Rozdział 19

511 59 15
                                    

Lily dryfowała w onirycznej przestrzeni, gdzie granice rzeczywistości zacierały się, a czas i przestrzeń traciły swoje znaczenie. W tej surrealistycznej krainie, gdzie absurd i codzienność splatały się w jedno, nawet najbardziej nieprawdopodobne zjawiska nie budziły zdziwienia, podczas gdy przyziemne sprawy nabierały niezwykłej wagi. Jej zmysły wypełniał aromat rozległej łąki skąpanej w promieniach letniego słońca. Czuła na skórze przyjemne ciepło, a każdy oddech niósł ze sobą kwiatową woń o oszałamiającej intensywności. Upajała się sielankową scenerią, chłonąc ją całą sobą.

Jej spojrzenie podążało za stadem ptaków, które nagle zerwały się do lotu, wzbijając w powietrze niczym fragmenty rozsypanego konfetti. Ich skrzydła lśniły w słońcu, a lot wydawał się niemal taneczny, jakby ptaki wirowały w rytm niesłyszalnej melodii. Pogrążyła się w tym eterycznym śnie, nieświadoma, że gdy tylko otworzy oczy, cała ta magiczna kraina rozpłynie się niczym poranna mgła. Wspomnienia o łące, słońcu i ptakach ulecą, pozostawiając jedynie wrażenie czegoś pięknego i ulotnego, co wymyka się ludzkiemu pojmowaniu.

Umysł Lily był więc spokojny, ale jej ciało było napięte niczym struna skrzypiec gotowa do gry. Dłonie zacisnęła na krawędzi pościeli tak mocno, że zbielały jej knykcie. Powieki drgały niespokojnie, a gałki oczne poruszały się chaotycznie pod cienką zasłoną skóry, zdradzając intensywność przeżywanego snu.

Nagle dziewczyna zerwała się do pozycji siedzącej, zastygając w bezruchu niczym marmurowy posąg. Jej oczy otworzyły się szeroko, lecz sprawiały wrażenie nieobecnych, zaśnieżonych mgłą sennych marzeń. Tęczówki lśniły niczym fragmenty letniego nieba, lecz brakowało w nich iskry świadomości. Jej umysł wciąż błądził po zielonej łące, teraz jednak jej uwagę przykuło coś znacznie większego niż fruwające ptaki.

Kierowana impulsem płynącym z głębi snu, podniosła się z łóżka i niczym lunatyczka skierowała się w stronę szuflady, w której przechowywała swoje przybory do rysowania. Jej ruchy były płynne, lecz pozbawione zwykłej gracji, jakby ciało poruszało się bez udziału świadomości. Dłoń dziewczyny spoczęła na gładkim drewnie szuflady, gotowa odkryć jej zawartość i przenieść na papier obrazy, które wciąż wirowały pod jej powiekami.

Sięgnęła do środka i jej dłoń natrafiła na luźną, samotną kartkę papieru. Chwyciła ją bez namysłu, a drugą ręką wymacała pierwsze z brzegu narzędzie do rysowania. Okazało się nim być kawałek węgla, czarny i chropowaty w dotyku. Nawet nie zadała sobie trudu, by usiąść - po prostu położyła kartkę na blacie mebla i przyklękła przed nim, jakby składała pokłon przed ołtarzem sztuki.

Jej dłoń zacisnęła się na węglu niczym na rękojeści miecza, gotowa do ataku na nieskazitelną biel papieru. I wtedy rozpoczął się dziki, chaotyczny taniec jej ręki nad kartką. Węgiel sunął po powierzchni, pozostawiając za sobą grube, intensywnie czarne smugi, niczym ślady pazurów rozszarpujących delikatną tkankę. Lily rysowała agresywnie, ostrymi, szybkimi ruchami, jakby chciała wyrzucić z siebie całe napięcie, cały gniew, całą frustrację.

Czarny pył węglowy sypał się wszędzie dookoła, osiadając na jej dłoniach, ubraniu, twarzy. Wirował w powietrzu niczym drobinki sadzy, nadając całej scenie złowrogiego charakteru. Nie zważała na to, pogrążona w transie tworzenia, w gorączkowym uniesieniu natchnienia.

Dopiero gdy jej dłonie przybrały kolor czerni tak intensywnej, że niemal zlewały się z węglem, dziewczyna przerwała swój szaleńczy taniec. Odsunęła się od kartki, dysząc ciężko, jakby dopiero wynurzyła się z otchłani. Jej oczy, wciąż zamglone senną wizją, spoczęły na dziele, które stworzyła - chaotycznym, pełnym furii obrazie.

A potem po prostu wróciła do łóżka, jakby nic się nie stało. Nie przejmowała się faktem, że brudzi pościel czarnym pyłem, który pokrywał jej dłonie i ubranie. Wsunęła się pod kołdrę i niemal natychmiast zasnęła, pogrążając się w głębokim, mocnym śnie.

Córka Nadziei (18+ zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz