Rozdział 7

37 5 1
                                    

Logan

Teraźniejszość


— Wypierdalaj stąd Daniel. Więcej się nie powtórzę. — warknąłem, nachylając nad jego ciałem. Z jego nosa zaczęła cieknąć krew, ale szczerze powiedziawszy, miałem to w dupie. Po tym, jak Mansi wyszła z mojego pokoju, postanowiłem, że dokończę rozmowę z tym idiotą. O ile bicie się można nazwać rozmową.

— Wszystko będzie moje łącznie z Mansi. Twój tatulek już zaczął nam planować zaręczyny. — na ustach Daniela pojawił się kpiący uśmiech, który zaczął niemiłosiernie mnie denerwować.

— Ona cię nie kocha i nigdy się to nie zmieni. — warknąłem, ledwo panując nad własnymi emocjami. Mansi była zdecydowanie wyjątkową osobą i nie było opcji, abym pozwolił na traktowanie jej jako przedmiotu do zdobycia dziwnych pragnień ojca. Niech sobie wykorzystuje Daniela, ale nie ją. Nie założyła na to.

— To ją zmuszę do tego. Ale wiesz, czego jestem pewien na tysiąc procent? — zapytał, a ja nie wiele myśląc, chwyciłem go za koszulkę i podniosłem do góry. — Tego, że ciebie tym bardziej nie obdarzy żadnymi uczuciami. Nigdy jej nie szanowałeś. Myślisz, że nie zdaje sobie z tego sprawy? Jesteś zwykłym śmieciem.

Po jego słowach wszystkie moje hamulce pościły. Zacząłem go bić, nie patrząc na konsekwencje. Szczerze powiedziawszy, to nigdy na to nie zwracałem uwagi. Miałem dość słuchania i patrzenia na to, jak sobie wszystko przywłaszcza, co powinno należeć do mnie. Jako prawowitego spadkobiercy całej fortuny Amserów. Bo Daniel nigdy nie był synem mojego ojca. Jego matka tylko ożeniła się z moim tatulkiem.

Moje pięści z każdą chwilą uderzały w twarz chłopaka z nie małą siłą. Pewnie dalej bym go bił, gdyby do pokoju nie wpadła rozemocjonowana Harper.

— Logan! Zostaw go w tym momencie! — krzyknęła, stając przede mną, chcąc osłonić swojego syna. — Przestań! Do jasnej cholery masz problem z emocjami?! Chyba będę musiała pogadać z twoim ojcem na temat terapii dla ciebie, bo to już nie jest normalne.

— Przestań robić ze mnie niezrównoważonego psychicznie! Wpieprzyłaś się w nasze życie i myślisz, że co? Wszystko, co tu stoi, nigdy nie było wasze i nie będzie więc, kurwa, z łaski swojej jak posłuszne pieski wpierdalać stąd. To nigdy nie był wasz dom! —oddychałem głośno, mając problem ze złapaniem tchu.

Czułem, jak obezwładniająca złość zaczyna rozprzestrzeniać się w moim ciele, przejmując nad nim kontrolę. Miałem dość takiego traktowanie przez całą rodzinę. Jakbym nie miał nic do powiedzenia. Nikt się ze mną nie liczył, co poniekąd mnie bolało. Tak nagle zostałem odsunięty od rodziny. Argumentowali to tym, że jako nastolatek lubiłem się pobawić z przyjaciółmi w nie do końca odpowiedni sposób.

— Logan opanuj się! Coraz częściej zaczynam się ciebie bać. — odparł lekko drżącym głosem Harper. Zaśmiałem się krótko pod nosem. Przechyliłem lekko głowę w bok, uważnie obserwując kobietę. Cała się trzęsła od nadmiaru emocji, a jej oczy wydawały się wystraszone, co mogło oznaczać, że faktycznie się mnie bała. Może to i dobrze, bo było czego.

— Może to i dobrze Harper. Na twoim miejscu też bym się siebie bał. — warknąłem i wskazałem głową Daniela. — Teraz zabieraj swojego syneczka i zostaw mnie w świętym spokoju.

Po moich słowach pomogła wstać Danielowi. Podeszła do drzwi jednak nim całkiem opuściła mój pokój, odparła:

— Twój ojciec chciał, żebyś do niego przyszedł. — a potem wyszła, zostawiając mnie samego ze sobą.

Westchnąłem i podeszłym do komody, na której leżała paczka papierosów. Chwyciłem za nią i udałem się na balkon. Oparłem się o barierki i odpaliłem używkę, zaciągając się nikotyną, która przyjemnie drażniła mój przełyk.

ARRIVEDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz