2. matka mniała ją gdzieś?

1.6K 45 11
                                    

Julian Rossa

Gdy tylko dostałem telefon ze szpitala, mało co nie zwszłem na zawał.

Moja mała siostrzyczka przedawkowała i jest w szpitalu.

Bynajmniej tyle się dowiedziałem przez telefon.

No i jeszcze oprócz tego to kilka słów o naszej matce.
W co nie mogłem uwierzyć.

Jechałem właśnie taksówką do szpitala w George, jak ona się tam dostała?
A może ktoś ją tam wywiózł i naćpał?
Chuj wie, wszytko jest tu możliwe.
A może to jej ten chłopaczek coś jej zrobił?

Czekała mnie jeszcze co najmniej godzina jazdy, a korki na ulicach wcale mi tego nie ułatwiały.
Wyciągałem z kieszeni swojego smartfona, po czym wybrałem numer do Aurory.

Odebrała za pierwszym razem.

- co z nią?! Wiesz już coś?! - nawet nie zdążyłem się odezwać, a brunetka już zasypywała mnie pytaniami.

- jeszcze nie wiem, tu są takie korki, że wątpię czy dziś dojadę do tego pierdolonego szpitala.
- zirytowałem się- jest zadanie, ty i chłopaki, naszykojcie dla Luny pokój, gdy tylko wyjdzie, zabieram ją do nas.

Usłyszałem pisk dziewczyny, odsunęłem telefon od ucha, i posłałem przepraszający wzrok kierowcy.

- powinnaś się w tym spisać, jesteście podobne.. wiesz chyba co może jej się spodobać, zdaję się na twoją rękę.
- oznajmiłem dziewczynie.

- a kiedy wracacie tak niej więcej? Muszę wiedzieć ile mam czasu..
o boże.. muszę kupić wszytko, i pomalować pokój... - obmyślała plan szeptem.

- nie mam pojęcia kiedy.. Będę z wami na bieżąco, dobra ja kończę jesteśmy już przed szpitalem. - auto się zatrzymało a kierowca odwrócił się w moją stronę.

- dobra pa pa.. - chciała coś jeszcze powiedzieć, ale ja już się rozłączyłem.

- czterdzieści pięć dolarów się należy, kartą czy gotówką? - siwy facet zeskanował mnie uważnie.

- kartą- przyłożyłem do terminala.
- dziękuję, dowidzenia. - nie pomijając formy grzecznościowej, trząsłem drzwiami i biegiem ruszyłem w stronę wejścia.

Podeszłam do recepcji, gdzie stała na oko trzydziesto letnia, ruda kobieta.

- dzień dobry gdzie leży Luna Rossa?
- kobieta spodglądneła na mnie.

- a pan to? - obojętnym wzorkiem, śledziła coś na monitorze.

- Julian Rossa, jej brat. - nie cierpliwiłem się powoli.

- trzecie piętro, pokój sto trzynaście, tam może pan poczekać, pacientka jest właśnie na płukaniu rzełądka.

- dziękuję

Biegiem udałem się do windy, klikałem odpowiednie piętro i czekałem.

Kurwa ile ta wina będzie jechać?

Wkońcy drzwi się otworzyły, po całym piętrze latały pielęgniarki.

Żwawym krokiem ruszyłem szukając drzwi z numerem sto trzynaście.

Sto trzynaście.

Sto trzynaście.

Sto trzynaście.

Powtarzałem w kółko, Bingo.
Weszłem przez drzwi, pokój był pusty, znaczy nie było w nim Luny.

Zajełem miejsce na fotelu obok okna.

Długo czekać nie musiałem, by drzwi się otworzyły, a przez nie pier zostało przywiezione łóżko, na którym, leżała moja siostra, po chwili wszedł również i lekarz.

- to zapewnie do pana dzwoniliśmy tak? Pan Julian?
-- lekarz sprawdzał coś na kartce.

- tak, tak to ja. Co z nią? Dlaczego tu wugule trafiła, czemu nie ma tu naszej matki?

Lekarz westął, spojrzał pierw na bladą dziewczynę potem na mnie.

- no cóż.. z pańską matką nie mamy kątaktu... Myślimy, że po ostatnim razie.. - tu mu przerwałem, jakim kurwa ostatnim razie?!

- jak to po ostatnim razie? - lekarz popatrzył się na mnie ze zdziwieniem.

- pan nic nie wie? - pokiwałam głową, lekarz ponownie westnął - Luna już drugi raz tu trafiła, również z tego samego powodu, lecz wtedy tylko przedawkowała, ciężko było ją uratować ale udało się.. - lekarz zastanawiał się

- kiedy to było? - Boże mniej mnie w opiece.

- zaledwie kilka dni po śmierci waszego ojca. Luna trafiła tu, jakaś kobieta zobaczyła ja leżącą na ulicy i wezwała karetkę.
Wracając do waszej matki, to podejrzewamy, że znęcała się nad pańską siostrą, zważając na różne blizny i siniaki jakie zauważyliśmy. - co kurwa?

- nie to musi być pomyłka.. - nasza matka?

- nie mamy stu procentowej pewności, ale wszytko bierzemy pod uwagę. - spuścił wzrok na kartę w jego dłoni - Luna zażyła bardzo dużą ilość środków odurzających, i to takich mocniejszych niż przypuszczaliśmy, do tego popijała je mocnym alkoholem, z czego się dowiedzieliśmy od pracownika baru. Wie pan co to oznacza?
- spojrzał ponownie na mnie.

Powołałem przecząco głową.

- to mieszanka śmiertelna można by rzec.. jedynie dzięki szybkiej reakcji ludzi, Luna ma jeszcze szansę żyć.
Przez kilka dni może być w śpiączce, jej organizm będzie się regenerował, jeszcze jeden taki numer a nie ma szans na przeżycie.
Dlatego zważył bym opcję zabrania siostry do pana, może to źle spomnienia na nią tak działają.
- lekarz podszedł do Luny, przyglądał jej się uważnie.
- biedna dużo wycierpiała, to widać..

- kiedy będę mógł ją stąd zabrać? - próbowałem racjonalnie myśleć, co było trudnym wyczynem. Za dużo informacji na raz.

- kiedy się obudzi zdobimy jeszcze kilka badań więc tak myślę, że jakieś pięć dni po wybudzeniu, no może lepiej zaczekać tydzień. I niech pan ją stąd zabiera.

- dobrze dziękuję. - lekarz kiwnął głową, i zostawił mnie samego ze siostrą.

Podszedłem do niej, cała blada, mniała kilka bandaży na sobie.
Jak by się przyjżało to rzeczywiście na ręce ma kilka blizn..

Czy to naprawdę nasza matka?

Wyciągałem telefon z kieszeni, weszłem w listę kątaktów by znaleźć ten jeden numer.

Mama.

Nie odebrała z pierwszym razem, dlatego ponowiłem próbę.
Dopiero po czwartym razie odebrała ten telefon.

- halo? Synku? Jestem trochę zajęta... - sapnęła do telefonu, w tle słyszałem ciężkie oddechy.
- William czekaj chwilę.. to mój syn... - szepła to kogoś, co pewnie nie miałem usłyszeć.
- lepszej pory kurwa nie mógł sobie wybrać na pogaduchy? - usłyszałem cichy męski szept.

- czy zdajesz sobie sprawę z tego, że twoja córka jest w szpitalu?
- zapytałem, przez chwilę nie było słychać nic, jakby wyłączyła mikrofon albo się rozliczyła.

- Naprawdę? Co się stało?? - jej głos stał się przesadnie zmartwiony, Boże ona naprawdę miała ją gdzieś?

- wiesz co?

- co się stało synku?

- pierdol się, ty i ten twój Wiliamek

Rozłączyłem się, westnełem po czym przykucłem przy niewygodnym zapewnie łożu.

- przepraszam Mysza, że cię zostawiłem z tym samą...
Wynagrodze ci to obiecuję..

Wziąłem w swoją dłoń jej zimną i taką leciutką . Po czym złożyłem delikatny pocałunek na niej.
Tak jak zawsze to robiłem.

Feel the FireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz