11.

144 11 1
                                        

Świąteczny sweter Harry'ego od pani Weasley na pewno nie pasował do ciemnych peleryn, rękawiczek ze smoczej skróy i tiar Ministerstwa Magii. Ale w czasie, kiedy Harry miał się o tym przekonać, Draco wcale nie martwił się o niego i myślodsiewnię. Poradził sobie z Czarnym Panem, poradzi sobie i z urzędnikami. Po tylu latach bycia rodziną ojca Dracona pewnie był już zresztą w tym wprawiony.

Nie ma za co, ale jakby Harry miał trochę kultury, to by mógł za to Draconowi podziękować.

Wbrew pozorom, Draco ostatniej nocy spał spokojniej niż przez ostatnie dwadzieścia lat. Może głupio szczerzył się do późna, ale za to nie dusił go w poduszce kolejny dzień, kiedy chciał wyznać wszystko, a nie powiedział nic. I wspaniale było myśleć, że Harry już o wszystkim wie - i że przyjął to, nie próbując nawet znowu go przekląć.

W zasadzie to Draco doświadczał czegoś bardzo ciekawego. Harry był dla niego miły.

Do tego rumienił się najłatwiej na świecie. Jedno z dwóch albo jeszcze masa innych rzeczy sprawiała, że Draco z każdą myślą o tym coraz bardziej po prostu coś do niego miał.

Coś, bo myśleć nad nazwaniem tego nie miał ochoty. Myślał przez ostatnie siedemnaście lat i już wystarczy.

A miał do Harry'ego słabość niemal nastoletnią, bo zawsze bez szansy na dorośnięcie, więc ekscytowały go łapane spojrzenia i nieodparcie kusiło prowokowanie najkrótszego zetknięcia dłoni czy kolan, kiedy Harry wcale się na to nie silił, brał za coś specjalnego, ale naturalnego, ciesząc się tym nieustannie, a nie tylko nagłymi momentami.

Nigdy nie miał okazji być przy nim. Ale przez tę parę chwil, które spędził gdzieś obok, czuł się jak nigdy wcześniej ani już nigdy później.

To sprawiło, że teraz bardziej niż pół swojego życia cenił każdy jeden krok Harry'ego przy sobie.

To, że spał spokojnie, nie znaczy, że długo. Przeszkadzało mu w tym trochę wrażenie najlepszego wieczoru, jaki miał od - kiedykolwiek zresztą.

Do rana trochę ochłonął i gdyby nie zdjęcie, jakie zrobili jemu i Harry'emu do Proroka, nie uwierzyłby, że jeszcze wczorajszy dzień faktycznie spędził z nim.

Musiał chyba oswoić się, że coś, co przez lata było tylko dobrym marzeniem, nagle zaczęło garnąć mu się w ramiona w sposób, który przestawał rozumieć.

Przed południem przypomniał sobie też o myślodsiewni i swoich wspomnieniach, które obiecał Harry'emu pokazać. I bał się, czy nie pozwolił mu na sobie polegać zbyt pochopnie. Naprawdę nie wiedział, czy będzie obok, kiedy Harry zwróci się do niego o pomoc... w czymkolwiek, cokolwiek robił.

Wtedy Draco przypomniał też sobie, że przez sytuację z Harrym niemal zupełnie o kimś zapomniał. I postanowił porozmawiać z Pansy.

Zresztą, tak był zaaferowany i niemal zafascynowany tym, co stanie się dalej, że zapominał o reszcie świata, który i jemu stawał się taki, jakim go przedstawiał Harry - obcy, w którym nic nie było tak, jak być miało.

Starał się, naprawdę, ale chyba mógł odrobinę zdradzić swoje podekscytowanie przed nią albo i Pansy wykazała się niesamowitą spostrzegawczością. Bo całą drogę do jej domu, w której dość się ociągał, myślal niemal wyłącznie o herbacie z wczoraj, jako że było to dla niego czymś tak nowym, że godnym najwyższej uwagi, toteż kiedy tylko stanął w jej progu, z największą dyskrecją ładnie się z nią przywitał:

- Wyszedłem za cholerny ideał, Pansy.

Miał przecież bystrego, bohaterskiego, odważnego, wygadanego, sławnego, bogatego, wpływowego, dumnego, mającego sympatię Scorpiusa, urzekającego, uwielbiającego quidditch, do żywego zabujanego w nim męża o silnej woli, który w dodatku był Harrym Potterem.

W międzyczasie || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz