《8》

354 21 1
                                    

Otuliłam sylwetkę ramionami, naciągając materiał ubrania po same palce. Gdy adrenalina spowodowana ciągłym biegiem opadła, nagle zrobiło się chłodniej. Odsunęłam kosmyk, obserwując wzburzoną od wiatru tafle jeziora. Z drugiego końca, dostrzegłam wiele świateł pochodni połączonych z agresywnym uderzaniem kopyt o ziemię. Przekręciłam głowę w stronę mężczyzny. Sam nie był pewien, co będzie w aktualnej sytuacji najlepszą opcją.

- Wydaje mi się, że masz prawo nie stawić się na alarm. - stwierdziłam, ze zbyt może za bardzo, wyczuwalną nonszalancją. - Możesz być gdziekolwiek, a...

- Nie teraz, gdy patrzą nam na ręce. - skontrował rozsądnie.

Miał rację, nie poszłam takim tokiem rozumowania. Jednak, nadal uważam, że nie mógł przewidzieć wszczęcia alarmu, bóg wie z jakiego powodu. Rozumiem bycie w gotowości, ale każdy pragnie czasem pobyć samemu z dala od zgiełku.

- Powiem, że byłeś ze mną jeśli to będzie konieczne. - zeszłam z kładki, kierując kroki w stronę lasu.

Nie byłam co prawda, aż tak wiarygodnym źródłem jak reszta. Jego wymowne spojrzenie, również to potwierdziło. W końcu, sama mogę mieć problemy.

Levi z poważną kontuzją nogi, szedł szybciej ode mnie. Napawało to lekkim wstydem, dlatego z całej siły przyspieszyłam kroku. Nie czułam już mrowienia na karku, dreszczy czy zimnych potów na skórze. Wszystko wróciło do normy, tworząc w głowie pytanie, czy to było prawdziwe. Zanim skończyłam rozmyślać, dotarliśmy pod opustoszałą siedzibę zwiadowców. W tle, lekko tliło się jeszcze ognisko, niedawno musieli wyjechać.

- Wezmę konia. - oznajmiłam, chwytając młodą klacz za lejce.

Parsknęła niezadowolona po wybudzeniu ze snu, ale zezwoliła na jazdę. Przesunęłam brązowe, skórzane siodło do przodu robiąc miejsce dla drugiej osoby. Niechęć to lekkie niedopowiedzenie tego, co widziałam na jego twarzy.

- Cóż Levi, ja nie mam skręconej kostki więc...

Przewrócił oczami, wskakując na zwierzę. Już raz popełniłam ten błąd przez obolałe żebra, przedramiona pozwoliłam mu prowadzić mimo kontuzji. Jeśli tak dalej będzie, nigdy nie dojdzie do pełnej sprawności. Przyłożyłam łydki, poruszając biodrami do przodu. W trakcie drogi, dzwon ponownie zabił, tym razem znacznie agresywniej. Od tak intensywnego dźwięku, nie trudno o migrenę. Miałam do nich tendencję po ojcu. Pojawiały się najczęściej po całej nocy czytania książek przy minimalnym świetle świecy. Powinnam, zabrać ze sobą okulary to nie pierwszy raz, gdy o nich zapominam. Nie znam naukowca, uczonego bez problemów ze wzrokiem. Zmrużyłam oczy, wyostrzając obraz na wiele postaci tuż pod bramą kościoła, zamkniętą na cztery spusty. Tłum krzyczał, unosząc ręce w stronę żandarmów. Z bijącą furią, próbowali przebić się przez mury miejsca sakralnego.

W bezpiecznej odległości zeszliśmy na ziemię. Nie było mowy, by głównym wejściem dostać się do środka. Żaden stopień Kapitana, czy groźby nie zatrzymają ludzi przed dokonaniem samosądu.

- Tacy młodzi...

Dyskretnie zerknęłam w bok na dwie staruszki, nie uczestniczące w manifestacji. Pierwsza z włosami upiętymi w ciasny kok, podpierała lewą rękę na drewnianej lasce. Szeptała do nieco młodszej koleżanki z widocznym przejęciem na twarzy. Zanim zdążyłam przemyśleć opłacalność sprawy, ruszyłam w stronę kobiet.

- Przepraszam... - zaczęłam łagodnie. - Słyszałam jak Panie rozmawiają...

Odwróciła wzrok, lustrując mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. Widocznie, były sympatyczne tylko dla siebie nawzajem.

- Nie nauczyli cię w domu dzieciaku, że nie ładnie podsłuchiwać? - zacisnęła usta, podkreślając suche skórki naokoło warg.

Wypuściłam powietrze, chcąc jak najszybciej się odwrócić, by nie palnąć jakiejś głupoty, ale wtem na przód wyszedł Levi.

Freckled 》Levi x OC|🔞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz