Aut.Tak więc dodaję ten rozdział. Kolejny jak już wspomniałam albo jutro, albo w niedzielę. Miłego czytania.
Data napisania- 13/06/2024
24. 12. 2007
Mimo tego, co się wydarzyło, nie potrafiłam zabić niewinnego dziecka. Zamieszkałam z moim ojcem, który wyrzucił z domu moją matkę za zdrady. Izuna odnalazł moich synów i stale starał się mnie odzyskać. Nie potrafiłam być przy nim. Malutką Mikoto i Hisuiego widywałam codziennie w domu ojca. Ze względu na ciąże zagrożoną, musiałam leżeć. Tego dnia czułam silny ból brzucha, a widząc na prześcieradle krew, przeraziłam się. Nagle usłyszałam krzyki córki i Izuny.
-Izuna! Szybko! Pomóż!-krzyknęłam ze łzami w oczach. Bałam się o moje maleństwo. Do porodu zostało ledwo trzy miesiące. Kiedy do sypialni wbiegł Izuna i zobaczył, co się dzieje, wziął mnie na ręce i szybko zabrał do szpitala. Stale traciłam krew. Kiedy zaniósł mnie do budynku szpitala i położył na wskazanym przez medyka miejscu, zabrali mnie na salę operacyjną.
Ocknęłam się obolała i zdezorientowana. Obok mnie siedział Izuna. Złapałam jego dłoń. Spojrzałam na niego, chcąc wiedzieć, co się dzieje.
-Spokojnie. Musieli cię operować. Z dzieckiem nie jest dobrze. Urodziło się zbyt wcześnie. Medycy walczą o jego życie. Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie, kochanie. Zawsze będę obok ciebie, bo jesteś całym moim światem. Poradzimy sobie ze wszystkim.-powiedział Izuna z troską w głosie.
-Co? To nie może być prawda. To za wcześnie dla malucha. Przeżycie takiego dziecka...to tylko 50%. Izuna...ja...ja...-niedane mi było dokończyć wypowiedzi przez pocałunek Izuny. Brakowało mi go jak nigdy. Tak bardzo chciałam być przy nim, ale jakaś część mnie broniła się przed tym. Wszystko byłoby lepiej, gdyby nie Madara. Nie chciałam go znowu spotkać. Potrzebowałam jedynie Izuny i mojego ojca, jak i wuja. Kiedy do sali wbiegł Tobirama, od razu odepchnął mojego męża do tyłu, po czym usiadł przy mnie.
-Moja mała gwiazdeczka. Nie martw się, jestem tu. Wszystko się ułoży. Zobaczysz...maleństwo wyjdzie z tego. Jest silnym dzieckiem. Może i twój syn jest maleńki...to wyjdzie z tego.-powiedział Tobirama z troską w głosie.-Nadal tu jesteś, Uchiha? Wypierdalaj albo cię zabiję!-krzyknął, patrząc na Izunę morderczym wzrokiem.
-Wuju...przestań...proszę. Chcę, aby został. Muszę z nim porozmawiać. Nie martw się o mnie.-powiedziałam spokojnym głosem.
-Zawsze będę się o ciebie martwił. Jesteś moją gwiazdeczką. Nie mogę pozwolić na to, aby ktokolwiek cię skrzywdził. Nie spuszczę cię z oka.-wyznał czule Tobirama.
-Wiem wuju, ale muszę podjąć decyzję sama. To trudny wybór. Dziękuję za troskę wujaszku.-powiedziałam z nikłym uśmiechem na twarzy.
-Będę czekał na zewnątrz. Zawołaj w razie czego.-szepnął Tobirama, nadal patrząc na Izunę.
-Dobrze, wujaszku.-odpowiedziałam z lekkim grymasem.
Tobirama wyszedł z sali. Spojrzałam na Izunę ze łzami w oczach. Nie mogę nadal być jego żoną. Zaboli go to, ale nie ma innego wyjścia. Nie był to prosty wybór, lecz bardzo trudny. Wciąż go kochałam i pragnęłam go, ale lepiej, jeśli zostaniemy tylko znajomymi, którzy mają wspólne dzieci.
-Izuna...miałam czas do namysłu. Przepraszam, ale zwracam ci wolność. Jutro mój ojciec przygotuje unieważnienie naszego maleństwa.-wyznałam, patrząc na niego.
-Nie rób tego... Hana...błagam. Nie chcę...nie mogę cię stracić.-powiedział Izuna ze łzami w oczach.
-Przepraszam, ale tak będzie lepiej. Dla mnie i dla ciebie. Ja...nie kocham cię!-krzyknęłam, kłamiąc w żywe oczy. Kochałam go i to bardzo, ale nie chciałam tego, aby widział moje cierpienie. Chociaż na zewnątrz tego nie widać, to w środku umierałam. Każdej nocy, gdy leżałam w łóżku, płakałam jednak tak, aby nikt nie słyszał. Miałam dość tego wszystkiego. Chociaż kochałam moje dzieci, to wiem, że lepiej im będzie beze mnie. Musiałam zniknąć z ich życia raz na zawsze. Izuna chciał złapać moją dłoń, ale nie pozwoliłam. Chciałam, aby wyszedł z sali i zostawił mnie samą. Odepchnęłam mocno Izunę od siebie. Musiałam to zrobić. Dzieci były na tyle małe, że zapomną o swojej matce. W chwili, gdy opuścił moją salę, zaczęłam bardziej płakać. Wuj chyba wiedział, że potrzebuję w tej chwili pobyć sama. Pragnęłam przestać cierpieć, nie czuć tego wszystkiego, co w tej chwili. Niszczy mnie to od środka. Wieczorem, kiedy sama podleczyłam ranę po operacji, uciekłam ze szpitala. Opuściłam Konohę, która zbyt wiele przypominała mi o wszystkich wydarzeniach. Nie widziałam innej opcji. To wydawało się jedynym rozwiązaniem. Jedynym sensownym jak dla mnie wyjściem. Wiem, że będą cierpieć i mnie szukać, ale nie mogę tam zostać. Trafiłam po dwóch godzinach marszu na opuszczony dom. Weszłam do środka i tam zostałam na noc. Zamknęłam oczy, aby znów znaleźć się przy Kuramie.
-Co cię do mnie sprowadza, Hana?-zapytał Kurama zdziwiony moją wizytą.
-Ja...-niedane mi było dokończyć wypowiedzi.
-Nie jesteś pewna swojej decyzji. Uważam, że postępujesz lekkomyślnie. Chociaż cierpisz, to oni są twoją rodziną. Twoim wsparciem, od którego uciekasz. To cię prędzej czy później zniszczy. Odpocznij i wracaj do bliskich. Wybacz, że nie mogłem cię uchronić przed tym, co zrobił Madara. Sharingan sprawiał, że byłem pod jego kontrolą. Przez ten czas, jaki spędziłem z tobą niewiele, ale zmienił mnie. Będę cię chronił za wszelką cenę tylko...musisz mnie w pełni uwolnić. Mając pełną moją moc, będziesz mogła pokonać Madarę. Nie ma innej możliwości na jego śmierć.-powiedział Kurama, patrząc na mnie.
-Jesteś pewny, że jest to ostateczna opcja?-zapytałam niepewnie. Bałam się, że to tylko podpucha.
-Hana, to jedyna szansa. Wszyscy będą bezpieczni. Naprawdę chcę twojego dobra. Madara jest naszym wspólnym wrogiem. Tylko wspólnymi siłami, uda nam się go pokonać. To, jaka jest twoja decyzja?-zapytał Kurama, patrząc na mnie.
-Zgoda. Jeśli tylko w taki sposób...będziemy w stanie pokonać Madarę...zgadzam się.-odpowiedziałam i uwolniłam Kuramę.
Czułam, jak jego moc staje się częścią mnie. Jednak nim w pełni opanuję to wszysto, minie zapewne wiele czasu. Musiałam to zrobić, aby pokonać największego wroga. Tak długo, jak Madara będzie żył, to nikt nie jest bezpieczny. Miałam cel i muszę się tego trzymać. Martwiło mnie, że nie będę potrafiła zabić kogoś, kogo kochałam przez wiele lat. Jest ojcem moich dzieci.
-Dzieciaku nie myśl o tym.-warknął Kurama.
-Kurama...to jest trudniejsze, niż myślisz. Dobrze wiesz, że go cholernie kochałam. Trudno jest wybrać. Może jest inna opcja, żeby go pokonać...nie zabijając go.-wyznałam spokojnym głosem.
-Hana, to jedyny słuszny wybór. Nie da się inaczej. Madara jest złem, najgorszym wrogiem.-warknął Kurama, pokazując swoje kły.
-Muszę...ja...muszę to przemyśleć.-powiedziałam ze łzami w oczach.