Prolog: zanim wszystko zniszczyłeś

394 54 75
                                    

Delikatne podmuchy zimowego wiatru niczym figlarne chochliki ścigały się między bogato zdobionymi kolumnami i szarpały zawieszone między nimi ciężkie zasłony. Porywały do tańca smukłe płomienie w miedzianych talerzach, nic sobie nie robiąc z ich mizernych prób ogrzania gości balu, który przeciągał się już drugą noc. Gęste chmury na czarnym niebie zwiastowały kolejną burzę, ale nikt z obecnych poza Acharelem wydawał się tego nie zauważać. Tylko on z głową zadartą ku świetlistej tarczy nad zamkiem, tkwił w bezruchu, jakby z szarych obłoków czytał karty historii, która dopiero miała się wydarzyć.

Ogromny kruk o lśniących w świetle sali balowej piórach przysiadł na kamiennej poręczy, o którą opierał się mężczyzna. Przekrzywił głowę, nie spuszczając paciorkowatych oczu z jego pogrążonej w rozmyślaniach twarzy. Ptak rozwarł ostro zakończony dziób, głośne krakanie rozdarło nieustającą falę śmiechu i skocznej muzyki dobiegającej zza otwartych na oścież drzwi.

Rune wierzył, że przez cały czas, gdy stał oparty o jeden z filarów i przyglądał się Acharelowi pozostawał dla niego niewidoczny. Nie chciał się do tego przyznać, nawet przed samym sobą, ale to już trzeci raz, gdy tak się do niego zakradał. Cicho, niczym kot, najpierw wyławiał go wzrokiem w tłumie, a potem śledził, aż tajemniczy obcy znajdzie się na uboczu. I wtedy, z bijącym w szaleńczym rytmie sercem, obserwował go z ukrycia. Sycił pragnienie duszy, starając się wyryć jego obraz pod powiekami.

— Nie wolisz porozmawiać, Rune? — odezwał się łagodnym głosem Acharel. W jednej chwili jego czarne jak onyks oczy spoczęły na Rune, rozgrzewając alabastrowe policzki młodzieńca do czerwoności.

— Skąd wiedziałeś, że tu jestem? — westchnął, daremnie starając się opanować drżenie głosu. W jego obecności zawodziło go ciało, a już na pewno zdrowy rozsądek.

Odepchnął się od filaru i ruszył w jego kierunku. Krok za krokiem, powoli, przemierzał dzielącą ich odległość z coraz bardziej ciążącym mu w piersi sercem. Dzikim, nieposłuchanym, rwącym się do Acharela w takim szaleństwie, jakby nic innego nie miało znaczenia.

— Zanosi się na burzę.

— Wracasz na stancję? — zapytał Rune, zbyt późno zdając sobie sprawę, jak zabrzmiało to pytanie.

Prośba. Zaproszenie. Niezbyt subtelna sugestia.

Zagryzł wargę, gdy kącik ust Acharela powędrował ku górze: to ostatecznie rozwiało nadzieje, że nie brzmiał na zbyt zainteresowanego. A przecież był. Całym sobą pragnął odprowadzić go do wynajmowanego mieszkania i obejrzeć stamtąd wschodzące słońce.

Najlepiej, dwa dni później.

— Jeszcze nie — odpowiedział po chwili. Odsunął się od balustrady, a czarny ptak poderwał się do lotu, bijąc wściekle czarnymi skrzydłami w gęstniejące powietrze. Już za kilka chwil kakofonia grzmotów rozgoni wielbicieli tej rozpustnej zabawy.

Rune drgnął, gdy Acharel znalazł się tuż przed nim. Złote błyski migotały w czarnych tęczówkach pod kurtyną długich rzęs, które musnęły porcelanową skórę, gdy mężczyzna zamknął oczy. Wciągnął przez nos powietrze i uniósł powoli powieki, patrząc wprost na Rune.

Przez krótką, jak uderzenie skrzydeł oddalającego się kruka, chwilę na twarzy mężczyzny pojawił się mrok. Bezkres podsycany ogniem pożądania, które do tej pory doskonale trzymał w ryzach. W wypranej z emocji masce pojawiła się rysa, gdy Rune koniuszkiem języka bezwiednie powiódł po dolnej wardze.

— Słodki Rune — zaczął Acharel, nie spuszczając z niego wzroku. Oddech zamarł w piersi Rune, gdy poczuł zimne palce ujmujące jego brodę. Uległ mu. Do tej pory się nad tym nie zastanawiał: od kiedy zobaczył go po raz pierwszy, wiedział, że spadnie na samo dno tej mrocznej otchłani, którą obiecywały osnute mgłą tajemnicy oczy mężczyzny znikąd. — Twój świat nie jest dla mnie, a mój dla ciebie. Nie dla mnie salony z aksamitnymi poduszkami i partie szachów przy kominku.

Serce Boga Wojny [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz