba na wymysły młodszego brata.
— Wykreuj sobie własną Florence w AI i zrobimy ci taki album.
— Serio? Zajebiście. A może, zamiast kreować, to załatwisz mi jakąś hot, seksowną, no nie wiem pokojówkę? Bo wiesz mam dużo kurzu w tych, poduszkach... wytrzepać je trzeba.
Przerwał ćwiczenie, wstał i ku zdziwieniu swoim i brata ułożył się tuż obok, na zimnej macie.
Popatrzyli w ciszy w biały sufit.
— Pamiętasz, jak mama za karę kazała nam siadać na podłodze, trzymać się za ręce i patrzeć w oczy, dopóki któryś nie przeprosił?
Louis zmarszczył brwi, przejechał ręką po ogolonej na krótko głowie, najwyraźniej wraz z włosami stracił wszystkie szare komórki.
— A co to ma do mnie i pokojówki?
— To, że nie potrzebujesz pokojówki, zresztą jedną masz, ani żadnego albumu przedślubnego, cokolwiek to znaczy, a tym bardziej dziewczyny AI. Jeżeli czujesz się samotny, zawsze możemy posiedzieć razem na podłodze.
Louis ułożył się bokiem do brata, nie patrząc na to, że narusza jego dobre serce, łaskę i przestrzeń osobistą, przytulił się do jego piersi, jak dziecko.
Najstarszy westchnął trochę zirytowany młodszym bratem, ale poklepał go ostatecznie po ramieniu.
— Wiedziałem Hermes, że gdzieś tam głęboko w tobie drzemie zalążek człowieka.
— Spadaj gówniarzu.
Jednak nie odepchnął go, pozwalał trwać w tej dziwnej, niemęskiej pozie. Pozwał bratu czerpać siłę, stabilizację i poczucie ciepła. Pocałował go w tę durną, łysą łepetynę i w końcu to poczuł.
Swoje serce.
Bijące miarowo, spokojnym rytmem. Bez rodziny, nie miałby serca, byłby pustym dążącym od celu do celu człowiekiem. Bez ukochanej nie poznałby smaku i definicji miłości.
Hectorze Hell gdziekolwiek jesteś, znajdę cię, zniszczę, a potem zejdę do samego piekła, by zniszczyć cię od nowa, pomyślał, przymykając oczy i wsłuchując się w miarowy oddech swojego brata.✨ ✨ ✨
Zapraszam na nowe opowiadanie na moim profilu!
Ściskam mocno! Powoli zbliżamy się do końca 🥰
#odłamkiciemności
![](https://img.wattpad.com/cover/360682601-288-k622927.jpg)
CZYTASZ
Odłamki Ciemności ✭ ZAKOŃCZONA TOM 1 ✭
RomanceGłówna bohaterka, Florence Dark zmaga się ze stratą najbliższego członka rodziny. Porzuciła stare życie by zaszyć się w cieniu, jednak po niefortunnych wydarzeniach, które łączą ją z rodziną Victorych, Florence musi nauczyć się walczyć nie tylko o...