Rozdział 29

515 53 17
                                    

Neetrit nie odezwał się ani słowem. Jego oczy spoczęły na niej tylko przez ulotną chwilę, nie zdradzając żadnych emocji. Bez słowa zaczął zdejmować swój skórzany kaftan, odsłaniając opinającą jego muskularny tors białą koszulę. Jego ruchy były precyzyjne i oszczędne, jakby rozbieranie się było kolejnym treningiem do opanowania. Najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę, tylko na ćwiczenia. I to w takim stanie. Ale nie zamierzała go upominać. To nie była jej rola.

Zamiast tego skupiła się na własnym treningu. Podniosła z ziemi swój miecz, czując znajomy ciężar stali w dłoni. Zaatakowała kukłę z odnowioną zaciętością, jej ruchy były płynne i pełne gracji, mimo wysiłku malującego się na jej delikatnej twarzy.

Nagle poczuła silny uścisk na nadgarstku, który zatrzymał jej rękę w połowie kolejnego ciosu. Palce Neetrita zacisnęły się wokół jej dłoni niczym imadło, unieruchamiając ją w miejscu. Jego dotyk był zaskakująco chłodny na jej rozgrzanej skórze, wysyłając mimowolny dreszcz wzdłuż jej ramienia.

- Dziękuję - powiedział, stojąc tak blisko za plecami Lily, że czuła na karku jego ciepły oddech. Nie odwróciła się, nie chcąc teraz mierzyć się z jego przeszywającym spojrzeniem żółtych oczu. - I przepraszam.

Zawahała się przez chwilę, zaskoczona jego słowami. Rzadko przepraszał, a jeszcze rzadziej dziękował.

- Za co? - zapytała ostrożnie, wciąż wpatrując się w kukłę przed sobą.

- Za to, co zrobiłaś dla mnie w nocy - odparł cicho, a w jego głosie pobrzmiewała trudna do rozszyfrowania nuta. Wdzięczność? A może poczucie winy?

Poczuła, jak zaciska dłoń na jej nadgarstku, niemal parząc skórę. Jego dotyk był stanowczy, ale jednocześnie zaskakująco delikatny. Jakby w tym geście kryło się coś więcej niż zwykłe zatrzymanie jej ruchu.

- Nie - powiedziała powoli. - Za co przepraszasz?

- Za to, że w ogóle dopuściłem do tego, byś mnie znalazłaś i musiałaś mi pomagać - wyznał z trudem, jakby każde słowo sprawiało mu ból. - To była moja słabość, nie twoja.

- Twoja duma cierpi bardziej niż twoje ciało, prawda? - zapytała z nutą gorzkiego rozbawienia w głosie.

- Może - przyznał niechętnie. - Ale to nie zmienia faktu, że...

- Że co? - przerwała mu. - Że czasem potrzebujesz pomocy?

Milczał przez chwilę, a jego uścisk na jej nadgarstku znów się wzmocnił.

- Nie powinienem jej potrzebować - wycedził w końcu przez zaciśnięte zęby. - Nie od ciebie.

Te słowa były prawie jak cios w policzek.

- A od kogo? - zapytała, czując jak narasta w niej gniew. - Od swojego ojca? Od braci? Kto by ci pomógł, gdyby nie ja?

- Nikt. I tak by było najlepiej.

- I co zamierzałeś zrobić? Jaki miałeś plan? - zapytała, nie kryjąc sarkazmu. - Chciałeś leżeć tam na korytarzu w kałuży własnej krwi, licząc na cud?

- Tak. Dokładnie to planowałem zrobić - syknął jadowicie. - Za chwilę by mi przeszło i dałbym radę wrócić do komnaty o własnych siłach. Nie potrzebuję niczyjej litości ani pomocy.

- Och, doprawdy? A gdyby ci się pogorszyło? Gdybyś stracił przytomność z upływu krwi? Co wtedy, panie "dam sobie radę sam"?

- To nie twoja sprawa. Nie prosiłem cię o ratunek. Mogłaś mnie zostawić tam gdzie byłem.

- Tak, mogłam - przyznała ze złością. - Ale nie zrobiłam tego. Bo w przeciwieństwie do ciebie, mam serce i sumienie. Nie zostawiam rannych na pastwę losu, nawet jeśli to uparty, zadufany w sobie demon!

Córka Nadziei (18+ zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz