Aut. Miłego czytania. 26/29
Data napisania-1/08/2024
2. 05. 2012
Nadal nie udało się namierzyć mojej ciotki, Yuki. Nawet nikt z Klanu Uzumaki nie dotarł do mnie. Musiałam polegać na swoim mężu, Izunie. Nauczył się z ksiąg klanowych całej wiedzy o pieczęci, trzymającej Kuramę w moim wnętrzu. Obawiałam się, że mimo wszystko coś pójdzie nie tak. Mimo tego, że trzykrotnie udało się utrzymać pieczęć w pełni, to i tak odczuwałam strach. Udałam się do szpitala na obchód. Miałam jedynie zaglądać do pacjentów i wypełniać papiery. Chociaż tyle mogłam robić w pracy. Mitsuri była zbyt nadopiekuńcza. Kiedy skończyłam wizytę u ostatniego pacjenta, poczułam, jak po moich nogach poleciało coś ciepłego. Spojrzałam w dół, a później na nową medyczkę.
-Wezwij Mitsuri i mojego męża. Powiedz, że to pilne, bo...poród się zaczął.-powiedziałam z przerażeniem w oczach.
-Już ich zawiadamiam. Kaori, zaprowadź do wolnej sali...Hanę. Zostań i nie pozwalaj jej jeszcze rodzić. Musi tu dotrzeć, Izuna i Mitsuri. Dobrze wiesz, że bez nich będzie bardzo źle.-oznajmiła srogo Yuna.
-Dobrze, tylko pośpieszcie się. Zajmę się nią, a teraz biegnij po nich.-powiedziała Kaori ze spokojem w głosie.
Kiedy Yuna pobiegła po mojego męża i Mitsuri, zostałam zaprowadzona do wolnej sali. Położyłam się wygodnie na łóżku i głęboko oddychałam. Musiałam wytrzymać, aż nie będzie przy mnie mojego męża. Bez niego nie mogę rodzić. Skurcze pojawiły się dopiero po godzinie. Nagle do środka wpada zdyszany Izuna, a za nim Mitsuri. Skurcze nabierały na sile, jednak to słabnąca pieczęć mnie bardziej przerażała. Izuna uniósł swoje dłonie nad pieczęć i zaczął ją wzmacniać. Chwyciłam prześcieradło pode mną i zacisnęłam na nim swoje dłonie. Krzyczałam przez rozrywający ból w pobliżu pieczęci.
-Hana, przy kolejnych skurczach masz przeć z całych sił. Jesteś silna i dasz sobie radę.-powiedziała Mitsuri z troską w głosie.
-Kochanie, jestem tu i o nic się nie martw. Już niedługo nasze maluchy będą w naszych ramionach tuż po tym, jak odnowię twoją pieczęć.-szepnął czule Izuna.
-Dobrze.-odpowiedziałam z grymasem na twarzy.
Przy kolejnych skurczach parłam z całych sił, jakie w sobie jeszcze miałam. Słysząc płacz naszych bliźniąt, po moich policzkach leciały łzy. Izuna zaczął odnawiać pieczęć. Był skupiony i poważny. Wiedziałam, że chce zrobić to bezbłędnie. W chwili, gdy udało mu się to zrobić, poczułam silny ból w klatce. Nie mogłam złapać tchu. Zaczęło robić mi się ciemno przed oczami, aż zapadł zmrok.
-Znów to samo!-krzyknęłam ze smutkiem w głosie.
-Tylko tak mogłem cię chronić. Poród cię bardzo zmęczył plus pieczęć, która zaczęła pękać. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Dojdziesz do siebie z pomocą medyków, jak i moją. Staram się z całych sił uleczyć twoje ciało. To samo robi Mitsuri. Sen dobrze ci zrobi, bo wtedy więcej mojej czakry wpływa na ciebie. Izuna poradził sobie bezbłędnie. Już nie potrzebujesz pomocy ze strony Klanu Uzumaki. Masz kogoś, kto zawsze będzie przy tobie. On zawsze będzie twoim wsparciem, twoją ostoją.-wyznał Kurama, patrząc na mnie.
-Kuramo...chodzi ci o mojego męża, prawda?-zapytałam, kładąc się na jego futrzastej łapie.
-Dokładnie, moja droga. Twój ojciec...byłby z ciebie dumny. Stałaś się mądrą kobietą. Podejmujesz czasami durne decyzje...ale mimo wszystko wyciągasz z tego solidną lekcję i przy kolejnej decyzji...postępujesz rozsądnie.-powiedział Kurama, zerkając na mnie.
-Jakiś ty mądry, rudzielcu. Skąd u ciebie taki dobór słów w jednej wypowiedzi?-zapytałam rozbawionym głosem.
-Nie wkurzaj mnie, Hana. Jesteś małym...wrednym...szczylem! Z kim ja się zadaje.-powiedział zrezygnowany Kurama.
-Oj nie marudź, bo ci żyłka pęknie, panie pierzasty lisie!-zaśmiałam się, patrząc na niego.
-Ludzkie szczenię nie będzie tak do mnie gadać. Chyba na mózg ci padło. Nie wiem, co brałaś...ale bierz mniej.-powiedział ze śmiechem Kurama.
-To tylko endorfina, rudzielcu.-odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
-Lepiej wracaj do nich, bo zwariuje tu z tobą.-powiedział Kurama, zamykając swoje oczy.
-Już się tak nie obrażaj, staruszku.-szepnęłam ze śmiechem.
Wolałam go bardziej nie denerwować. Otworzyłam oczy i widząc obok siebie zmartwionego Izunę, chwyciłam jego dłoń. Nie chciała, żeby tak bardzo się o mnie bał. Ścisnęłam delikatnie jego dłoń, na co on szybko wziął mnie w objęcia.
-Hej, jestem tu. Nic mi się nie stało. Izuna...jestem tu i nigdzie się nie wybieram.-powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
-Właśnie, że się stało. Na chwilę...twoje serce przestało bić. To było po tym, jak straciłaś przytomność. To nie jest...nic...to...nie chcę cię stracić. Nie mogę...nie zniósłbym...ani jednego dnia bez ciebie. Za bardzo mi na tobie zależy, kochanie.-wyznał Izuna ze łzami w oczach.
-Przecież...ja...normalnie rozmawiałam z Kuramą...Izuna...nie płacz. Jestem tu z tobą. Zawsze będziemy razem. Wiem, że zależy ci na mnie. Każdego dnia...pokazujesz mi to.-powiedziałam z niemałym szokiem.
-Bo jesteś sensem mojego życia. Światełkiem w tym całym mroku, jaki panuje. Kurama bardzo starał się, byś nie umarła. Nie martw się tym. Ważne, że jesteś. Tylko to się dla mnie liczy. Chcę spędzić z tobą każdy dzień. Chcę...wrócić z tobą do Konohy...tam zamieszkać na nowo u twego boku. Kocham cię, kwiatuszku.-wyznał czule Izuna.
-Ja...też tego chcę. Wróćmy do Konohy jako jedna wielka rodzina, którą jesteśmy ponownie. Dawno nie słyszałam od ciebie tylu pięknych słów. Ja ciebie też kocham, Izuna. Do końca moich dni...będę cię kochać.-odparłam z uśmiechem na twarzy.
-Skarbie...obiecasz mi coś?-zapytał Izuna, patrząc w moje oczy.
-O co chodzi? Coś się dzieje?-odpowiedziałam pytająco, chcąc wiedzieć, co się stało.
-Jeśli kiedyś...odejdę z tego świata zbyt wcześnie...zostań żoną mojego brata. Ja wiem, że kochasz mnie...ale chcę byś w razie czego była z kimś...kto zadba o was. Z kimś...kto kocha ciebie.-wyznał Izuna ze smutkiem w głosie.
-Nie dam ci umrzeć! Chcę doczekać z tobą późnej starości. Kocham cię i to się nie zmieni. Jak możesz mnie prosić o coś tak...szalonego!-krzyknęłam wściekła na niego.
-Hana...chcę, tylko byś była szczęśliwa, jeśli...-nie dałam mu dokończyć wypowiedzi.
-Nie zgadzam się! Nie dojdzie do takiej sytuacji. Nie i koniec. Nie...nie..nie.-powiedziałam ze łzami w oczach.
Izuna wtulił mnie w siebie. Czemu akurat teraz mi o tym mówi? Czemu nie mógł z tym poczekać? Czy on wie coś, o czym ja nie wiem? Co, jeśli to, co mówi, się wydarzy? Kogo ja chcę oszukać. Czasy są niepewne. Shinobi giną podczas misji z rąk wroga. Chmura wciąż negocjuje warunki pokoju, ale czuję, że zło nadciąga coraz szybciej. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na męża. Widziałam w jego oczach ból i smutek.
-Izuna...porozmawiamy na ten temat innym razem. Teraz chcę odpocząć i zobaczyć nasze bliźnięta. Nic więcej nie potrzebuję.-szepnęłam cichym głosem.
-Dobrze, Hana. Nie poruszę tego tematu tak długo...aż sama nie będziesz tego chciała.-powiedział Izuna z troską w głosie.
Wziął mnie na ręce i zabrał do pomieszczenia, gdzie leżały nasze bliźnięta. Byli tacy mali i bezbronni. Razem musieliśmy chronić nasze dzieci nim te będą w stanie samodzielnie się bronić. Chciałam dla nich lepszej i bezpieczniejszej przyszłości. Tak długo, jak Kumogakure stanowi zagrożenie, tak nie będzie bezpiecznie dla shinobi Konohy, Suny, Iwagakure i Kirigakure. Trzeba będzie jakimś cudem doprowadzić do pokoju Pięciu Wielkich Krajów Shinobi. Nie wiem jeszcze jak, ale doprowadzę do tego. Dla przyszłych pokoleń muszę zadbać o ten sojusz.
![](https://img.wattpad.com/cover/358413737-288-k965050.jpg)