Rozdział 3

31 6 0
                                    

- Nie, nie zrobiłeś tego.
- Zrobiłem.
Calum rzucił we mnie suchą jajecznicą. Siedzieliśmy w taniej jadłodajni, mieszczącej się tuż przy autostradzie. W środku było głośno i duszno. Właśnie wybiło koło piątej nad ranem. Wypiłem trzy Red Bulle i dwie kawy w przeciągu tej nocy, przez co ani trochę nie chciało mi się spać. Właściwie to aż cały chodziłem, tak bardzo rozsadzała mnie niespożyta energia. Czułem się prawie jak za dawnych czasów, gdy ludzie dla których pracowałem lekką ręką rozpierdalali mój rytm dnia, obracając go dosłownie do góry nogami. Wtedy też potrafiłem nafaszerować się kofeiną i nie spać nawet całą noc.
Jedna noc w queerowym klubie wystarczyła, żebym wrócił na tę drogę.
Calum wyglądał na bardziej zmęczonego ode mnie, ale i tak zgodził się coś zjeść, zanim wrócimy do domu. Podczas gdy on wcinał amerykańskie naleśniki na słono z jajecznicą z proszku i spalonym bekonem, ja opychałem się naleśnikami na słodko z podwójną bitą śmietaną i nutellą. Właśnie takiego pocieszenia teraz potrzebowałem.
Zdjąłem kandyzowaną wiśnię z talerza i rzuciłem nią prosto w jajecznicę Caluma.
- Luke ma mnie w dupie, Hood – stwierdziłem oczywisty fakt. - To cud, że w ogóle pamięta moje imię.
- Nie! To znak, że chce żebyś do niego wrócił!
- Słuchaj, nie wiem jakichś fanfików się naczytałeś za młodu, ale ja i Luke nie byliśmy nigdy razem.
- Ale będziecie.
Wepchnąłem porządny kawałek naleśnika do ust, żeby nie zacząć krzyczeć. Z Calumem można było rozmawiać jak ze ścianą. Cokolwiek bym nie powiedział, on i tak wiedział swoje.
- On cię potrzebuję, Michael.
- Dyskryminujesz jego nową ochroniarka, bo to dziewczyna?
- Sam ją zdyskryminowałeś i to na dzień dobry! Albo dobry wieczór. Wszystko jedno. – Calum pochylił się nad stołem i spojrzał na mnie z powagą. – Gdybyś tam został, Luke na pewno dałby ci pracę. Czego się bałeś? Że zarobisz? On jest bardzo znany. Bardziej niż wtedy. Potrzebuje zarówno tamtej Camili, jak i ciebie. Nie widzisz tego?
- Przestań. – Dźgnąłem naleśnika widelcem. Czułem się niemal jakbym zabijał Caluma. Albo Luke’a. Albo obu, bo co będę się rozdrabniać? – To już przeszłość. A w klubie pomagałem tylko raz. Jutro mam zmianę na ósmą rano.
- Mówię ci, że to jeszcze nie koniec.
- Ta, jasne... – odparłem z pełnymi ustami. Widelcem wskazałem talerz Caluma. – Jedz, bo ci wystygnie.


*

Calum Hood miał jednak rację.
To nie był koniec.
No oczywiście, że nie... Luke nie mógł mnie tak po prostu zostawić w spokoju. Musiał mnie prześladować na każdym kroku. Nie tylko w formie wspomnień czy jego twarzy dosłownie wyskakującej mi z lodówki, jako że jego mordę można było znaleźć wszędzie w mediach społecznościowych, na plakatach rozwieszonych na słupach i na bilbordach, na każdym programie w telewizji, a nawet na okładkach gazet, które rozkładałem na sklepowych półkach. On musiał posunąć się o krok dalej i nękać mnie bezpośrednio poprzez jego nową ochroniarkę, Camilę – jakiej - tam, która bezpardonowo przyszła do Wallmartu i to punkt ósma, gdy alejki sklepu jeszcze świeciły pustkami, a ja byłem zajęty rozkładaniem towaru.
Karton z puszkami z tuńczykiem omal nie spadł mi na głowę, gdy Camila stanęła za moimi plecami. Spojrzała na mnie z powagą i trochę, jakby z nienawiścią, zerkając niedbale znad oprawek czarnych okularów przeciwsłonecznych.
- Luke chce, żebyś dla niego pracował. - Myślałem, że się przesłyszałem, gdy Camila wystawiła w moją stronę wizytówkę i czek. – To na zachętę.
Na zachętę?
Czy on myślał, że byłem aż tak tani, że jakiś tam czek wystarczy?
Praktycznie wyrwałem jej z dłoni czek oraz czarno - białą wizytówkę. Przyjrzałem się uważniej kwocie, jaką hojnie wypisał Luke. Zobaczyłem pięć zer i omal nie opuściłem czeku na ziemię, tak bardzo zaczęły mi się trzęść dłonie.
No dobrze. Najwidoczniej raz w życiu się pomyliłem - jednak Luke trochę mnie znał i wiedział jak mnie przekupić.
- To jak? Zgadzasz się? Mam ze sobą dokumenty i możemy od razu pojechać...
- Nie mogę rzucić wszystkiego w dwie sekundy, bo Luke tak chce – przerwałem Camili. – Jak widzisz teraz pracuję.
Camila zmierzyła wzrokiem karton z tuńczykiem, który mocno przyciskałem do piersi.
- Wykładasz tuńczyka. A Luke proponuje ci dwa razy tyle, ile zarabiałeś u niego wcześniej. To jak?  Nadal nie jesteś przekonany.
Głupie pytanie.
Wstyd się do tego przyznać, ale podjąłem decyzję już wtedy w klubie, gdy złapałem Luke’a i uratowałem go przed upadkiem prosto w potłuczone szkło. Może był to jakiś niewykryty syndrom superbohatera, a może zwyczajnie chciałem pobyć jeszcze chwilę blisko Luke’a. Oczywiście, w sensie czysto profesjonalnym.
Mimo wszelkiej traumy i spokojnego, chociaż nie do końca szczęśliwego życia jakie ostatnio wiodłem, naprawdę chciałem wrócić na stare tory.
Znów chciałem być ochroniarzem Luke’a.
Schowałem czek i wizytówkę do kieszeni. A potem kontynuowałem wykładanie tuńczyka na półki sklepowe.
- Zadzwonię jutro, dobra? – powiedziałem, nie oglądając się za siebie.
Camila jeszcze chwilę tupała nerwowo nogą, uparcie wbijając wzrok w moje plecy, zanim dała za wygraną i odeszła. Jak tylko zniknęła z mojego pola widzenia wyciągnąłem telefon i wygooglowałem jaki jest mój czas wypowiedzenia.

**********

Łapcie kolejny rozdział, bo Was kocham. Jutro może dodam kolejny 🙊
Miłego dnia / nocy / życia 🖤
alternativetrash_1

BulletproofOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz