3.

193 23 4
                                        

Wełniany sweter Harry'ego był jego ostatnią deską ratunku. Może poza ognikiem, który wyczarował sobie w nocy dla odrobiny ciepła.

Ale Harry czuł się już wystarczająco źle, więc zimno było ostatnim, czym w ogóle się przejmował. I tak, jak kiedyś godzinami potrafił wpatrywać się w swoje najgorsze marzenia w zwierciadle Ain Eingarp, tak równie bezcelowo całą noc przypatrywał się tu swojej najtrudniejszej stracie.

Zamiast z Draconem patrzeć na gwiazdy, które z tego miejsca były bardzo dobrze widoczne, i zamiast trzymać Ala za rękę, kiedy pierwszy raz wchodził na brzeg morza, siedział sam na niskim murku w miejscu, gdzie kiedyś stał jego dom. I jeszcze chwilę temu starał się wycierać twarz rękawem wystarczająco często, żeby... Po prostu.

A nad ranem, kiedy jeszcze było bardzo ciemno, opanowała go nagle tragiczna myśl. Kolejna.

Ich dom był zrównany z ziemią, a Draco najpewniej nie pamiętał, że kiedykolwiek ze sobą byli, skoro ten auror w Ministerstwie twierdził, że Harry wybrał Ginny. Więc co, jeśli Draco, zamiast niego, miał kogoś innego?

Harry rozumiałby wtedy jego złość w Mungu, kiedy próbował Dracona dotknąć. Gdyby jemu ktoś tak rzucił się na szyję na ulicy, zareagowałby jeszcze gorzej i pewnie po prostu by mu przywalił. Nieważne, czy wczoraj rano, kiedy wszystko było jeszcze całkiem normalnie, czy teraz.

Ale wolał złamany nos niż zostawienie go w spokoju i dlatego dość wczesnym rankiem czekał już z powrotem w Mungu, mówiąc samemu sobie, że nie ma czasu się mazać.

Więc z zaczerwienionymi z zimna policzkami i czubkiem nosa, obserwowany przez wiele par oczu, których właściciele, czekając, mieli chociaż tyle rozrywki, stanął w rogu sali wejściowej i oparł się o ścianę. I dla zabicia czasu, między spoglądaniem na drzwi i kominek za Draconem, oglądał tu świąteczne dekoracje pod sufitem, głównie składające się z iglastych gałązek o mocnym, świeżym zapachu. I nie miał tylko pojęcia, dlaczego po trzydziestu minutach ci sami czarodzieje nadal się tak na niego gapią.

Zauważył wczoraj, kiedy tu był, że Draco z kimś rozmawiał, i liczył, że skoro wtedy coś mu przerwał, blondyn będzie musiał wrócić tu dzisiaj.

W międzyczasie Harry musiał nawet naściemniać jednej czarownicy, dlaczego tu sterczy, kiedy zapytała go o to, mówiąc, że to szpital, a nie poczekalnia na dworcu kolejowym. I powiedział jej, że nie pamięta i dopóki sobie nie przypomni, zamierza tu zostać. Więc przyjęła do wiadomości jego problemy z pamięcią jako coś kwalifikującego się do chorób i zostawiła go w spokoju.

Cóż, nie do końca skłamał, szczególnie biorąc pod uwagę, jak wszyscy nagle zaczęli go bez powodu traktować.

Przynajmniej ci gapiący się na niego ludzie nieustannie pamiętali, kim jest. Szczęście.

Minęła może minuta po ósmej rano, kiedy Harry wreszcie przestał się zastanawiać, czemu wszyscy tak dziwnie się do siebie na jego widok uśmiechają, bo w sali pojawił się Draco.

Otrzepał się bez wysiłku przy kominku i zrobił ledwie krok wprzód, kiedy oczy przypadkowo zatrzymały mu się na Harrym. Stał pod ścianą, z rękami w kieszeniach, cały rumiany na twarzy.

Ale... Przecież nie na jego widok.

Więc Draco odwrócił wzrok, zanim jeszcze jeden szczegół przy Harrym przyciągnął go z powrotem. Uśmiechnął się krzywo sam do siebie, przechodząc obok Harry'ego.

- Ty mi próbujesz coś powiedzieć, Potter? - zagadnął go, unosząc brwi rozbawiony, kiedy patrzył trochę ponad głową Harry'ego. Ale Harry miał wrażenie, że on nie żartuje sobie z nim, tylko z niego. Więc podniósł wzrok, przechylając głowę w tył.

W międzyczasie || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz