Rozdział 2

71 6 18
                                    


Mansi
Teraźniejszość


W Protland byłam około północy. Sam lot trwał około dziesięciu godzin. Byłam zmęczona i jedyne, na co miałam ochotę to zapaść w wieczny sen. Całe nogi mnie bolały, a głową nie przyjemnie pulsowała.

Siedziałam w taksówce, obserwując miasto tętniące życiem. Uwielbiałam to miasto, odkąd rodzice pierwszy raz mnie tu zabrali. Już wtedy wiedziałam, że będzie to miejsce, gdzie chcę studiować, a potem mieszkać. W życiu miałam wszystko dokładnie poukładane i zaplanowane. Wiedziałam, co chcę robić. I byłam pewna, że nikt mi nie przeszkodzi w dążeniu do tego, czego pragnęłam. No właśnie. Byłam. Los lubił pisać różne historie.

Po kolejnych dwudziestu minutach podróży wyszłam z samochodu, wcześniej płacąc taksówkarzowi. Zabrałam swoją walizkę i podeszłam do wielkiego bloku, w którym mieszkałam. Miał dwadzieścia siedem pięter, a ja mieszkałam na samej górze. Mama załatwiła mi ten apartamentowiec ze wzgląd na swoją znajomość z jedną rodziną, do której należał budynek.

Przyłożyłam kartę do drzwi, które ustąpiły, a ja weszłam do oszklonego wejścia. Cały budynek był urządzony w nowoczesnym stylu. Podeszłam do windy i wcisnęłam guzik z numerem swojego piętra. Drzwi się zamknęły, a maszyna ruszyła ku górze. Z każdym minionym numerem piętra moja radość wzrastała. Chciałam już się znaleźć w swojej wannie, którą wypełniłabym po same brzegi gorącą wodą, a po skończonej kąpieli poszłabym spać.

Winda w końcu zatrzymała się na samej górze, a ja weszłam do przestronnego korytarza. Wyjęłam telefon z kieszeni i napisałam szybko do mamy, że jestem pod swoim mieszkaniem. Uniosłam wzrok znad telefonu z chęcią otworzenia drzwi do mojego mieszkania, ale dopiero po chwili zorientowałam się, że były lekko uchylone. Wszystkie światła były pogaszone. Czułam, jak niepokój zaczyna narastać w moim ciele. Ktoś włamał mi się do mieszkania?

Jak w amoku wsiadłam z powrotem do windy i zjechałam do recepcji. Podeszłam do ochroniarza i poprosiłam, żeby obszedł mój dom, bo zastałam otwarte drzwi. Razem z mężczyzną wjechałam na górę, a on zaczął przeszukiwać mieszkanie. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a ja czułam coraz większe pod denerwowanie. Ręce zaczęły mi drżeć w niebezpieczny sposób, przez co włożyłem je do kieszeni spodni. Skłamałabym, mówiąc, że się nie bałam. Bo kurewsko się wystraszyłam, jednak gdzieś w głębi siebie czułam ekscytacje. Uwielbiałam się bać. Z moich rozmyślań wyrwał mnie wyłaniający się za drzwi ochroniarz, a ja odetchnęłam z ulgą.

— Nie ma nikogo, proszę pani. Może pani zapomniała zamknąć drzwi przed wyjazdem? — zapytał, a ja energicznie pokręciłam głową. Nie było nawet takiej opcji. Za bardzo dbałam o ten apartamentowiec, żeby zapomnieć go zamknąć.

— Dziękuję. — odparłam jedynie i weszłam do mieszkania, zamykając drzwi i sprawdzając je ze sto razy, czy na pewno je zamknęłam.

Weszłam w głąb salonu, ale wszystko było w nienaruszonym stanie. Zaczęłam ostrożnie podążać w stronę swojej sypialni. Uchyliłam drzwi i rozejrzałam się po nim. Kiedy mój wzrok padł na szafkę nocną moje kluczyki i telefon wypadły mi z ręki tak samo, jak walizka która uderzyła z hukiem o podłogę. Mój oddech stał się płytki i urwany. Na trzęsących się nogach podeszłam do szafki, na której stał bukiet zwiędłych róż. Niektóre były czarne a inne złote. Ktoś musiał je już dawno tu zostawić.

Drżącymi rękoma wyciągnęłam je z wazonu i zaczęłam się im przyglądać, jednocześnie je licząc. Razem było ich dwadzieścia jeden. Każda liczba i kolor miały jakieś znaczenie. Ilość kwiatów, która dostałam, oznaczała szacunek i wdzięczność. Kolor czarnych róż był symbolem żałoby czy groźby, a złoty świadczył o niepowtarzalnej i niezniszczalnej miłości.

ARRIVEDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz