1. Pokój podpisany krwią niewinnych

236 32 32
                                    

Najpierw stopniowo milkły śmiechy bawiących się na ulicy dzieci, odgłosy uderzających o siebie drewnianych mieczy i nawoływań piastunek. W kolejnych dniach cichły gwar targu w samym centrum miasta, który do tej pory codziennie mienił się dziesiątkiem kolorów soczystych owoców, dorodnych warzyw, finezyjnie barwionych materiałów i kunsztownie plecionych koszy pod płóciennymi parasolami. W końcu na ulicach nie rozbrzmiewały już radosne powitania, ani nawet pospieszne rozmowy. Wymyślnie dekorowane powozu zniknęły z ośnieżonych ulic, w mieście, w którym nie było już ani jednego konia.

Rågeleje zapadało się w sobie, choć mieszkańcy nadal nosili wysoko uniesione głowy. Tak samo dumni, jak ich przodkowie przez tysiąclecia, gdy budowali potęgę handlową całego kontynentu Grævlingehøj.

Ludzie o poszarzałych twarzach mijali się w milczeniu na niewielkich mostach nad kanałami, traktach i szerokich chodnikach, patrząc mętnym wzrokiem przed siebie. Przemieszczali się ostrożnie, żeby nie wpaść na okryte białym puchem truchło psa z językiem wystającym z rozwartego pyska, a przede wszystkim, żeby nie dojrzeć kolejnego skutego lodem śmierci ciała w podartym futrze, które chyliło się ku chodnikowi.

A wśród tego tłumu ludzi, którzy szli z prądem wydarzeń, ale nadal wierzyli w wyjątkowość ukochanego miasta, szybkim krokiem przecinał kolejne ulice Rune. Pod pachami ściskał dwa bochenki chleba, które udało mu się zdobyć całkiem przypadkiem i za wszelką cenę starał się nie rzucać w oczy. Poluźniony mankiet koszuli zwisał smętnie z nadgarstka, gdy pokonywał kolejne zakręty. Tego wieczora mieli co włożyć do ust, chociaż stracił jedną z ukochanych złotych spinek. Wydawało mu się, że wraz z nią sprzedał część swojej duszy, ale może wydarzyło się to dużo wcześniej?

Jednak w obliczu tego, co się działo w Rågeleje, czy to miało jakiekolwiek znaczenie?

Prawdopodobnie nie. Na pewno nie.

Zamierzał obejść zatrzaśnięty na głucho ratusz, tuż za rynkiem, gdy dostrzegł ich kątem oka. Dwóch mężczyzn i wychudzona kobieta wbili w niego wygłodzone spojrzenie, a Rune już wiedział, że dojrzeli chleb. Wystrzelił do przodu, by zmienić trasę i zyskać nad nimi przewagę, co nie było trudne – w przeciwieństwie do nich jadł niemal codziennie, nawet jeśli bardzo skromnie.

Miał rację. Na ostatniej prostej do posiadłości Valkoinen Protea złodzieje zwolnili, a po kilku krokach zatrzymali się. Oparli się o latarnie gazowe, rzucając mu wściekłe spojrzenie.

– Pieprzony gnojek! – wrzasnął wściekle mężczyzna o chorobliwie żółtej twarzy.

– Wyrwę ci flaki i wycisnę z nich ten chleb, dziwko! – zapiszczała kobieta, wygrażając mu pięścią. Przed wojną by za to zawiśli, ale nowy ład, który przyszedł wraz z destrukcją w lśniących zbrojach, przyniósł inny porządek rzeczy.

Ustawcie się w kolejce, dupki.

Któż by pomyślał, że złamane serce zaprowadzi go do najgorszych przybytków w Rågeleje, gdzie ludzie z marginesu nauczą go rzeczy, które później wykorzysta w czasie wojny?

Z twoją posturą nie masz żadnych szans w bezpośrednim starciu, wykorzystaj szybkość i zwinność. Po prostu uciekaj.

 Właśnie tak robił od kilku miesięcy.

Stary ogrodnik stał przy bramie, niecierpliwie przebierając w miejscu skostniały z zimna nogami. Śnieg zachrzęścił pod jego stopami, gdy pociągnął do siebie skrzydło żelaznej bramy tylko na tyle, by Rune mógł wślizgnąć się do środka. Młody Koskela zahamował ostro w miejscu i cofnął się, by naprzeć na wrota całym ciężarem. Czapka zsunęła się na sam czubek głowy okrytej złotymi puklami. Metal szczęknął, gdy zatrzasnęli zamek, co Einri natychmiast wykorzystał i przekręcił klucz. Spojrzeli po sobie z ulgą, a twarz starca rozświetlił słaby uśmiech.

– Czy panicz...?

– Tak, mam kolację – odpowiedział konspiracyjnym szeptem i dla podkreślenia swoich słów uniósł nieco dwa bochenki, które trzymał pod pachą.

Pierwsze płatki białego śniegu niesione wiatrem, leniwie opadły na uniesioną ku kłębiastym chmurom twarz Runego. Westchnął cicho, ale nie zwolnił kroku. Przeciął szeroki podjazd wytyczony zaniedbanymi krzakami róż, których nagie gałęzie zdobiły teraz jedynie ciernie. Nawet te odporne na mróz kwiaty, ugięły się pod wszechobecną beznadzieją.

Jesteśmy jak zwierzęta, pomyślał Rune, z trudem tłumiąc w chudej piersi kolejne westchnienie, gdy obserwował piękny niegdyś podjazd rezydencji. Byle zjeść, byle przeżyć.

Wystawne bale z rozmaitym jedzeniem i śmietanka towarzyska kręcącą się na parkietach pozostały tylko bladymi wspomnieniami, do których nikt już nie chciał wracać. Opera, teatr i czytania poezji zmieniły się w wertowane po raz kolejny tych samych książek w domowym zaciszu. Odcięte od reszty Rågeleje straciło swoje zdobne pawie pióra i przemieniło się w porzucone gdzieś na bruku oderwane od ciała skrzydło z posklejanymi posoką piórami.

Rune wyciągnął rękę ku klamce, gdy drzwi rozwarły się gwałtownie i stanęła w nich kobieta, której bliżej było do anioła niźli człowieka. Najczulsza istota, jaka stąpała po tej spalonej ziemi.

– Rune! Tak się martwiłam! – wykrzyknęła i zarzuciła mu ręce na szyję.

Jego nozdrza owiał zapach spleśniałych ziemniaków. W ostatniej chwili chwycił mocniej bochenki, które z takim trudem zdobył, ale uśmiechnął się pod nosem. Nerezza odsunęła się bardzo powoli i ująwszy jego twarz w dłonie, przyjrzała mu się uważnie. Szukała najmniejszych oznak jakiejkolwiek krzywdy, która mogła go dotknąć od wczorajszego wieczora, kiedy widzieli się po raz ostatni. Choć nie łączyły ich więzy krwi, to ona miesiące temu od razu dostrzegła rozszarpane na kawałki serce, skryte za maską uśmiechu i pijackich wybryków w najgorszych dzielnicach Rågeleje.

– Rune, nie możesz tak... – zaczęła, ale głos jej zamarł w piersi, gdy pierwsze bicia w dzwony rozbrzmiały w centrum miasta.

Mocne uderzenia wybijały coraz to szybszy rytm, niczym tętent puszczającego się do galopu konia i rozchodziły się falami ku granicom miasta. Nerezza opuściła dłonie i oboje w milczeniu podeszli do stojącego przy bramie ogrodnika. Ze wzrokiem wbity w fasady budynków ciągnących się wzdłuż ulicy, nasłuchiwali tej dziwacznej melodii, wdzierającej się najgłębsze zakamarki mózgu. Podświadomie wiedzieli.

– To koniec – łamiący głos starca ledwo docierał do uszu Rune.

Nerezza padła na kolana i ukryła twarz w dłoniach, łkając głośno, ale Rune był zbyt oszołomiony, by otoczyć ją opieką.

Ich gehenna wreszcie dobiegła końca.

Serce Boga Wojny [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz