Wełniany sweter od pani Weasley nigdzie nie pasował tak dobrze, jak do ciepło oświetlonych ceglanych ścian w kolorze kremowego piwa z cynamonem.
Pokój Albusa wyglądał jak wyjęty spośród wielu z tych w Dziurawym Kotle. Może podłoga tylko nie skrzypiała ze starości, ale poza tym brakowało mu jakiegokolwiek wyróżnika mówiącego o tym, do kogo należy.
Ścian i mebli, ładnych co prawda, nie przykrywały krzywo poprzyklejane herby Domu ich właściciela - bo Al, licząc lata temu na Gryffindor, trafił to Slytherinu, i do dziś nie mógł zakodować sobie tego zupełnie. Czasem sprawiał wrażenie, jakby wciąż czekał na swoją Ceremonię Przydziału.
Na drzwiach ani szufladach, uporządkowanych co prawda, nie było ani pół plakatu z ulubioną drużyną najpopularniejszego sportu czarodziejów - bo Albusowi quidditch był dość obojętny. Szczególnie po tym, jak zaczęto gadać, że to straszna szkoda, bo mając takich rodziców, na pewno byłby najlepszy. Wtedy wyrzucił już nawet te nieliczne kolekcjonerskie karty zawodników i wyrwane strony z Quidditcha przez wieki - które i tak okupił dożywotnim zakazem wstępu do biblioteki pani Pince - jakie do tej pory trzymał pod łóżkiem.
Brakowało tu wielu rzeczy, a ostatnimi chwilami brakowało też samego Albusa, który teraz utrzymując się stabilnie na nogach, otworzył oczy.
Trochę mętnie kręciło mu się w głowie, jakby najadł się za dużo dyniowych babeczek. Zamrugał parę razy i rozejrzał się po ścianach swojego pokoju, zdezorientowany, czy się udało. Po to, żeby pierwszy raz naprawdę poczuć się tu u siebie.
Podniósł oczy na stojącego tuż obok Harry'ego, o którym dopiero sobie przypomniał i który równie niepewnie próbował ocenić, czy wszystko poszło zgodnie z planem. Jak na gust Harry'ego, wyglądało, że tak. W życiu nie widział nic tak pięknego, jak stalowe niebo w oknie, jakie dostrzegał urzeczony nad ramieniem Albusa, i jakie było częścią domu, który bynajmniej istniał.
Znów spojrzał na Albusa, chcąc zapytać, czy wszystko w porządku, zanim kolana ugną się pod nim na dobre. Ślizgon pod wpływem jego wzroku szybko zdjął złoty łańcuszek zmieniacza czasu ze swojej szyi, a Harry bez słowa schował go pod swoim swetrem, nie spuszczając oczu z Albusa.
– Wiesz, co ty zrobiłeś? - spytał wreszcie Harry, brzmiąc wyjątkowo poważnie przy ciepłych płomykach świec.
Albus uśmiechnął się winny i Harry widział po tym, że on dostał już swoją lekcję.
– Coś... - zaczął Al, niepewny zupełnie, na ile może sobie pozwolić - niecodziennego?
Harry nic nie mógł na to poradzić, nie żeby zresztą się starał, i również się do niego uśmiechnął.
– Mogłeś zostawić mnie w spokoju - dodał po chwili Albus, poważniejąc trochę. - Zapomnieć o Draconie. I nie przejmować się więcej Scorpiusem. I wybrałeś nas.
– Nie - zaprzeczył lekko Harry. - Gdybym wybierał, musiałbym się nad tym chociaż pół sekundy zastanowić. Tylko... - zawahał się krótko, sięgając bezwiednie do kołnierzyka swojego swetra. - Jedna sprawa, Al. Gdybyś kiedykolwiek jeszcze zamierzał mi coś udowadniać albo byłbyś na mnie zły, do czego masz pełne prawo, bo znowu zachowam się jak kretyn - zaznaczył - rób, co chcesz, ale nie rań przy tym Dracona. Ani Scorpiusa. Proszę cię. Oni nigdy nie zasłużyli. Ja tak - powtórzył dla jasności. - Ale nie oni. Draco jest lepszym ojcem niż ja. Ja też się postaram.
– Nie chcę, żebyś był taki jak Draco - wymamrotał zakłopotany. Miał nadzieję, że Harry zrozumie, bo nie chodziło o to, że Albus Dracona nie lubił.
Harry uśmiechnął się słabo, ale szczęśliwy.
– Dzięki, Albus. Al - poprawił się szybko. - Naprawdę dziękuję.

CZYTASZ
W międzyczasie || drarry
FanfictionJest niezłych rozmiarów dom, niespokojny na spokojnym wybrzeżu, jest ogródek, ukochany i dwójka synów z dawnych związków, a w międzyczasie są nawet święta. Nie ma jedynie Harry'ego, który wylądował osiem obrotów od chwili, kiedy jego historia przybr...