Rozdział 40

415 53 6
                                    

Neetrit miał rację, gdy powiedział, że czeka ich długa i wyczerpująca podróż. Jechali cały dzień, praktycznie bez zatrzymywania się, przemierzając niekończące się połacie spalonej, jałowej ziemi. Dookoła rozpościerał się tylko popiół, unoszący się w powietrzu niczym szary, duszący całun. Bezlitosne, palące słońce wisiało wysoko na niebie, zalewając ich swoją ognistą łuną. Panowała dziwna, nienaturalna cisza, jakby cały świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na coś złowrogiego.

Lily, przyzwyczajona do lekkich, przewiewnych koszul, spodziewała się, że w skórzanej bluzce będzie się wręcz roztapiać w tym skwarze. Ku jej zdziwieniu, wcale tak nie było. Owszem, odczuwała gorąco, ale dużo mniej dotkliwie niż w swoich zwykłych strojach. Musiał to być jakiś specjalny materiał, stworzony do podróży w tak ekstremalnych warunkach. Skóra zdawała się oddychać, pozwalając jej skórze swobodnie odprowadzać pot i regulować temperaturę ciała.

Podróż przez spaloną, jałową krainę ciągnęła się w nieskończoność, odbierając siły i chęci do dalszej wędrówki. Lily mimo wszystko odczuwała zmęczenie i wyczerpanie. Chusta ciasno oplatająca jej twarz, choć niezbędna dla ochrony przed duszącym popiołem, zdawała się ją uwierać i krępować ruchy. Słońce bezlitośnie prażyło z góry, wysysając z niej energię i potęgując pragnienie. Zapach spalenizny, unoszący się wszędzie dookoła, drażnił jej nozdrza i wywoływał mdłości.

Krótki postój w ciągu dnia pozwolił im zjeść skromny posiłek, ale nie zaspokoił w pełni ssącego głodu, który odczuwała. Rozumiała jednak konieczność oszczędzania prowiantu i dostosowania się do rytmu podróży. Dzień trzeba było przeznaczyć na pokonywanie kolejnych mil, a noc na odpoczynek przed dalszą drogą.

Gdy słońce zaczęło w końcu chylić się ku zachodowi, skrywając się za linią horyzontu i barwiąc niebo krwistą czerwienią, poczuła ulgę. Nie mogła się doczekać, gdy będzie mogła zsunąć z twarzy duszącą chustę, odetchnąć pełną piersią i wreszcie odpocząć po trudach podróży. Jednak póki co, musiała zaciskać zęby i znosić trudy przeprawy przez ten nieprzyjazny, spustoszony świat.

Zastanawiała się, gdzie przyjdzie im spędzić nadchodzącą noc. Jej zmęczone oczy wodziły po bezkresnym, martwym horyzoncie, desperacko poszukując czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za schronienie przed chłodem nocy i niebezpieczeństwami czyhającymi w mroku. Jednak dokądkolwiek sięgał wzrok, widziała tylko niekończące się połacie spalonej ziemi, dymiące zgliszcza i kikuty krzewów. Nic, co oferowałoby choćby namiastkę bezpieczeństwa.

Gdzieś na skraju pola widzenia, po lewej stronie, dostrzegła majaczący w oddali punkcik. Zmrużyła oczy, próbując przebić się spojrzeniem przez falujące od żaru powietrze, które zniekształcało i rozmywało odległy kształt. Odległość była znaczna, a drżące zasłony rozgrzanego powietrza utrudniały identyfikację, ale im dłużej się wpatrywała, tym większą miała pewność, że to warownia. Potężna, strzelista budowla wzniesiona ludzką ręką pośród tej martwej pustki.

Chyba że w tym posępnym, spustoszonym świecie istniały inne monumentalne konstrukcje, o których nie miała pojęcia. Ale głęboko w duszy czuła, że to mało prawdopodobne. Z ulgą zsunęła duszącą chustę z ust, pozwalając sobie na kilka głębszych oddechów.

- Czy my się przypadkiem nie zgubiliśmy? - zapytała nieśmiało, zerkając niepewnie na swojego towarzysza podróży.

Neetrit przez chwilę milczał, a jego kocie oczy, które do tej pory śledziły uważnie drogę, przeniosły się na nią. Odsunął chustę z ust i prychnął pod nosem.

- Oczywiście, że nie. Znam każdy pieprzony zakamarek tej pustyni- odparł szorstko, a w jego głosie pobrzmiewała nutka irytacji. - Myślisz, że prowadziłbym nas na ślepo przez to piekło?

Córka Nadziei (18+ zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz