Rozdział 24

371 48 21
                                    

 - Naprawdę, wcale nie było tak strasznie - Lily rzuciła do Camelii, kiedy ta rozczesywała jej loki. - Wyobrażałam sobie, same najgorsze scenariusze. Byłam pewna, że będzie tragicznie.

- I nie było? - upewniła się Danika, odwieszając suknię na wieszak.

- Nie, naprawdę. Szczerze mówiąc, było całkiem... znośnie. Może nawet zabawnie - zachichotała, przypominając sobie jakąś scenę. - A Amon... cóż, owszem jest przerażający, ale nie bardziej niż jego synowie. Ta jego złota maska szakala jest nawet imponująca.

- Imponująca? - powtórzyła z niedowierzaniem Camelia, przerywając na chwilę czesanie. -Chyba żartujesz?

- Wcale nie! - oburzyła się Lily. - Jest taka... majestatyczna. Ale te jego oczy... One były przerażające.

Siostry wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, których ona nie zauważyła, bo przypatrywała się akurat swoim paznokciom.

- Przynieść ci jakieś zioła na sen? Wiem, że potrafią pomóc uspokoić nerwy po tak przejmującym dniu - dopytała Camelia, kiedy już przygotowała ją snu.

- Nie trzeba, dziękuję - ziewnęła, przykrywając się kołdrą. - Po dzisiejszych przeżyciach raczej szybko zasnę.

Siostry wyszły na palcach, zostawiając ją samą ze wspomnieniami tego dnia, które powoli zacierały się w mgle snu. Jednak zanim umysł całkowicie pogrążył się w błogim letargu, jeszcze jedna refleksja przemknęła przez jej głowę. Wbrew temu, co opowiadała Rose, a nawet sam Neetrit, Amon wcale nie wydawał się aż tak przerażający i okrutny. Dzisiejszy wieczór zaskoczył ją bardzo pozytywnie, zupełnie nie tak, jak się spodziewała.

Może wszyscy się mylą? Może Władca Gniewu wcale nie jest potworem, za jakiego go uważają? Może wcale nie ma wobec niej tak okrutnych planów, jak sugerowali inni? Ta myśl kołatała się w jej głowie, gdy powieki stawały się coraz cięższe.

Westchnęła cicho, wtulając policzek w miękką poduszkę. Ciepła pościel otulała ją niczym kokon, dając poczucie bezpieczeństwa. Powoli odpływała w krainę Morfeusza, a ostatnią myślą, jaka jej towarzyszyła, była nadzieja, że może jednak się mylą. Może Amon nie jest wcale tym złem wcielonym, za które go uważają.

Wyrwał ją ze snu nagły, ogłuszający huk, który przeszył ciszę nocy niczym grom. W panice poderwała się do pozycji siedzącej, a jej dłoń odruchowo wystrzeliła w stronę piersi, jakby chcąc uspokoić oszalałe ze strachu serce. Przez krótką, zdezorientowaną chwilę w jej głowie kołatała się absurdalna myśl, że ktoś z impetem wdarł się do jej komnaty. Może to echo niedawnego snu, w którym główną rolę odgrywał pewien czarnowłosy demon, podsunęło jej tę irracjonalną obawę?

Jednak gdy jej wzrok przeskanował pokój, nie dostrzegła nikogo. Komnata była pusta, a panująca w niej cisza zdawała się wręcz fizycznie wyczuwalna. Co więc było źródłem tego niepokojącego hałasu? Opadła bezwładnie na miękkie poduszki, wyczerpana przedwczesną paniką. Czekała w napięciu, wsłuchując się w otaczającą ciszę, lecz nic nie mąciło nocnego spokoju.

Stopniowo jej spięte mięśnie zaczęły się rozluźniać, a na wpół przymknięte powieki znów stawały się ciężkie. Lecz ledwie jej oczy zdążyły się zamknąć, ponowny huk po raz kolejny brutalnie wyrwał ją z objęć snu. Tym razem dźwięk był nieco przytłumiony, jakby dobiegał z większej odległości, lecz wciąż był wystarczająco donośny, by ponownie rozbudzić jej czujność.

Zerwała się z łóżka z sercem dudniącym w piersi niczym młot. W mgnieniu oka wsunęła stopy w miękkie pantofle, a drżącymi dłońmi otuliła się jedwabistym szlafrokiem. Adrenalina buzowała w jej żyłach, popychając ją ku drzwiom komnaty. Jednak gdy jej dłoń spoczęła na chłodnym metalu klamki, zawahała się. Co ona najlepszego wyprawiała? Czy nagle stała się jakąś cholerną bohaterką, śpieszącą na ratunek światu?

Racjonalna część jej umysłu krzyczała, że to nie jej zadanie, aby w środku nocy sprawdzać źródło tajemniczych hałasów. Byłoby szczytem naiwności i głupoty, gdyby teraz otworzyła te drzwi. Kto wie, co mogło czaić się po drugiej stronie - być może jakiś krwiożerczy napastnik, tylko czekający na okazję by zaatakować. Wyobraźnia podsuwała jej przerażające wizje - wystarczyłby moment nieuwagi, ułamek sekundy, a mogłaby zginąć okrutną śmiercią.

Nie, nie mogła zaryzykować. Nie była bohaterką, nie miała prawa narażać swojego życia w tak lekkomyślny sposób. Powoli cofnęła rękę, jakby klamka nagle zaczęła parzyć jej skórę. Wpatrywała się w drzwi szeroko otwartymi oczami, oddychając ciężko.

- Oh pieprzyć to - mruknęła pod nosem i nacisnęła klamkę. - Jestem chyba kompletnie pozbawiona instynktu samozachowawczego.

Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, uwalniając snop mdłego światła, który wlał się do mrocznego korytarza. Lily wytężyła wzrok, próbując przebić spojrzeniem gęsty półmrok, ale na próżno - niczego nie dostrzegła. Ani śladu źródła tajemniczego hałasu, który ją obudził.

Ostrożnie postawiła stopę za progiem, a potem drugą. Rozejrzała się czujnie, ale korytarz zdawał się pusty. Panowała tu głucha cisza, mącona jedynie odgłosem jej własnego, przyspieszonego oddechu.

Nagle, kątem oka dostrzegła coś na samym końcu korytarza. W półmroku zamajaczyło coś ciemnego i nieruchomego, jakby leżącego na posadzce. Wstrzymała oddech, a jej serce zabiło szaleńczo. Co to mogło być? Złowroga zjawa, kryjąca się w ciemnościach, czy może ranny człowiek, potrzebujący pomocy?

Zawahała się tylko przez ułamek sekundy. Wiedziała, że nie może stać bezczynnie - musiała sprawdzić, co kryje się na końcu korytarza. Przełknęła ślinę i ruszyła przed siebie zdecydowanym krokiem, choć strach ściskał ją za gardło. Kamienne ściany zdawały się pochłaniać słabe światło, a każdy jej krok niósł się złowieszczym echem. Z bijącym sercem pokonywała kolejne metry, coraz bardziej zbliżając się do nieruchomego kształtu.

Z każdym kolejnym krokiem coraz wyraźniej dostrzegała jego ludzkie zarysy. Sylwetka, początkowo niewyraźna i rozmyta w półmroku, nabierała ostrości i szczegółów. Już nie miała wątpliwości - to był człowiek, leżący bez ruchu na zimnej, kamiennej posadzce.

Kiedy dzieliło ją od niego zaledwie kilka metrów, jej oczom ukazał się makabryczny widok, który sprawił, że poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Wokół nieruchomego ciała rozlewała się szkarłatna kałuża krwi, powiększająca się z każdą sekundą. Lepka, gęsta ciecz wsiąkała w nierówności podłoża, tworząc upiorny wzór. Krew zdawała się nie mieć końca, wypełzała coraz dalej i dalej, jakby chciała pochłonąć cały korytarz.

Lily poczuła, jak ogarnia ją fala mdłości i przerażenia. Widok martwego ciała w kałuży krwi był czymś, do czego nie była przygotowana. Jej umysł krzyczał, by uciekała, by wezwała pomoc, by powiadomiła wszystkich w warowni, że doszło do zbrodni. Jednak coś ją powstrzymało. Może to był szok, a może przeczucie, że nie powinna wszczynać alarmu.

Stała jak wryta, wpatrując się w makabryczną scenę przed sobą. Jej oddech stał się płytki i przyspieszony, a serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Przerażenie ściskało jej gardło, a w głowie kłębiły się setki myśli. Co tu się stało? Kto zabił tego nieszczęśnika? I dlaczego nikt nic nie słyszał?

Była przekonana, że cała warownia musiała usłyszeć, jak jej serce pęka na milion kawałków. Ten dźwięk zdawał się rozbrzmiewać echem w jej głowie, zagłuszając wszystko inne. Otworzyła usta, by krzyknąć, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk, jakby głos uwiązł jej w krtani. Poczuła, jak ogarnia ją fala mdłości, a oddech staje się urywany i płytki, jakby jej płuca zapomniały, jak należy funkcjonować.

Nogi ugięły się pod nią i opadła bezwładnie na kolana, nie zważając na twardość kamiennej posadzki. Jej dłonie odruchowo oparły się o zimną powierzchnię, wpadając prosto w kałużę szkarłatnej krwi. Lepka, ciepła ciecz pokryła jej dłonie, plamiąc bladą skórę, delikatny materiał szlafroka i cienką koszulę nocną. Jednak Lily zdawała się tego nie zauważać, całkowicie pochłonięta makabryczną sceną przed sobą.

W tym momencie cały jej świat skurczył się do tego niewielkiego fragmentu korytarza, do nieruchomego ciała leżącego tuż przed nią. Bo to ciało, to martwe, zakrwawione ciało, należało do Neetrita. 

Córka Nadziei (18+ zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz