– Zrobiłam dla was kanapki i herbatę. Tak razem słodko wyglądaliście podczas snu, że nie chciałam was budzić – powiedziała Jay, na co policzki Louisa od razu przybrały czerwony odcień. – Ja muszę się już zbierać do pracy, aby się nie spóźnić, ale wrócę wieczorem. – pocałowała go w czoło, po czym dodała, wychodząc: – Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Po chwili Louis postanowił, że zamiast tak bezczynnie stać, czekając aż Harry się obudzi, to zrobi coś pożytecznego jak na przykład wzięcie prysznica.
* * *
Gdy Harry budził się, zauważył, że nie leży obok niego coś ciepłego. Nie do końca wiedział czemu tak jest, skoro wczoraj usypiał tu z Louisem, na którego kolanach spoczywała jego głowa, a szatyn bawił się jego loczkami, sprawiając tym samym Harremu wielką przyjemność. W pokoju panowała ciemność, prawdopodobnie przez szczelne, czarne rolety, osłaniające okna. Nie miał także pojęcia, która może być teraz godzina. Lecz nie to było dla niego najważniejsze. Usiadł na kanapie, błądząc rękami po materiale, aby upewnić się, że na pewno nie ma tu Louisa. Ale nie było go. Nie słyszał cichego pochrapywania szatyna, ani jego miarowego oddechu. Doskonale pamiętał, jak usypiali przy oglądaniu bajek, które leciały na Disney Junior. A gdy obudził się w środku nocy, był przytulony do pleców Louisa, a jego ręce ciasno szatyna obejmowały. Harry dokładnie nie wiedział, jak to się stało, że leżeli w takiej pozycji, ale w żadnym wypadku mu to nie przeszkadzało.
Wtedy drzwi - prawdopodobnie od kuchni - się otworzyły, a w nich stanął szatyn, który miał mokre włosy, co jednoznacznie stwierdzało, że brał prysznic.
– O! Hej, Hazz! – wykrzyknął wesoło, zbliżając się do kanapy. – Zrobiłem nam śniadanie.. znaczy moja mama zrobiła, ale to tak jakbym zrobił je ja.. więc.. jesteś głodny?
Harry zastanawiał się skąd u Louisa taki dobry humor, ale o nic nie pytał.
– A mógłbym może najpierw wziąć prysznic?
– Tak, oczywiście. Dam ci jeszcze jakieś ciuchy – odparł od razu.
Harry posłał mu trochę nieśmiały uśmiech, cicho dziękując, który szatyn odwzajemnił.
***
Po kilkunastu minutach Loczek był już czysty - nie to że był brudny - i miał na sobie ciuchy Louisa, które o dziwo były dobre, ale może to dla tego, że szatynowi zawsze ciężko było rozstać się ze swoimi rzeczami (co przede wszystkim tyczy się ubrań, miał nawet je za duże, ale nie chciał ich zwrócić czy wymienić, bo zawsze twierdził, że urośnie. Ale nie oszukujmy się - nie urośnie).
Podczas jedzenia za dużo się do siebie nie odzywali, ale co rusz przyłapywali siebie nawzajem na ukradkowych spojrzeniach. Wtedy spuszczali zarumienieni głowy, udając, że nic takiego nie miało miejsca.
Po zjedzeniu kanapek, wypiciu herbaty i wspólnym umyciu zębów pierwszą osobą, która się odezwała, był Harry:
– To ja już będę się zbierał.
– Co?! Oszalałeś?! Jedynie możesz się zbierać, aby iść do swojego domu po rzeczy – odpowiedział hardo, krzyżując ręce na piersi.
– Louis... – chciał zacząć Harry, ale szatyn od razu przerwał.
– Harry dobrze wiesz, że cię tam nie puszczę. Twój tata znęca się nad tobą, a ja nie mam zamiaru mu tego jeszcze ułatwiać, pozwalając ci tam wrócić. Za żadne skarby, skarbie.
Harry miał zamiar postawić na swoim, ale gdy Louis użył tego czułego słówka... całe samozaparcie z niego uleciało.
– Dobrze – odpowiedział, wzdychając i udając zrezygnowanego, ale zdradził go uśmiech wkradający się na jego twarz.
– Nie myślałem, że tak szybko mi pójdzie – uśmiechnął się do Harrego czule, sprawiając, że Loczek zaczął się rumienić, spuszczając wzrok na swoje stopy odziane w skarpetki.
– Mówił ci to już ktoś, że słodko się rumienisz?
– A mówił ci ktoś, że jesteś strasznie irytujacy? – odpowiedział na zaczepkę Louisa.
– Ale i tak mnie kochasz.
– Tego nie da się ukryć – powiedział, zanim zdążył ugryść się w język.
