Rozdział dwudziesty szósty

111 17 234
                                    

Otwieram oczy i czuję się kompletnie wypompowana z energii. Mam wrażenie, że w ogóle nie spałam, choć na zegarku dochodzi dziewiąta. Naprawdę staram się nie wracać myślami do dzisiejszej nocy, jednak czuję się totalnie rozbita. Nie ukrywam, że jestem ciekawa o co Mikołaj chciał zapytać zanim zasnął i to frustruje mnie jeszcze bardziej.

Muszę zmienić otoczenie, chociaż na chwilę. Nabrać dystansu do wydarzeń które miały miejsce w ostatnim czasie, bez tego nie będę mogła trzeźwo myśleć.

Pakuję letnie rzeczy do walizki, pół godziny i 2 kawy później ja i Shelby jesteśmy w drodze do Trójmiasta. Wybieram numer mojej najlepszej przyjaciółki by uświadomić jej, że za jakieś cztery godziny się widzimy. Czy będę się skarżyć? Ooo i to jeszcze jak bardzo.

Po rozmowie z Zuzą dociera do mnie jak bardzo nienawidzę pijanych ludzi - no tak, a przecież miałam nie wracać do wczorajszych wydarzeń.

Jak zwykle konsekwentna - przewracam oczami, potężnie zła na siebie.

Pijani ludzie zawsze mnie przerażali, nawet zanim ojciec dołączył do grona wybrańców. Choć on miał szczególny wpływ na moją niechęć do ludzi pod wpływem. Ojciec nigdy nie uderzył mnie będąc trzeźwy, ale teraz jest mi ciężko przytoczyć dzień w którym nie był pod wpływem alkoholu przez ostatnie 5 lat. 

Widok Mikołaja, który doprowadził się do takiego stanu wstrząsnął mną podwójnie. Mam nieodparte wrażenie, że to poniekąd moja wina. Dlatego tym bardziej powinnam zerwać z nim wszelkie kontakty, nim doszczętnie zrujnuje swoje zdrowie.

Mam potężny mętlik w głowie, którego nie potrafię poukładać. Za każdym razem gdy już mi się wydaje, że się z niego wyleczyłam zjawia się jak pieprzony książę na białym koniu i przyciąga ze sobą całą masę niedopowiedzeń i pytań bez odpowiedzi.

-Kurwa- uderzam ze złości dłonią o kierownicę i pociągam bucha z elektrycznego papierosa - przepraszam Shelby- mruknęłam i pogłaskałam kierownicę- to nie Twoja wina, że Pańcia jest zdrowo rąbnięta. 

Trzy godziny później dojeżdżam na jedno ze strzeżonych osiedli na gdyńskim orłowie. Wydawało mi się, że na czas tego kursu Zuza, zatrzymała się w Gdańsku, ale może coś pomieszałam - wzruszam ramionami i udaję się w stronę numeru podanego przez przyjaciółkę.

Mikołaj

Macam ręką po stoliku nocnym i napotykam butelkę z wodą. Jestem pełen podziwu, że choć nie pamiętam jak wróciłem do pokoju to zdołałem sobie przygotować wodę.

Drugą ręką sprawdzam łóżko. Puste. No cóż, nie na każdej płaszczyźnie można odnosić same sukcesy. Omiatam pokój w poszukiwaniu kluczy od domu, portfela i telefonu. Wszystko na swoim miejscu, więc nie mogłem być w aż tak złej formie wracając do apartamentu. 

Otwieram oko, by sprawdzić jak tragiczny jest mój stan. Mam wrażenie, że słońce wypali mi oczy, dlatego zasłaniam rolety z poziomu panelu przy łóżku i próbuję się jeszcze zdrzemnąć, ale helikopter jaki panuje w mojej głowie skutecznie to uniemożliwia.

Sięgam po zegarek, czternasta. No nieźle. Muszę się ogarnąć, bo o 19 zaczynam dyżur. Nakrywam głowę poduszką i uświadamiam sobie, że nie ma nawet opcji, żebym pojawił się w takim stanie w szpitalu. Szukam po omacku telefonu i wybieram numer koordynatorki dyżurów. Iwona jest po czterdziestce i ewidentnie ma do mnie słabość.

-Halo?-Odzywa się kobiecy głos po drugiej stronie
-Iwonka słońce, mam prośbę- ja pierdolę, z tak przechlanym głosem to mogę prosić jedynie o przebaczenie.

-Mikołaj? Boże co Ci się stało, brzmisz jakbyś dopiero co skończył pić -oj Iwona, nie masz pojęcia jak bliska prawdy jesteś.
-Mam grypę żołądkową, zamienisz mnie dyżurami, proszę?

What If?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz