Rozdział 49

670 50 11
                                    

Lily pędziła co sił w stronę miejsca, gdzie zostawiła demona, rozpaczliwie ściskając wodze i pochylając się nisko nad końską szyją. Wiatr smagał jej twarz, a spieczone upałem powietrze, które jeszcze nie zdążyło się ochłodzić, wypełniało jej płuca przy każdym gwałtownym oddechu. Chciała zawrócić konia od razu, ale oporne zwierzę stawiało zaciekły opór. Upłynęła wieczność, zanim udało jej się nakłonić wierzchowca do zmiany kierunku cwału.

Spomiędzy rozwichrzonych kosmyków włosów opadających na jej oczy, dostrzegała w oddali ciemne, złowieszcze kształty rozrzuconych po pustyni trupów. Jednak nigdzie nie mogła wypatrzyć triumfującej sylwetki Neetrita, który powinien górować nad pobojowiskiem. Zamiast tego jej wzrok napotkał jedynie złowrogą pustkę skąpaną w pyle i piekielnym żarze zachodzącego słońca.

Z desperacją szarpnęła wodze, zmuszając konia do gwałtownego zatrzymania tuż przed nieruchomym ciałem. Wierzchowiec zarżał przeraźliwie, wzbijając tumany pyłu kopytami. Krzyknęła rozpaczliwie, zeskakując z siodła na trzęsących się nogach. Jej stopy ledwie musnęły ziemię, gdy straciła równowagę i runęła boleśnie na kolana. Ostre kamienie i skamieniały popiół zdarły skórę, ale ból nie miał teraz znaczenia.

Czołgając się, dopadła do demona i ujęła jego twarz w drżące dłonie. Jego skóra była przerażająco chłodna i blada, jakby życie już z niego uchodziło. Z kącika jego ust pociekła pojedyncza strużka krwi, znacząc morderczą ścieżkę w dół policzka. Każdy jego oddech był płytki i rzężący, jakby płuca odmawiały posłuszeństwa.

Dopiero wtedy dostrzegła przerażającą ranę szpecącą jego klatkę piersiową. Głęboka jak otchłań, pulsowała miarowo, wylewając z siebie szkarłatną posokę. Oddech uwiązł jej w płucach, gdy pojęła powagę sytuacji. To nie mogło się tak skończyć, nie mogła go stracić.

- Nie, tylko nie to - wyszeptała łamiącym się głosem, a łzy spływały po jej policzkach. - Nie możesz umrzeć, Neet. Nie teraz, kiedy...

Urwała, nie mogąc zmusić się do dokończenia zdania. Strach ściskał jej gardło żelazną obręczą, a rozpacz rozdzierała serce na strzępy.

- Musisz walczyć - powiedziała z desperacją, chwytając jego zimną dłoń. - Jesteś silny, zawsze byłeś. Nie możesz się teraz poddać.

Przycisnęła jego dłoń do swojego policzka, jakby chcąc go ogrzać własnym ciepłem. Czuła jak drży, ale nie wiedziała już czy to z powodu szlochu czy strachu. Pociągnęła nosem i otarła łzy wierzchem dłoni, zostawiając na twarzy smugi popiołu. Nie dbała o to. Liczyło się tylko jedno - by Neetrit przeżył.

- Proszę, nie zostawiaj mnie - wyszeptała błagalnie. - Nie dam sobie rady bez ciebie. Jesteś mi potrzebny bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Klatka piersiowa Neetrita uniosła się w desperackiej próbie zaczerpnięcia powietrza, a z jego gardła wydobył się świszczący, pełen bólu oddech. Lily wpatrywała się w niego intensywnie, szukając choćby najmniejszej oznaki poprawy, ale nic się nie zmieniło. Jego stan wciąż pozostawał krytyczny, balansując na cienkiej granicy między życiem a śmiercią.

Jednak w głębi duszy wierzyła, że jako demon, zdoła przezwyciężyć tę straszliwą ranę. Musiał to zrobić, po prostu musiał. Skoro wciąż oddychał, wciąż walczył o każdy oddech, to znaczyło, że miał szansę z tego wyjść. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby być inaczej.

Wspomnienie chwili, gdy już raz wydawało jej się, że odszedł na zawsze, wciąż paliło bólem w jej sercu. Nie chciała czuć tego po raz drugi, nie potrafiłaby znieść kolejnej straty. Jednak mimo jej gorących modlitw i błagań, jego stan wcale się nie poprawiał. Wręcz przeciwnie, zdawał się pogrążać w coraz głębszej agonii. Załkała rozpaczliwie, a jej drobne ramiona zatrzęsły się od gwałtownego szlochu.

Córka Nadziei (18+ zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz