Rozdział 25

555 65 20
                                    

Jej umysł nie chciał przyjąć do wiadomości tego, co widziały oczy. To musiał być jakiś koszmarny sen, to nie mogła być rzeczywistość... A jednak metaliczny zapach krwi i nienaturalna bladość skóry Neetrita nie pozostawiały złudzeń.

- Nie, nie, nie... - zaczęła szeptać gorączkowo, jakby te słowa mogły cofnąć czas i sprawić, by to wszystko okazało się jedynie złudzeniem.

Jej głos drżał, łamiąc się pod naporem emocji. Czuła, jak gardło zaciska jej się boleśnie, utrudniając oddychanie.

Podpełzła bliżej, czując pod kolanami szkarłatną breję. Materiał jej koszuli nocnej nasiąkał posoką w zastraszającym tempie, ale zdawała się tego nie zauważać. Jej uwaga skupiona była wyłącznie na nieruchomej twarzy Neetrita. Drżącymi dłońmi chwyciła jego twarz, nie zważając na lepką krew plamiącą jej palce.

Leżał na brzuchu, więc gdy obróciła jego głowę, ujrzała, że jedna strona jego przystojnej twarzy całkowicie pokryta była krwią. Gęsta, ciemna ciecz wżarła się w każdą zmarszczkę i zagłębienie, nadając mu makabryczny wygląd. Druga strona nosiła teraz smugi szkarłatu, pozostawione przez jej drżące, umazane posoką dłonie.

Wpatrywała się w jego nieruchome oblicze, nie mogąc pogodzić się z okrutną rzeczywistością. Przecież jeszcze niedawno ta twarz wyrażała tyle emocji - złość, ironię, rozbawienie... Teraz zastygła w bezruchu, blada i zimna niczym marmurowy posąg. Tylko krew nadawała jej pozory życia, ale Lily wiedziała, że to złudne wrażenie.

Jej palce kreśliły na jego policzkach krwawe ślady, jakby chciała go obudzić z tego koszmaru. Jednak on pozostawał nieruchomy i nieczuły na jej rozpaczliwy dotyk. Jego oczy, te żółte, drapieżne oczy, które potrafiły przeniknąć ją na wskroś, teraz pozostawały zamknięte. Już nigdy więcej nie spojrzy na nią z tą charakterystyczną mieszaniną ironii i fascynacji.

Ta myśl uderzyła w nią z siłą rozpędzonego pociągu, odbierając oddech. Neetrit nie żyje. Już nigdy nie usłyszy jego głosu, nie zobaczy krzywego uśmiechu, nie poczuje dotyku jego dłoni. Została sama, otoczona morzem krwi i bólu tak wielkim, że zdawał się rozrywać jej duszę na strzępy.

Krew. Tyle krwi. Czuła jej metaliczny zapach, lepkość pod palcami, widziała, jak wsiąka w każde włókno jej ubrania. Ale największą raną krwawiło jej serce, zmiażdżone brutalnością tego, co się stało.

Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, mieszając się z krwią i bólem. Pochyliła się nad jego nieruchomą twarzą, tuląc ją w dłoniach niczym najcenniejszy skarb. Nie obchodziło jej, że brudzi się jego krwią. Chciała być blisko niego, nawet jeśli on już nie mógł jej poczuć.

- Co robisz w środku nocy na korytarzu? - wychrypiał Neetrit, a jego żółte oczy błysnęły w ciemności.

Lily wydała z siebie paniczny wrzask, który rozdarł ciszę niczym uderzenie pioruna. Jej dłonie, jeszcze przed chwilą czule obejmujące twarz demona, odskoczyły od niego jak oparzone. Gwałtownie odsunęła się do tyłu, jakby nagle dotknęła rozżarzonego węgla. Serce tłukło się w jej piersi niczym oszalały ptak uwięziony w klatce, każde uderzenie odbijało się echem w uszach.

Głowa Neetrita, pozbawiona podtrzymujących ją dłoni, opadła bezwładnie na twardą posadzkę. Jego powieki pozostały zamknięte, nie uniósł ich ponownie. Leżał tam, blady i nieruchomy niczym marmurowy posąg, tak samo martwy jak jeszcze chwilę temu. Ani jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy, nie zdradzając najmniejszych oznak życia.

Jej umysł wirował w chaosie, usiłując pojąć, co właśnie zaszło. Czy to był tylko okrutny figiel jej pogrążonego w rozpaczy umysłu? Halucynacja zrodzona z bólu tak potężnego, że aż wykrzywiającego rzeczywistość? A może jednak, wbrew wszelkiej logice, on naprawdę przemówił? Czy istniała szansa, że wciąż tlił się w nim płomyk życia, tak nikły, że prawie niedostrzegalny?

Córka Nadziei (18+ zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz