9.

72 15 22
                                    

Obudził mnie dzwoniący telefon. Zanim go w ogóle wziąłem w ręce przypomniała mi się sytuacja sprzed paru dni. Na samą myśl dostałem gęsiej skórki.

Sięgnąłem z półki telefon, okazało się, że dzwonił Felix.

- Halo. - odezwał się pierwszy Joao.

- Nie masz co robić o ósmej rano? - zapytałem, a on westchnął.

- Chciałbym. - zapadła chwila ciszy.

- Wysłowisz się w końcu? - uniosłem troche głos, wstając z łóżka. - Z grubej rury Joao.

- Nie odwiedzicie se raczej już rodziców oskarżonego. - powiedział, a ja zastygłem w miejscu. Złość zaczęła we mnie wzrastać.

Wziąłem głęboki oddech, starając się opanować emocje, które zaczynały mnie ogarniać. Zacisnąłem dłoń na telefonie, próbując zachować spokój.

- Co się stało? - zapytałem w końcu, choć bałem się odpowiedzi.

- Znaleziono ich martwych w ich domu. - powiedział Joao, a jego głos był ciężki od smutku i zmęczenia.

Przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Czemu ktoś chciałby im zrobić krzywdę?

- Kto to zrobił? - zapytałem, chociaż wiedziałem, że odpowiedź nie będzie prosta.

- Nie wiem. Ale to wygląda na coś więcej niż przypadkowy atak. - Joao zawahał się przez moment. - Może to mieć związek z twoim dochodzeniem.

- Może mieć kurwa związek? Ty siebie słyszysz? - wydarłem się do telefonu.

- Uspokój się. - powiedział Joao, a ja się parsknąłem śmiechem, wychodząc z pokoju.

- Ja mam się uspokoić? - zapytałem prześmiewczo. - Mogliśmy dostać coś pomocnego, a standardowo chuja wyszło.

Rozłączyłem się, rzucając telefon na podłogę.

- Kurwa mać. - krzyknąłem na całe mieszkanie. Nagle Pablo wyszedł z pokoju gościnnego. Jego mina wyrażała zdziwienie i przerażenie w jednym.

- Co się stało? - odezwał się niepewnie. Spojrzałem na niego wręcz morderczym wzrokiem. - Gdybyś zabijał spojrzeniem, to już szukaliby mi trumny.

- Gówno się stało Pablo. - zszedłem na dół na balkon zapalić papierosa. Gavira chyba zrozumiał, że nie chce towarzystwa, więc poprostu zajął się sobą. Ja w tym czasie wypaliłem cztery papierosy.

Wypalając czwartego papierosa, poczułem jak dym gryzie mnie w gardło, ale nie przestawałem. Potrzebowałem tego nikotynowego uderzenia, by choć na chwilę uspokoić skołatane nerwy. Z każdym kolejnym zaciągnięciem myśli kotłowały mi się w głowie. Kim był ten ktoś, kto posunął się do morderstwa rodziców oskarżonego? Co chciał przez to osiągnąć?

Pablo, widząc moją desperację, postanowił mimo wszystko do mnie dołączyć. Przysiadł na krześle obok, nie mówiąc ani słowa. Po chwili jednak, nie wytrzymał ciszy.

- Słuchaj, wiem, że to ciężka sytuacja, ale musimy się ogarnąć. - zaczął ostrożnie. - Co powiedział Joao?

Zdmuchnąłem dym papierosa i spojrzałem na niego. Jego spokojna obecność pomogła mi się trochę opanować.

- Rodzice oskarżonego nie żyją. - odpowiedziałem sucho.

Pablo zmarszczył brwi, analizując moją odpowiedź.

- To znaczy, że ktoś bardzo nie chce, żebyśmy doszli do prawdy. - stwierdził.

- Niczego innego bym się nawet nie spodziewał. - powiedziałem, rzucając niedopałek przez balkon. - Będę musiał jechać na miejsce zdarzenia.

Prosecutor and Lawyer - Pedri & GaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz