30. Nigdy nie byłam...

65 15 2
                                    

Wpatrywał się w twarz Florence.

To dziwne, że ktoś w oczach może mieć tyle wyrazów, ale błękitne tęczówki mówiły więcej niż słowa. Dziś jej oczy mówiły, że jest zmęczona, ale panika i łzy z ostatniego czasu zniknęły, jakby to, że się upewniła, że rodzicielka żyje – w dziwnym wegetacyjnym stanie – ale wciąż żyje, podnosiło ją na duchu.

Przełknął gulę w gardle, doskonale wiedział, jak utrata ukochanego rodzica boli, chociaż jego rodzina powoli szła do przodu, dzięki sile braterskiej i siostrzanej więzi. Przyglądał się dziewczynie, która w tym ogromnym, toksycznym, mrocznym świecie była sama. Powoli zaczynał rozumieć, dlaczego Florence jest świetna w swojej pracy, bo nawet w chwili największej słabości wciąż pozostawała czujna, jakby była gotowa zrzucić z ramion płaszcz smutku i założyć pancerną zbroję. Leżał na boku, bawiąc się długim paskiem jej włosów, owija go wokół palców, a potem rozplątuje i tak w kółko.

Florence cicho nuciła, czasem robiła to nieświadomie, a on nie chciał jej przerywać, uwielbiał kojącą nutę głosu, chciałby usłyszeć, jak śpiewa.
— Wiesz — odzywa się cicho — chyba nigdy nie byłam zakochana w żadnym mężczyźnie, nie licząc ojca.

Jego serce zamarło na długą, okrutną sekundę.

— Nigdy?

— Nigdy.

W ciemnościach pokoju odwróciła twarz w jego stronę. Zajrzała mu w głąb duszy, ledwo słyszalnie dopowiedziała.

— A potem poznałam ciebie.

Pocałował ją z oddaniem. Muskał miękkie wargi, język, badał podniebienie, zapamiętywał ten smak na zawsze. Dłonią zjechał na kształtne biodro, podwinął zakończenie koszulki, opuszkami palców wędrował po brzuchu, czując wypukłość blizn, które jeszcze niedawno całował.

Kochał ją.

Ta myśl pojawiła się jak przypływ, jak fala która chłodzi rozgrzany od słońca brzeg... Naparł na nią mocniej, przykrył ją własnym ciałem, lokując się między nogami, obległa go, przyciągnęła i schroniła w swoich ramionach, w swoim małym mrocznym świecie.

Czuł, że czuję to samo. Są jednością. Uśmiechali się, jak w układzie tanecznym zaczęli prowadzić, on zdjął jej koszulkę, ona rozerwała jego t-shirt, on rozpiął jej stanik, ona klamrę jego paska u spodni, dolne części garderoby skopali splątani ze sobą.

Jej ręce jego dłonie, ich dolne kończyny zaplątały się jak niechciany kołtun, ale nie mieli ochoty jego rozczesywać, to było dziwne, to było ich, jakby ciała same wiedziały, jak się dopasować, by było im dobrze. Uczucia wyrażali za pomocą dotyku, ona muskająca jego powieki, a potem miejsce, gdzie znajduje się serce, on ustami wędrujący po jej bliznach.

A potem był odpływ, zamarli na wieczność spoglądając w swoje oczy – jej zimne jego ciepłe. Ich spojrzenia topniały, razem, złączone pod swym naporem, a po odpływie przybył przypływ, zalał ich ciała falą rozkoszy, ukojenia i przynależności. W końcu odnaleźli siebie, swoje drugie dno, swoją przystań, swoje lekarstwo na roztrzaskane jak wrak statku serca.

Kocham cię — dało się wyczytać z mowy ich ciała, chociaż słowa nie zostały wypowiedziane, opadają na stłamszone łóżko, zakopując się w rozgrzanej od ich skóry pościeli.

Miłość...rozpala nas, a potem wypala, chrząstka po chrząstce, mięsień po mięśniu, aż zapalamy się cali, jak oblana benzyną stacja paliw.

 ✨ ✨ ✨

#odłamkiciemności

Odłamki Ciemności  ✭ ZAKOŃCZONA TOM 1  ✭Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz