Rozdział 5

33 7 0
                                    

- Powiem szczerze. Nie spodziewałem się  ciebie tutaj zobaczyć.
Przynajmniej w tej kwestii mogłem się zgodzić z Ashtonem Irwinem.
Upiłem kolejny łyk drugiej kawy, jaką zamierzałem wypić w przeciągu niespełna dwóch godzin. To Irwin mnie na nią zaprosił, żeby „obgadać sprawy”, jak on to ładnie ujął, chociaż podejrzewałem, że manager Luke’a bardziej próbował przyprawić mnie o zawał, żeby szybciej pozbyć się problemu, czyli mnie. Miałem nadzieję, że to on stawiał, bo nie byłem pewien czy w obecnym, raczej niepewnym stanie moich zarobków, stać mnie było na kawę gdzieś w Los Angeles, tym bardziej w kawiarni tuż pod Universal Studios, gdzie kawę parzono jedynie z najlepszych kolumbijskich ziaren.
- Dobrze się czujesz? No wiesz... - Ashton machnął dłonią. Nie wyglądał na zbytnio przejętego. Pytał z czystej grzeczności.
Spokojnie. Przywykłem do takich pytań.
- Tak.
Naprawdę czułem się dobrze. Przynajmniej na tyle dobrze na ile mógł czuć się człowiek, który zrezygnował z w miarę dobrej, stabilnej pracy, tylko dlatego że został wykiwany na czek z kilkoma zerami i na obietnicę oddychania tym samym powietrzem, co chłopak, w którym był bezsensownie zakochany raczej bez wzajemności, bo w cuda nie wierzyłem.
- Chodzisz dalej na rehabilitację?
- Tak, ale tylko raz w tygodniu.
- A gdzie teraz pracujesz?
Znów upiłem kolejny łyk kawy. No to teraz dopiero zrobi się niezręcznie...
- Teraz nigdzie – powiedziałem. – Wcześniej siedziałem na kasie w Wallmarcie.
Ashton uniósł brwi. Długo milczał.
Tak... Raczej nie zrobiłem na nim dobrego wrażenia.
Ścisnąłem kubek w dłoniach i wbiłem spojrzenie w niczym nie zmąconą taflę mojej czarnej kawy.
- Camila wspomniała, że pracowałeś też w klubie jako ochroniarz.
- Tak.
To była prawda... A przynajmniej jakaś jej część. Ale Ashton nie musiał o wszystkim wiedzieć.
Ashton w zamyśleniu pokiwał głową. Zamieszał swoje cortado i upił długi łyk, tym samym kończąc malutką kawę niemal duszkiem. Odstawił filiżankę z brzękiem na stół i wytarł kąciki ust bawełnianą serwetką.
- Czy jesteś gotowy na powrót? – zapytał cicho. - To nie to samo, co praca w klubie.
- Wiem.
-  Luke jest teraz dużą gwiazdą.
- To też wiem.
- I myślisz, że sobie poradzisz?
- Nie będę jego jedynym ochraniarzem. Ma też Camilę. No i pewnie innych ludzi.
Ashton pokiwał głową.
- A czy będziesz umiał pracować w grupie?
- Wcześniej dawałem sobie radę...
- To było przed wypadkiem.
Tak jakby tamten dzień kompletnie mnie przekreślał. Jakby wszystkie inne dni mojej ciężkiej pracy już się nie liczyły. Te wszystkie razy kiedy ratowałem dupę Luke’owi, narażając własne zdrowie albo nawet życie...
- Drugiego takiego wypadku nie będzie – powiedziałem.
Ashton przez moment studiował moją twarz.
- No dobrze – powiedział powoli, jakby nie był do końca zadowolony, ale postanowił okazać mi odrobinę litości, oferując mi drugą szansę z nie tak czystej, pruderyjnej dobroci serca. Zacisnąłem dłonie pod stołem. Musiałem siedzieć cicho. Tego akurat nauczyłem się najlepiej przez te wszystkie lata pracowania jako ochroniarz. – Porozmawiajmy więc o pieniądzach. Ta sama stawka?
Mogłem po prostu przytaknąć... Ale tym razem nie zamierzałem pracować charytatywnie. Nawet jeśli miałem pracować dla Luke’a. Ta praca naprawdę narażała mnie na różnorodne uszczerbki na zdrowiu. Przekonałem się o tym dwadzieścia miesięcy temu i teraz byłem pewien, że wcześniejsza stawka nie była dla mnie odpowiednia.
- Luke obiecał mi podwójną stawkę – powiedziałem, siląc się na trochę stanowczy ton, ale bez przesady.
Ashton zrobił taką minę, jakby coś go bardzo bolało.
- No nie wiem...
- Sam powiedziałeś, że Luke jest teraz dużą gwiazdą. A to oznacza duże problemy i duże zagrożenie – powiedziałem. – Prawda?
Ashton zajrzał do pustej filiżanki, jakby pożałował, że już wszystko wypił. Westchnął i spojrzał znów na mnie. Zlustrował mnie uważnym spojrzeniem, jak gdyby szukał jakiejś widocznej skazy, której mógłby użyć na swoją korzyść.
- Niech stracę – powiedział wreszcie, chociaż te słowa ledwo co przeszły mu przez usta.
Uśmiechnąłem się i skłoniłem lekko głowę.
- Nie pożałujesz.
- Mam nadzieję... – wyszeptał, na tyle głośno, bym wyraźnie go usłyszał.
- To kiedy mogę zacząć? Jeśli chcesz...
Ashton nagle uniósł palec wskazujący, powstrzymując mnie od dokończenia mojego pytania. Manager stuknął dwa razy w słuchawkę w prawym uchu. Mruknął coś w zamyśleniu i pokiwał głową. Widziałem jak jego oczy nagle otwierają się szerzej. Znanym mi gestem chwycił palcami grzbiet nosa i pokręcił lekko głową.
- Dobrze... Zaraz będziemy.
Ashton stuknął dwukrotnie w słuchawkę, tym samym zakańczając połączenie.
- Możesz zacząć od razu. – Podniósł się z krzesła i jednym ruchem zarzucił na siebie czarną, szytą na miarę marynarkę.
Zdjąłem moją torbę z oparcia krzesła i przewiesiłem ją sobie przez ramię.
- Teraz?
- Tak. Teraz. – Ashton szybkim krokiem skierował się do drzwi wyjściowych. Potruchtałem za nim. – Fani zebrali się pod studiem. Luke nie może przejść. Nie bez obstawy.
- A Camila...?
- Tylko ona tam jest. Potrzebujemy więcej osób.
- Dlaczego wszyscy ochroniarze nie są z nim przez cały czas? Czy tak nie byłoby bezpieczniej?
Ashton zerknął na mnie przez ramię.
- Ponieważ Luke sobie tego nie życzy.
Uniosłem brwi. Kiedy pracowałem dla Luke’a nie miał nic przeciwko, żebym podążał za nim, niczym jego cień.
Co się zmieniło?
Ashton przyspieszył kroku. Wcale nie był wyższy ode mnie, oboje mierzyliśmy nie całe metr dziewięćdziesiąt, ale jakimś cudem przebierał szybciej nogami, przez co praktycznie musiałem za nim biec. Im bliżej celu, to znaczy parkingu przed Universal Studios, się znajdowaliśmy, tym szybciej biło mi serce. I to wcale nie przez wysiłek fizyczny.
Niestety, brakowało mi tego. Tej adrenaliny, która napędzała wszystkie mięśnie, w tym serce, która dodawała mi odwagi i sprawiała, że czułem się jak ktoś ważny. Albo przynajmniej jak ktoś potrzebny. Luke’owi pewnie taki sam zastrzyk energii dawała sława, dostawnie kolejnych nagród i tworzenie filmów czy seriali. Mnie wystarczyło bycie częścią tego nierealnego świata, jakim był showbiznes. Nie chciałem być rozpoznawalny. Nie chciałem wygrywać nagród. Nikt nigdy nie znał ochroniarzy gwiazd. Uważali ich za gburów i brutali. Nikt nigdy się nimi nie przejmował. Mało co wspominano o ich wypadkach. O moim nie wypowiedzieli się ani jednym słowem w mediach. Zwyczajnie zastąpiono mnie kimś innym. Liczyły się wyłącznie gwiazdy, które my, ochroniarze, chroniliśmy.
To nie tak, że zazdrościłem Luke’owi sławy... Na sam widok zebranych na parkingu tłumów, głównie nastoletnich dziewcząt, napierających na barierki i skandujących imię Luke’a, zrobiło mi się słabo. Nigdy nie chciałbym znaleźć się w jego położeniu; na oczach i na językach wszystkich ludzi, oceniających każdy centymetr mojego ciała, każdy mój ruch oraz każde moje słowo. To nie dla mnie.
A jednak coś we mnie pragnęło być zauważonym... Może nie rozchwytywanym, ale przynajmniej dostrzeżonym. Chociaż na krótką chwilę.
Pewnie dlatego w wieku osiemnastu lat po raz pierwszy zacząłem rozglądać się za pracą ochraniarza. Moją pierwszą klientką była modelka, całkiem znana w Stanach Zjednoczonych, jak i w kilku większych państwach Europy. Gdy okazało się, że faktycznie skutecznie potrafię obronić ją od natarczywych fanów i lepkich rączek nieproszonych mężczyzn, dostałem awans, a pod moje skrzydła trafiło kilka innych, bardziej rozpoznawalnych osób. Byłem przekazywany z rąk do rąk, czasami pojawiając się na eventach, czasami odprowadzając gwiazdy w zwyczajne miejsca, gdzie mogło czyhać na nie zagrożenie albo paparazzi, dopóki ktoś z firmy Ashtona Irwina nie wspomniał mojego nazwiska. Ashton, zajmujący się wtedy głównie rozwojem młodej gwiazdy Luke’a Hemmingsa, zerwanej nie z nieba, a prosto z niszowych przedsionków YouTube’a zaproponował mi stałą pozycję, jako prywatny ochroniarz Luke’a. Warunek był jeden – miałem być dostępny dwadzieścia cztery na siedem, a zatem miałem zrezygnować z pracy dla wszystkich innych klientów.
A ja się na to zgodziłem.
- Proszę się odsunąć! – Mój głos poniósł się ponad głowami rozwrzeszczanych nastolatków. – Przejście! Proszę się odsunąć... Tylko spokojnie!
Nastolatkowie kolejno jak zaczarowani zaczęli się odsunąć. Praktycznie stworzyli mi korytarz życia, chociaż nie obyło się też od bardziej upartych osób. Niektórych musiałem sam delikatnie przesunąć na stronę, aby jako tako dostać się do ogrodzenia parkingu i jakoś przejść na drugą stronę, bez wpuszczania tam rozszalałych fanów. Ashton już nie szedł przede mną tylko obok mnie, trochę jakby chciał schować się pod moim umięśnionym ramieniem. Delikatnie położyłem dłoń na jego plecach, zachęcając szefa, żeby jednak szedł przede mną. Chciałem mieć go na oku, w razie gdyby komuś w tłumie przyszło do głowy zaatakować managera Luke’a. Zdarzały się różne wypadki. Dwadzieścia miesięcy temu ktoś strzelał do Luke’a, a potem do jego psa. Teraz ktoś mógł także celować w jego managera.
Jakimś cudem udało mi się dostać do ogrodzenia parkingu.
- Proszę się odsunąć! – krzyknąłem po raz kolejny, bo co innego mogłem zrobić? Nie chciałem wyjmować broni i straszyć nią bandę nastolatków.
Kilka fanów uwiesiło się na drucianym ogrodzeniu tuż przed parkingiem studia. Kilka chłopaków i dziewczyn skandowało imię Luke’a, chociaż chłopak nadal czekał w środku, pewnie z Camilą u boku. Mimo to sam widok jego samochodu i managera wystarczył, aby nastolatkowie zwariowali.
Nie mogłem sięgnąć po broń. To wywołałoby panikę. Mogłem tylko używać spokojnego, ale donośnego tonu i poważnego wyrazu twarzy. W tym momencie to były moje najważniejsze narzędzia pracy.
Spojrzałem na Ashtona. Mężczyzna skinął lekko głową i zabrał się za otwieranie ogrodzenia wokół parkingu. Cały czas dociskał palec do słuchawki w lewym uchu, rozmawiając albo z Camilą, albo z kimś ze studia.
Niespodziewanie jedna z dziewczyn wrzasnęła coś i rzuciła się w stronę ogrodzenia, gdy Ashton przedostał się na drugą stronę. W ostatniej chwili udało mi się ją złapać.
- Spokojnie... – powiedziałem, ale dziewczyna w ogóle na mnie nie patrzyła.
Oszalałym wzrokiem omiotła teren parkingu, a potem znów spojrzała na przejście w ogrodzeniu. Mocniej ścisnąłem jej pas i zablokowałem przejście dwóm kolejnym dziewczynom, które już próbowały wślizgnąć się na teren parkingu.
- Ej, dziewczyny, przestańcie! – krzyknęła jakaś blondynka.
Po chwili poczułem jak dziewczyna wysuwa się z moich ramion i zostaje delikatnie odciągnięta na bok przez innego fana. Dwoje innych nastolatków, którzy też zaledwie chwilę temu próbowało prześlizgnąć się przez przejście w ogrodzeniu, powoli zaczęli się wzajemnie uspokajać. Uśmiechnąłem się trochę w stronę ziemi, a trochę do tłumu, i czym prędzej dałem nogę na parking po drugiej stronie ogrodzenia. Ashton w mgnieniu oka powiedział coś do słuchawki. Zaraz zamknięto przejście. Tłum dalej skandował imię Luke’a, ale poczułem się spokojniejszy będąc po drugiej stronie ogrodzenia.
Piski za ogrodzeniem zamieniły się w prawdziwy wrzask, gdy tylne drzwi studia otworzyły się z rozmachem. W promieniach kalifornijskiego słońca stanął jedyny w swoim rodzaju Luke Hemmings. Na jego prostym nosie spoczywały czarne okulary, tak zwane lustrzanki, w których widziałem własną sylwetkę, wypełniającą szkła bardziej i bardziej z każdym krokiem jaki stawiałem w stronę Luke’a. Blondyn uśmiechnął się leniwie i zaczesał długie loki do tyłu.
- Czyli wracasz na stare tory, co? – powiedział, gdy stanąłem obok niego.
Skinąłem głową. Spojrzałem na Camilę, aktualnie zajmującą miejsce przy drugim boku Luke’a. Twarz miała zupełnie neutralną, ale wspominając naszą ostatnią rozmowę coś czułem, że była więcej niż zadowolona. Na pewno odetchnęła z ulgą. Niedługo będę musiał ją wyprowadzić z błędu. To, że wróciłem do pracy nic nie oznaczało. Luke nie zmieni się dla mnie. Ja nie zdołam go zmienić.
- Gotowy do drogi? – zapytałem Luke’a.
Poprawił okulary przeciwsłoneczne i skinął głową.
- Mój samochód...
- Ten pierwszy. Wiem.
Obrócił głowę. Znów mogłem przejrzeć się w jego okularach przeciwsłonecznych. Moje zmęczone, zielone oczy. Włosy w kolorze ciemnego blondu z jaśniejszymi przebłyskami, które pozostały mi po ostatnim farbowaniu. No i te ciemne, wiecznie zmarszczone brwi.
To byłem cały ja.
- Będziecie się tak na siebie gapić czy możemy już jechać? 
Camila niby to nonszalanckim gestem oparła dłoń na biodrze. W rzeczywistości wiedziałem, że właśnie upewniała się, iż ma w pobliżu pistolet.
- Jedziemy – zadecydował Luke i nie czekając ani na mnie, ani na Camilę ruszył w stronę swojego samochodu.
Dziewczyny krzyknęły jeszcze głośniej. Skrzywiłem się. Już niemal zapomniałem jak to było. Teraz fanów było dwa razy więcej niż wcześniej.
No i Ashton miał mi zapłacić dwa razy tyle co wcześniej...
Tak, chyba mogłem się do tego przyzwyczaić.
Co chwila przenosiłem wzrok z prostych, umięśnionych pleców Luke’a na fanów zebranych pod ogrodzeniem parkingu. Mogli krzyczeć i uwieszać się na ogrodzeniu ile tylko chcieli, tak długo, jak nikt nie wyjmie broni, nie przeskoczy przez ogrodzenie prosto na parking, czy nie zrobi innej głupoty. A na razie na nic podobnego się nie zapowiadało, więc mogłem zachować spokój.
Odetchnąłem z ulgą, gdy Luke wreszcie rozgościł się na tyłach swojego samochodu.
- Jedź z nim – powiedziała Camila. – Fredrick prowadzi.
Fredrick musiał być kierowcą Luke’a. Ciekawe ilu ich miał?
- A ty?
- Wezmę drugi samochód. Pojadę z szefem. – Skinęła w stronę Ashtona, który dalej rozmawiał zawzięcie przez słuchawkę w prawym uchu. – Luke jedzie do domu. Musi odpocząć.... I wytrzeźwieć.
Skinąłem głową.
- A wy?
- Jedziemy do biura szefa. Powiedz Fredrickowi, żeby cię do nas podwiózł. Chyba, że już podpisałeś kontrakt?
Czyli faktycznie była aż tak bardzo zdesperowana.
- Nie, jeszcze nie... Dzięki, że tak o mnie pamiętasz.
Camila wywróciła oczami.
- Jedź – powiedziała, szorstkim ruchem otwierając przede mną przednie drzwi samochodu. – I pilnuj go. Niech zostanie w domu.
- Oczywiście. Zamknę go pod kluczem. – Prychnąłem. – Co mam mu niby zrobić? Ululać do snu?
- Nie wiem. Uśpij go, zwiąż, cokolwiek. Niech tylko nie wychodzi z domu. – Camila zaczęła się cofać w stronę samochodu Irwina. – Ma się doprowadzić do stanu użyteczności, rozumiesz?
Zasalutowałem prześmiewczo i wsiadłem do samochodu.
- Dzień dobry – powiedziałem, uprzejmie uśmiechając się do, jak mniemamFredricka.
Kierowca skinął mi głową, po czym spojrzał w lusterko wsteczne. Podążyłem za jego wzrokiem. Luke wpatrywał się we mnie. Zdjął swoje czarne okulary i przewiesił je przez kołnierz koszulki. Już nie był w tej eleganckiej białej koszuli, przez którą widać było jego klatkę piersiową. Przebrał się w zwykły, biały T-shirt, na tyle gruby, aby skóra nie prześwitywała. Zarzucił na to siwą bluzę, ale zachował spodnie od garnituru, przez co wyglądał raczej nietuzinkowo.
Odwróciłem się, chcąc zapytać go czy wszystko dobrze, bo jakby nie patrzeć nadal się na mnie gapił i to otwarcie. Bullet, siedząca na kolanach Luke’a, od razu wystawiła spiczaste zęby i zawarczała, jakby wcale nie była wielkości dużego szczura i jakby faktycznie planowała rzucić mi się do gardła, jeśli tylko zbliżę się do niej albo do swojego pana.
Uniosłem dłonie w geście kapitulacji i spojrzałem znów w niebieskie oczy Luke’a.
- Chyba dalej mnie nie lubi – powiedziałem.
- Może cię nie pamięta.
- Szkoda. Ocaliłem jej tyłek.
Luke uśmiechnął się lekko. Nie był to jego prawdziwy uśmiech. To była ta sama maska, którą przybierał podczas wywiadów, szczególnie gdy był zmęczony. Tylko, że teraz dodatkowo szkliły mu się oczy.
Faktycznie był nietrzeźwy.
Ile wypił? Camila wyglądała na całkiem zdenerwowaną. Kazała mu wytrzeźwieć. Dodając jeden do jednego można było wywnioskować, że Luke musiał coś odpierdolić na planie.
I to raczej nie tylko dzisiaj.
Chyba nie powinienem pytać. Camila sama powiedziała, że im mniej wiem tym dłużej żyję i tym dłużej zachowam pracę. Powinienem siedzieć cicho i wypatrywać zagrożenia.
A jednak od środka zżerała mnie czysta ciekawość.
- Fredrick, możemy jechać – powiedział Luke, wyprzedzając jakiekolwiek pytani, jakie mógłbym zadać pod wpływem chwili.
- Oczywiście.
Usiadłem prosto i zapiąłem pasy. Torba z moimi rzeczami leżała między moimi nogami, co wcale nie było komfortowe, ale milczałem. Nie wiedziałem gdzie teraz mieszkał Luke i jak długo potrwa ta podróż. Mogłem mieć tylko nadzieję, że krótko.
Całą drogę przebyliśmy w trochę niezręcznym jak dla mnie milczeniu. Gdy Fredrick wreszcie zatrzymał się przed bramą odetchnąłem z ulgą. Zaraz wysadzimy Luke’a. Co oznaczało też, że zaraz czeka mnie rozmowa z Irwinem.
Chyba jednak wolałem siedzieć tutaj w tej ciszy i z torbą między nogami.
Fredrick wysiadł, aby otworzyć bramę. Wjechał na posesję Luke’a i zaparkował tuż przed drzwiami wejściowymi ogromnego domu.
- Jakiś bagaż?
- Poradzę sobie – wypaliłem głupio, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że pytanie nie było skierowane do mnie, tylko do Luke’a.
Luke pokręcił przecząco głową, kompletnie ignorując moją wcześniejszą odpowiedź. Chwycił mocniej Bullet i wysiadł na zewnątrz. Od razu poszedłem w jego ślady.
- Wejdziesz? – zapytał niespodziewanie, spoglądając na mnie przez ramię.
Prawdopodobnie dostrzegł jak głupio wpatruję się w ogromny dom przede mną. Ale jak miałem się nie gapić? Nigdy nie widziałem takiego domu na żywo.
Zamrugałem.
- Co? Tak. Jasne. Dzięki...
Mogło być gorzej. Mogłem się bezczelnie wprosić do środka.
Luke spuścił głowę. Nie udało mu się jednak ukryć przede mną uśmiechu, który pojawił się na jego ustach chwilę zanim Luke wspiął się po schodach i otworzył drzwi.
- Żadnego lokaja? Jestem zawiedziony.
- Mam prywatnego kierowcę, czyli Fredricka, którego własnie poznałeś. Mam też kucharkę. Ale nie nazywaj jej tak. Lubi jak zwraca się do niej per szefowo kuchni. – Luke wszedł do środka swojej niesamowitej posiadłości. Podążyłem tuż za nim.  – Mam też sprzątaczki.
- To już cała załoga.
- Ale nie cała pensja. – Puścił mi oczko.
Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
Było prawie jak za dawnych czasów...
Prawie.
Bo teraz Luke mieszkał nie w apartamencie, a w ogromnym domu w Los Angeles. Bo teraz było dwa razy więcej fanów skandujących jego imię. Bo teraz Luke pił nawet w pracy. Bo teraz Luke zdawał się być bardziej oziębły w stosunku do mnie.
- Czy Bullet ma własny pokój? – zagaiłem.
Luke posłał mi szeroki uśmiech.
- Skąd wiedziałeś?
- Proszę cię. To przecież ty. – Spojrzałem na moje obuwie. – Mam zdjąć buty?
- Nie kłopocz cię.
Luke sam nawet nie zdjął swojej bluzy. Po prostu postawił Bullet na ziemi, pozwalając jej uciec gdziekolwiek chciała. Oczywiście nie obyło się bez rzucenia mi morderczego spojrzenia i pokazania rzędów lśniących zębów. Obszczekała mnie, aż piana poleciała jej z pyska i czmychnęła gdzie pieprz rośnie.
Zignorowałem psa i zwróciłem się ponownie do Luke’a.
- Od kiedy tutaj mieszkasz?
Aktor wzruszył ramionami. Podążyłem za nim, gdy udał się w głąb domu. Szybko przeszliśmy do salonu. Na środku stała skórzana kanapa. Byłem pewien, że to prawdziwa, cholernie droga skóra, której cena przyprawiłaby mnie o zawroty głowy, jeśli nie o omdlenie. Przed kanapą ustawiono szklany stolik. Na ścianie wisiał ogromny telewizor i czarne głośniki. W kącie salonu ustawiono natomiast prawdziwy bar. Nie jakiś tam barek z kilkoma flaszkami wina, gdzie zbierał się kurz, a prawdziwy bar, za którym można było mieszać wymarzone, kolorowe drinki. Luke posiadał chyba wszystkie alkohole, jakich dusza mogłaby zapragnąć. Na blacie zauważyłem również jasny proszek. Resztki narkotyków?
Chyba wolałem nie pytać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
To nie była moja sprawa, tak? Camila chciała, żebym uratował Luke’a, ale co mogłem zrobić? Byłem jedynie ochroniarzem. Owszem,  byłem w nim cholernie zakochany, ale on nie odwzajemniał moich uczuć. Był prawdopodobnie hetero, a ja nie chciałem nawet próbować w obawie, że stracę pracę albo że po prostu zrobi się niezręcznie.
Ale skoro byłem taki pewny, że Luke jest hetero...
Co więc Luke robił w tamtym klubie?
Luke obszedł barek. Sięgnął po wysoką szklankę i zaczął przygotowywać martini. Zjadł jedną zieloną oliwkę, a drugą wsadził do drinka. Zerknął na mnie.
- Dalej bierzesz te swoje leki?
Założyłem ramiona na piersi.
- Nie piję, jeśli o to pytasz. Znów jestem w pracy.
Luke pokiwał głową w zamyśleniu. Upił łyk martini i przeczesał swoje blond włosy.
- Wiesz co by się nam przydało?
- Co?
- Impreza! Rozluźniłbyś się.
- Absolutnie nie.
- Pomyśl tylko. Moglibyśmy iść na jakieś after party. – Obszedł barek i zbliżył się do mnie. – Jak za dawnych czasów. Pamiętasz jak dobrze się bawiliśmy?
- No właśnie nie pamiętam.
Luke roześmiał się, jakbym właśnie opowiedział mu najlepszy żart. Szturchnął mnie w ramię. Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na drinka w jego dłoni.
- Naprawdę nie powinieneś pić.
- Wszyscy przesadzacie. – Z westchnieniem na ustach opadł na kanapę, tak ciężko, że omal nie rozlał drinka. – Jesteście przewrażliwieni. A ja chcę się tylko wyszumieć, zanim stuknie mi trzydziestka. Bez urazy.
- Nie mam jeszcze trzydziestu lat.
Zlustrował mnie wzrokiem. Bez słowa upił łyk martini. Innym razem uznałbym to za obrazę. Teraz było mi wszystko jedno.
Niepewnie przycupnąłem na kanapie, starając się usiąść jak najdalej od Luke’a.
- Co się dzisiaj wydarzyło na planie?
- Nic. Reżyserkę coś znowu ugryzło. – Luke prychnął. Zjadł oliwkę i rzucił wykałaczkę na szklany stolik przed sobą. – Ona też powinna się trochę rozluźnić. Serio chyba pójdę na after party.
- Niby jakie? Nie skończyłeś jeszcze serialu.
- Nieważne jakie. Na pewno jakieś jest. To Los Angeles. A jak nie to na pewno ktoś ma urodziny. Ludzie cały czas mają urodziny...
- Luke, jesteś pijany. Albo zdenerwowany. Paplasz. – Próbowałem wyjąć mu drinka z dłoni, ale on w obronnym geście przycisnął kieliszek do piersi. Westchnąłem zrezygnowany. – Byłeś też pijany na planie?
- Nie. Tylko zdenerwowany.
- Czy możemy normalnie porozmawiać?
- Przecież rozmawiamy – odparł łagodnym, wręcz nonszalanckim tonem.
Spojrzał na mnie tak niewinnie, jak tylko potrafił. Zazgrzytałem zębami. Zanim Luke zdążyłby upić kolejny łyk tego pieprzonego martini, pochyliłem się i wyrwałem mu kieliszek z dłoni. Trochę wylało się na dywan pod naszymi nogami, ale to nie było teraz moje największe zmartwienie.
- Hej! Ja to piję!
Oczywiście, nie interesowało go, że mógł uszkodzić kanapę za kilkaset tysięcy. Nie interesował go też ekstrawagancki dywan ani pewnie równie droga podłoga. Interesował go tylko alkohol.
- Już nie – odparłem i odłożyłem kieliszek za oparciem kanapy, można powiedzieć, że za moimi plecai. Najpierw musiałby się zbliżyć do mnie, aby dostać z powrotem drinka, a oboje wiedzieliśmy, że tego nie zrobi. – Dostaniesz go z powrotem, jeśli powiesz mi o co dzisiaj poszło.
Luke westchnął ciężko. Zjechał niżej, wzdłuż oparcia kanapy, po czym zamknął oczy.
- Może i byłem nie tylko zdenerwowany, ale i trochę pijany... Ale tylko trochę, dobra?
- No dobra... I co takiego się stało?
- Zapomniałem tekstu.... I trochę pokłóciłem się z reżyserką.
- Trochę to znaczy ile?
- Bardzo, dobra? – warknął. Potarł dłońmi twarz. Jego cera wyglądała niezdrowo. Była ziemista i odwodniona. Oznaki zbyt częstego picia. Drżały mu też lekko dłonie i był aż nazbyt nerwowy. On naprawdę miał problem z alkoholem. – Powiedziałem jej o kilka słów za dużo i teraz chyba tego żałuję. Wiem, że mnie nie wyrzucą, ale... Ale i tak mam u niej przejebane. Jak rozniesie się plotka, że sobie nie radzę nikt nie będzie chciał ze mną współpracować. To będzie mój koniec. Media tym bardziej nie mogą się o niczym dowiedzieć. Inni w tej branży też nie.
- A myślałeś o tym, żeby przestać pić?
- A ty myślałeś o tym, żeby wreszcie się ode mnie odpierdolić? – Odwrócił się do mnie. Na jego twarzy widniała czysta złość. – Po co wróciłeś? Żeby mnie dręczyć czy żeby mnie ścigać? Nie mogłeś mnie zostawić w spokoju, co nie? Musiałeś, kurwa, wrócić.
To bolało chyba jeszcze bardziej, niż kiedy przyjąłem te dwie kulki przeznaczone dla niego i dla jego psa. Powinienem stąd wyjść. Powinienem zachować resztki godności i zostawić go samego.
Ale nie mogłem.
Nigdy nie potrafiłem tego zrobić.
- Powiedziałem ci już wszystko – rzucił gorzkim tonem Luke. – Czy mogę dostać z powrotem mojego drinka?
- Nie.
- Co? Ale...
- Kłamałem.
Wstałem i wylałem drinka do jednego z najbliższych kwiatków, które stały, a może raczej umierały, w salonie Luke’a. Luke w jednej chwili zerwał się na równe nogi. Praktycznie rzucił się w stronę baru. Jednakże byłem szybszy. Zdążyłem złapać go w pasie i posadzić z powrotem na miejsce, zanim dotknąłby chociaż jakiejś butelki.
- O nie. Nie ma mowy. Nie na mojej warcie – powiedziałem, siadając obok niego, znacznie bliżej niż wcześniej.
- Bo co? Zastrzelisz mnie?
- Nie będziesz pił – odpowiedziałem spokojnie. – Wróciłem, więc masz przejebane, Luke.
- Nawet nie wiesz jak bardzo...
Zignorowałem jego komentarz i sięgnąłem po pilota od telewizora.
- Jak odpala się to cholerstwo?
Luke wywrócił oczami i ostentacyjnie pokazał mi jak włączyć telewizor, a potem Netflixa.
- Jeśli włączysz jakiś mój film to skoczę z okna.
- Jesteśmy na parterze. A pod oknem masz kilka krzaczków, które na pewno zamortyzują twój upadek.
- Masz bystre oko.
- Muszę wszystko szybko zauważać. Szczególnie zagrożenie. To moja praca.
- Tylko praca, praca i praca... – Luke założył ramiona na piersi. – Robisz coś kiedyś dla zabawy?
- Tak. – Wybrałem najbardziej denną komedię, jaka w tej chwili mogła mi przyjść na myśl. Odłożyłem pilota na szklany stolik i uśmiechnąłem się sztucznie do Luke’a. – Oglądam filmy.
Luke jęknął męczenniczo i schował twarz w dłoniach. Nie miał jednak wyboru. Musiał zostać ze mną na kanapie. Gdyby znów próbował rzucić się na alkohol nie zastrzeliłbym go, ale na pewno znów posadziłbym go na miejsce.
Ostatecznie Luke został zmuszony do oglądania komedii, którą wybrałem. Miał dwie opcje: Mógł obejrzeć ze mną film albo gapić się w ścianę.
Albo patrzeć na mnie, ale to nigdy nie wchodziło w grę. To było wyłącznie moje wstydliwe, niespełnione marzenie.
Pod koniec filmu głowa Luke’a zaczęła opadać do przodu. I tak już została, pochylona w stronę jego klatki piersiowej.
Zasnął.
Przez chwilę wpatrywałem się w jego spokojną twarz. Wyglądał dużo młodziej gdy spał. I bardzo się ślinił, ale postanowiłem zignorować ten fakt. Na oparciu krzesła w drugim pokoju znalazłem koc. Przykryłem nim Luke’a. Nie mogłem się powstrzymać i odgarnąłem jego włosy do tytułu. Camila chyba by mnie wyśmiała, a Ashton dostałby apopleksji na ten widok.
Musiałem się zmywać, zanim Luke się obudzi, a potem wyśmieje mnie i znów rzuci się na alkohol.
Wychodząc obejrzałem się na Luke’a po raz ostatni. Przez krótką chwilę zdawało mi się, że uśmiechał się przez sen. Miło było pomyśleć, że to ja wywołałem ten uśmiech... Nawet jeśli to było kolejne z moich niespełnionych marzeń.

******************

Mam nadzieję, że podobał się Wam ten rozdział 😌 Dostajemy coraz więcej Luke'a 😏
Jutro wracam do Norwegii 😭 a niedługo na studia...
Miłego dnia / nocy / życia 🖤
alternativetrash_1

BulletproofOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz