10. Ciężar wspomnień

140 31 11
                                    

Rune stawił się w Loppukanave, gdy miasto dopiero, co otuliła bezkresna czerń nocy i jedynie blade gwiazdy na firmamencie oświetlały mu drogę. Założył najlepszą tunikę, jaką miał sprzed wojny i narzucił na nią cienki płaszcz, żeby zmylić przechodniów, co do swojego pochodzenia. Nie wierzył, że bez końca uda mu się tak zwodzić los, ale nie powinien zostawiać wszystkiego ślepemu szczęściu.

Kamerdyner o okrągłych oczach i mlecznej skórze stał na baczność w korytarzu przed głównym wejściem, niewątpliwie go oczekując. Przyjął podniszczony płaszcz z elegancją, godną opieki nad futrem ze śnieżnego tygrysa.

– Namiestnik oczekuje pana w swoich prywatnych komnatach – odezwał się bezbarwnym głosem mężczyzna, prowadząc go tym samym korytarzem, którym poprzedniego dnia Rune wraz z rodziną szedł do sali balowej.

Przeszli ku schodom prowadzącym do pomieszczeń niegdyś niedostępnych dla ludzi spoza rodziny pormestari. Kątem oka Rune dostrzegł wnętrze miejsca kaźni poprzedniego wieczora, zanim wspięli się na piętro. Wszystkie drzwi przestronnej sali stały otworem, ale Rune nie dostrzegł już śladów krwi na jasnej jak piasek pustyni podłodze.

Prywatne piętro namiestnika zewsząd otaczało ciepłe światło sączące się ze świec w świecznikach o intrygujących kształtach. Część z nich, jak wijącego się gigantycznego węża z ostro zakończonym ogonem, Rune nigdy nie widział ani w Rågeleje, ani na ryniach, a pasjonował się kulturami innych królestw na kontynencie. Zwiedzał je całą marzycielską duszą, wertując oprawione w skórę księgi, jakby wyruszał do baśniowych krain.

Miękki dywan tłumił ich kroki, gdy przemierzali kolejne saloniki przystrojone barwionymi gobelinami i obrazami przedstawiającymi nie tylko widok na Rågeleje z pokładu statku, ale także zaprzyjaźnione miasta, w których zieleń niestrudzenie wypychała budynki mieszkalne i pałace z dolin i lasów. Rune westchnął cicho, gdy zamknięte w kufrze zapomnienia marzenie o podróży przez kontynent powrócił do niego z całą siłą. Jeżeli bogowie pozwolą, to przed śmiercią chciałby zobaczyć chociaż jeden z tych cudownych krajów.

– Rune? Wejdź, proszę.

Zamrugał kilkakrotnie, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że do ostatniego pomieszczenia wszedł sam. Kamerdyner przepuścił go po raz kolejny w drzwiach, ale tym razem nie wszedł za nim, tylko skłonił się głęboko i niemal bezgłośnie zamknął wysokie drzwi, zostawiając Rune i Arachela samych.

– Przemarzłeś – westchnął Acharel, podnosząc się z wysokiego fotela przy oknie. Rune odruchowo spojrzał przez okno, za którym pyszniły się wieże ratusza. Przechodził tamtędy kilkanaście minut temu, więc... czyżby Acharel na niego czekał? Wyglądał na niego?

Zdradliwe serce zatrzymało się na chwilę, odbierając mu dech. Przeczesał palcami długie, złote kosmyki chcąc dać sobie czas, by odzyskać równowagę.

– Jesteśmy w Rågeleje, Acharelu. Tu zawsze jest zimno.

– Cóż za spostrzeżenie – odpowiedział z nutą rozbawienia przebijającą się w głosie. Przeszedł obok absurdalnie długiego stolika z kilkunastoma nogami i stanął przed Rune, lustrując go nieprzeniknionym wzrokiem. – Zdejmij marynarkę i rozgrzej się przed kominkiem.

Wyglądał nienagannie, a to była jedna z rzeczy, które oczarowały wówczas Rune. Lśniące włosy zaczesane z dbałością na bok, lekkie jak błyszczące pióra kruka i świetnie skrojone czarne spodnie w kant oraz kamizelka ciasno opinająca smukłą, atletyczną sylwetkę. Biała koszulka ze stójką została zapięta na wszystkie guziki, ale mimo to ruchy Acharela zawsze wydawały się swobodne, jakby pił koniak przed kominkiem po pracy.

Rune ocknął się z letargu, ale zanim zdążył zaprotestować, Acharel bez wahania wprawnym gestem rozpiął guziki jego marynarki. Powoli zsunął okrycie z jego barków. Niezmiennie deprymujący, nie spuszczał z niego złotych tęczówek, powoli przesuwając palcami po aksamitnej koszuli, gdy zdejmował z niego ubranie.

Iskry zatańczyły pod skórą Rune, choć przecież ich ciała oddzielały ubrania. Acharel nie dotknął go nawet wtedy, gdy kładł dłoń na dole jego pleców i prowadził do kominka. Młody Koskela nie protestował. W głowie miał zupełną pustkę, gdy namiestnik posadził go na ogromnych poduszkach z fikuśnymi frędzlami.

Co on takiego w sobie ma, że tracę przy nim cały rozsądek? pomyślał z rozpaczą Rune. Zawodziły go zmysły i ciało, nie było sensu temu zaprzeczać.

– Służba szykuje kolację – odezwał się Acharel, klękając za jego plecami. Oparł kolana tuż obok ud Rune, by po chwili z cichym westchnieniem dezaprobaty ponownie przesunąć dłońmi po jego barkach. Koskela z trudem oddychał, robiąc wszystko by skupić się na ogniu pląsającym przed nim w kominku, ale gdy Acharel otoczył go ramionami i rozpiął jego kamizelkę, przeniósł spojrzenie na śnieg na parapecie za oknem. Wiedział, że powinien go odepchnąć, że są stanowczo zbyt blisko siebie. Ogień, który czuł wtedy, gdy Acharel go pocałował, rozgorzał w jego podbrzuszu na nowo. 

Serce Boga Wojny [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz